Reklama

Przeczytaj tekst, do którego odnosi się autor we wstępie!

Sąd Najwyższy w Pjongjangu skazał na 15 lat więzienia młodego Amerykanina za zdarcie plakatu propagandowego w znanym hotelu Yanggakto. W tym samym czasie w Polsce Internet obiegły zdjęcia innego turysty, które rzekomo miały ujawniać ponurą prawdę o charakterze reżimu. Oba przypadki sprowokowały do dyskusji o etyce podróżowania do kraju totalitarnego i wzbudziły szereg kontrowersji. Czy turystyka rzeczywiście tylko zasila konto Kim Dzong Una? Czy może jak chcą jej apologeci, wyciąga kraj z wieloletniej izolacji i jest początkiem dalekosiężnych zmian w mentalności północnokoreańskiego narodu?

Reklama

Przez wieki imperia decydowały o losie Półwyspu Koreańskiego. Do dziś debatując, zbyt rzadko pyta się o zdanie samych Koreańczyków. Chad O'Carroll, brytyjski koreanista, zapytał mieszkających w Korei Południowej uciekinierów z KRLD, co sądzą o znaczeniu turystyki dla swojego kraju. I tym razem zdania były podzielone. Część osób zauważała, że już sam widok obcokrajowców daje do myślenia i prowokuje pytania. Zwłaszcza, że od lat mieszkańcy Pustelniczego Królestwa karmieni są jadowitą, rasistowską propagandą w stosunku do ludzi z zewnątrz. A jeżeli okaże się, że medialny przekaz reżimu myli się w jednej kwestii, to może nie ma też racji w innych? Jak wskazał jeden z uchodźców nawet krótka obserwacja może mieć swoją wartość – dla niego było to wyobrażanie sobie zewnętrznego świata.

Z drugiej strony, inni uchodźcy argumentowali, że obywatele KRLD wiedzą już wystarczająco dużo o obcokrajowcach, by spotkanie z nimi miało cokolwiek zmienić oraz, że pieniądze z turystyki wspierają wyłącznie reżim. Zaznaczali, że stała obecność przewodnika ogranicza prawdziwy kontakt.

Większość przepytanych zgadzała się jednak, że odpowiedzialna turystyka ma swoją wartość. I być może to kwestia odpowiedzialności jest w tym temacie kluczowa.

Paranoja i strach

Gros przyjeżdżających do kraju osób kieruje się ciekawością, chęcią przeżycia przygody czy „skolekcjonowaniem” jeszcze jednej egzotycznej destynacji – wielkie trofeum w podróżniczym CV. Powierzchowne przyswojenie informacji o KRLD, ograniczenia w podróży i kompletnie inny świat, z jakiego odwiedzający przyjeżdżają, doprowadza wielu turystów do stanu, który nazwałbym syndromem pjongjańskim. Tak jak możemy mówić o syndromie paryskim (depresja z powodu zawodu i rozczarowania „miastem miłości” spotykająca zazwyczaj Japończyków) czy jerozolimskim (wpadanie w religijną ekstazę) tak jego północnokoreańska wersja objawia się chroniczną paranoją i strachem przed popełnieniem jakiegokolwiek wykroczenia, a czasem poczuciem światowej misji. Turysta w paranoi ma poczucie, że sam Kim Dzong Un na niego poluje. Wszędzie dostrzega elementy kontroli, nawet sprzątaczka hotelowa wydaje się tajnym agentem reżimu a jego przewodnik - członkiem północnokoreańskiej bezpieki czyhającym tylko na to, aby biednego obcokrajowca skuć w kajdany. Wszystko dla niego jest grą, którą prowadzi z nim sam dyktator. Wydaje mu się, że uczestniczy w filmie podobnym do Truman Show.

Metro istnieje tylko dla turystów, a przebywający w nim ludzie to aktorzy. Również młodzież w szkołach i ludzie płaczący na grobie Kim Ir Sena zostali wytrenowani by go zmanipulować. W oczach paranoika każde dziecko widziane na ulicy to ofiara głodu. Pomimo, że w Indiach czy na Filipinach ten sam turysta przechodził przez slumsy obojętnie to właśnie Korea Północna jest dla niego najbardziej zniszczonym państwem świata. Czasami do paranoi dochodzi syndrom Jamesa Bonda. Niczym super agent turysta wierzy, że jest w stanie wykraść z Korei jakieś niezwykłe informacje kompromitujące władców górskiego państwa. Zupełnie ignoruje fakt istnienia instytucji badawczych, setek blogów czy choćby Associeted Press, które stacjonuje w Pjongjangu. Przewodnik, który prosi, by nie robić zdjęć wysypisku śmieci nie jest zażenowanym zachowaniem obcokrajowca patriotą tylko przedstawicielem opresyjnego systemu.

