Z Aleksandrem Karkoszką, ochotnikiem GOPR-u pracującym z psami ratownikami o tym, czym może skończyć się lekceważenie gór i natury, rozmawia Małgorzata Szumska.

Aleksander Karkoszka: GOPR według mnie to najlepsza organizacja, jednak jak wszędzie mamy czynnik ludzki, który bywa problematyczny. Najlepsza, bo ochotnicy, wolontaryjnie chcą pomagać ludziom. A przez ten czynnik ludzki – że właśnie jesteśmy ochotnikami, każdy ma swoje życie, tu jest tylko na chwilę – pojawiają się komplikacje. GOPR to grupa indywidualistów, trudne charaktery, ale jak jest akcja, to nie ma dyskusji. Wszyscy jesteśmy drużyną. Każdy daje z siebie wszystko.

Małgorzata Szumska: Musicie ochotniczo oddać minimum 120 godzin swojego rocznego życia, żeby pomagać innym. Jakie są wasze motywacje?

A.K.: Wiadomo, że ja odpowiadam za siebie, u mnie przede wszystkim to chęć pomagania innym. Mam swoją działalność, nie szukałem tutaj zarobku. Chciałem pomagać jako ochotnik. To od początku była potrzeba pomagania. GOPR był naturalnym wyborem przez moje dzieciństwo i młodość spędzone w górach i na uprawianiu różnych sportów. Kolejna motywacja to możliwości szkoleniowe. Szanse rozwijania się, zwłaszcza w kontekście psów. Nigdzie indziej nie byłbym w stanie tak wyszkolić czworonoga. Mamy sponsora i możemy trenować u najlepszego specjalisty w Polsce. Wartość takich treningów liczymy w dziesiątkach, a nawet setkach tysięcy złotych… To jedyne miejsce, gdzie tak można się rozwijać w tym kierunku. Kolejna motywacja to współpraca w grupie z niesamowitymi ludźmi.

Arkadiusz Jaskuła

MS: A miłość do natury? Gór?

A.K.: I tak, i nie. Tak, bo trzeba to lubić, ale nie, bo psy i GOPR tak mnie pochłaniają, że mam mniej czasu na bycie w górach sam dla przyjemności. Teraz jak jestem w górach, to dlatego, że jestem na szkoleniu, dyżurze lub w akcji.

M.S.: Biorąc udział w akcjach, nabiera się więcej pokory do gór. Czy lekceważenie siły natury może być powodem wypadku?

A.K.: W naszym regionie jest Babia Góra. To góra często lekceważona, bo niby łatwa do zdobycia. Jakiś czas temu mieliśmy tam wezwanie do kobiety, która morsowała na sucho. Kilku turystów dojrzało ją i zauważyło, że jest w stanie osłabienia i wyziębienia. Dali nam znać. Warunki były takie, że dosłownie urywało głowę. Gdy zdjąłem rękawiczki, po kilku sekundach czułem, jak zamarzają mi palce. Całe szczęście w okolicy zdarzenia było dwóch kolegów, którzy robili na przekopie, czyli badali pokrywę śnieżną. Oni dotarli do niej pierwsi i to prawdopodobnie uratowało jej życie. My dojechaliśmy z dyżurki później, gdyby nie chłopaki, mogłoby być za późno. Kobieta nie miała z sobą nic do ogrzania, tylko jeden sweterek… Na Babiej Górze są trudne warunki dotarcia do szczytu, samochodem dojedziesz tylko do pewnego etapu, quadem bądź skuterem trochę wyżej, ale i tak końcowy etap musisz pokonać na nartach lub pieszo, zależnie od pory roku. W przypadku zagrożenia życia, jeśli pogoda pozwala, jest wzywany śmigłowiec. To był szalony dzień, w tym samym momencie mieliśmy jeszcze trzy inne zdarzenia.

M.S.: Morsowanie na sucho zrobiło się ostatnio bardzo popularne. Jak się przygotować do takiego wyjścia w góry, żeby nie narażać siebie na niebezpieczeństwo?

A.K.: Przede wszystkim trening. Nie można wstać z kanapy i pójść bez koszulki na Babią Górę czy inny wymagający szczyt. Należy długo i dobrze przygotowywać organizm. Znać też siebie i swoje ciało. Oprócz tego należy przygotować ekwipunek do ogrzania się, to nie może być tylko jedna bluza. Ciepłe ubrania, koc termiczny, herbata w termosie. Gdy tylko poczujemy, że dzieje się coś nie tak, powinniśmy od razu ogrzać organizm. No i ostatnia sprawa to aplikacja Ratunek i szybki kontakt z nami. To dotyczy też biegaczy. Często to są świetni sportowcy, znający teren, z doświadczeniem, ale nie myślą, że wystarczy drobny wypadek, który ich unieruchomi w miejscu, i w górach spadająca temperatura może być zabójcza. Też powinni nosić z sobą rzeczy do ogrzania się, bo nawet przy drobnym urazie może dojść do hipotermii, która prowadzi do śmierci.

Arkadiusz Jaskuła

Materiał promocyjny marki Defender