Podobnie, gdy zwraca uwagę by nie traktować Koreańczyków na ulic niczym małpy w zoo i by grzecznie zapytać o fotografię – wtedy też nie chodzi o zwykłą kulturę osobistą, ale o próbę ukrycia przez reżim niewygodnej prawdy. Turysta z syndromem pjongjańskim po powrocie do domu opowiada jak w państwie Kima narażał życie fotografując z ukrycia.

Pomimo, że żaden obcokrajowiec w KRLD nie został nigdy skazany za zrobienie zdjęcia. Oczywiście w paranoicznych ramach interpretacyjnych wszyscy Koreańczycy na zdjęciach są „smutni i niedożywieni”. A całą historię kończy moralna ocena i niedowierzanie, że takie miejsca mogą jeszcze istnieć. Nie da się ukryć, że zachodni turyści (co należy podkreślić bowiem sprawa np. z Chińczykami czy Japończykami odwiedzającymi KRLD wygląda inaczej) doznają szoku. Dochodzi dosłownie do zderzenia cywilizacji. Nie ma wątpliwości, że Korea Północna jest wyjątkowo opresyjną dyktaturą, ale warto wiedzieć do jakiego kraju kieruje się swoje kroki.

Turyści, którzy historię znają powierzchownie, a po tygodniowej wycieczce wypowiadają się niczym eksperci (to oczywiście jest w ogóle szerszy problem współczesnej turystyki) najczęściej powielając mit o irracjonalnym państwie. Nagminnie niesprawdzone informacje, pochodzące często z blogów podróżniczych i azjatyckich brukowców, przedstawiane są nam, jako prawdziwe. Bez sprawdzania źródeł przechodzą więc informacje o tym, że w KRLD udowodniono istnienie jednorożców, marihuana jest palona każdego dnia, wujek Kim Dzong Una został zjedzony przez wygłodniałe psy czy, że wszyscy młodzi ludzie muszą się strzyc jak nowy przywódca.

Dyskurs ten wpisuje się bowiem w kontrasty: racjonalny zachód – irracjonalna orientalna tyrania, dobra demokracja – zła dyktatura. Mało kto zastanawia się nad wartością różnych rewelacji ponieważ zgadzają się z przyjętą wizją świata. Zachodniocentryzm niektórych odwiedzających sięga tego stopnia, że załamują ręce, gdy dowiadują się, że Koreańczycy nie znają Michaela Jacksona – jakby to był jakiś wyznacznik nowoczesności i szczęścia.

„Nad wszystkim czuwa gospodarz domu…”

Ciężko ocenić przychody jakie Kim Dzong Un czerpie z turystyki. Zwłaszcza, że rośnie liczba Chińczyków przyjeżdżających na wakacje do KRLD – w oczach mieszkańców Państwa Środka, Korea jest wspomnieniem trochę dawniejszych czasów i młodszym bratem. Turystyka okazała się jednak na tyle mało istotna dla reżimu, że już kilkakrotnie całkowicie zamykano granice. Ostatni raz w 2014 na pół roku z powodu zagrożenia ebolą. Warto dodać, że łączenie obcokrajowców z groźnymi chorobami to klasyczny wybieg propagandystów z Pjongjangu. System przewodników od początku, bo wdrożony już w latach 50. miał przede wszystkim bronić mieszkańców KRLD przed nadmiernymi kontaktami z obcokrajowcami. Nie jest to też system wyjątkowy. Wystarczy spojrzeć na postrzegany jako buddyjski raj, Bhutan. Podobnie jak Korea, himalajskie królestwo udostępnia jedynie małą cześć swoich terenów zwiedzającym. Zresztą bhutańska ideologia „szczęścia narodowego brutto” była już przez niektórych badaczy porównywana do myśli północnokoreańskiej.

Podobnie jak w Bhutanie system przewodników w KRLD również funkcjonuje po to, aby turyście włos z głowy nie spadł. Jedyną zasadą jest przestrzeganie wyznaczonych od góry zasad takich jak np. nie wychodzenie samowolnie z hotelu, zakaz fotografowania obiektów wojskowych czy zakaz jakichkolwiek form prozelityzmu. Wszyscy turyści przed przyjazdem do kraju muszą się z regułami wizyty zapoznać i je zaakceptować. Dla większości nieprzyzwyczajonych do kontroli backpackerów będzie to irytujące i męczące, ale należy mieć w pamięci, że KRLD nie jest liberalną demokracją. Skoro decydujemy się gdzieś przyjechać to pamiętajmy, że jesteśmy gośćmi i ambasadorami całego zachodniego świata.

Każdy jeden zatrzymany w ostatnich latach obcokrajowiec regulamin ten złamał. Daleki jestem od umniejszania tragedii tych osób, ale musimy mieć na uwadze kontekst, który nie zawsze w mediach jest klarowny. Nie było jeszcze zatrzymanego Amerykanina, który po wyjściu na wolność nie mówił, że jego zatrzymanie było całkiem bezpodstawne, choć nie ulega wątpliwości, że ludzie ci są wykorzystywani w większej politycznej grze. Na szczęście, pomimo drakońskich wyroków, żaden z nich nie spędził do tej pory w KRLD więcej niż 2,5 roku. Jednak dla przestrzegającego narzuconych zasad podróż będzie jedną z najbardziej bezpiecznych z możliwych.

Sankcja uno izolacja duo

Niezależnie czy pieniądze z turystyki wspierają badania nad bronią nuklearną, wielu obserwatorów Półwyspu Koreańskiego podważa skuteczność sankcji. Nicholas Bonner szef firmy turystycznej Koryo również mówił mi kiedyś w wywiadzie, że ciężko wyobrazić sobie jeszcze bardziej odizolowany kraj . Zachodnich turystów wciąż jest niezwykle mało, w 2014 roku kraj odwiedziło zaledwie 3 851 osób. Nic w stosunku do 80 000 tysięcy turystów chińskich tego samego roku. Wśród zwolenników sankcji istnieje naiwne myślenie, że zła sytuacja gospodarcza wymusi na reżimie ustępstwa i zmiany. Przy czym historia (głód w 1955 i w latach 90.) pokazuje, że jest to niezwykle mało prawdopodobne.

Rząd jest zdesperowany, by utrzymać władzę. Każdą sytuację kryzysową wykorzystywał do utwierdzania swoich mieszkańców w przekonaniu, że za wszystkie nieszczęścia odpowiada zewnętrzny świat. Jak pisał Machiavelli „Ten kto ma władzę nie musi nikogo za nic przepraszać”. Zwłaszcza, gdy mówimy o władzy absolutnej. Nie ma również specjalnych nadziei, na to, że Chiny pozwolą, by doszło do upadku dyktatury Kima i zjednoczenia półwyspu. Perspektywa amerykańskich wojsk przy swojej granicy nie wydaje im się kusząca. Chińczycy nie chcą też ponownej fali głodnych uchodźców. Nawet jeśli spokój jest dla nich kosztowny to jest on lepszy od chaosu i utraty terenów buforowych. Świadoma podróż po Korei Północnej.

Według Bonnera, w porównaniu do Chin, Korea Północna zmienia się niezwykle powoli, ale turystyka ma w tym swoją rolę. Dzięki wieloletniej współpracy i wymianom kulturowym, biura turystyczne i organizacje charytatywne posiadają obecnie największy dostęp do kraju w jego historii.

Istnieje wiele projektów i wycieczek stawiających na możliwość spotkania Koreańczyków i bardziej nastawionych na mieszkańców, niż klasyczny objazd pt. „od największych do najmniejszych pomników Wielkiego Wodza”. Dlaczego nie wybrać właśnie takiej podróży, która pozwala na zobaczenie mniej pokazowych miejsc niż Pjongjang lub właśnie podróży stawiającej na wymianę kulturową (festiwale muzyki, filmu, warsztaty artystyczne itp.) lub wolontariat.

Ktoś mógłby argumentować, że turyści w większości spotykają się z elitami. Ale jeśli istnieje jakaś szansa na zmiany w KRLD to wyjdą one właśnie od elit. Już teraz mówi się, że Korea przeżywa swoisty kryzys ideologiczny.

Nie istnieje żadna gwarancja, że turyści odmienią Koreę Północną. Na pewno jednak nie zapewnią tego sankcje, tworzenie mitów oraz demonizacja i dehumanizacja mieszkańców Pustelniczego Królestwa. Postrzeganie Koreańczyków wyłącznie jako roboty z ponurego SF jest nie tylko nieprawdziwe, ale i szkodliwe – taka postawa przysparza wiele kłopotów uciekinierom i upewnia mieszkańców KRLD, że niczym w popularnej północnokoreańskiej pieśni: „światu nie mają czego zazdrościć”.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama