Nazywali go "Szwajcarska maszyna". Odszedł wybitny szwajcarski alpinista Ueli Steck
Himalaista i cieśla. Miał opinię perfekcjonisty i rewolucjonisty. W rekordowym tempie pokonywał najtrudniejsze szlaki. Zginął podczas wspinaczki na szczyt Nutpse, 29 kwietnia. Przypominamy jego sylwetkę autorstwa Julii Lachowicz.
W dwadzieścia osiem godzin wszedł do historii himalaizmu. A raczej wbiegł. Jego zdobycie południowej ściany Annapurny w 2013 r. było prawdziwym przełomem w himalaizmie. Do tej pory nikt nie wspiął się na ten jeden z najbardziej śmiercionośnych ośmiotysięczników w taki sposób. W taki, czyli tak szybko, tak lekko i zupełnie solo.
O Uelim Stecku mówi się, że to najzdolniejszy himalaista świata, a na pewno najszybszy. Simone Moro, znany włoski wspinacz, komentuje to tak: – Zanim ja zbiorę sprzęt, przygotuję się i wykonam ostatni telefon do rodziny, on już jest na szczycie.
„Szczyt. Samotnie. Południowa Ściana”
Gdy 8 września 2013 r. rusza w kierunku szczytu, wszystko układa się po jego myśli. Czuje się silny, i fizycznie, i psychicznie. Jak sam twierdzi, to drugie jest znacznie ważniejsze. (– Kiedy zacząłem iść do góry, skoncentrowałem się tylko na wspinaniu. Nic innego dla mnie nie istniało. Ani przeszłość, ani przyszłość. Tylko teraźniejszość – wspomina zaraz po wyprawie). Na początku porusza się po ścianie tak zwinnie, że obserwując go, ma się wrażenie, że ten sport to bułka z masłem, że to przyjemny bieg na górskim szlaku. Jednak jego partner, bardzo dobry wspinacz kanadyjski Don Bowie, szybko wycofuje się z dalszej wspinaczki, bo uznaje, że jest ona zbyt wymagająca technicznie. Ueli kontynuuje więc sam. Bez lin, butli tlenowej czy jakiegokolwiek cięższego sprzętu. Na tym polega jego technika. Wspina się szybko i bardzo precyzyjnie, także dlatego, że nie ma żadnego obciążenia. Jak mówi, to jest właśnie wspinaczka w najczystszej formie. Jednak filozofia ta wyklucza jakiekolwiek błędy. Człowiek nie ma bowiem nic zapasowego – dodatkowego jedzenia, ciepłego śpiwora czy zapasowych lin, co w razie kłopotów mogłoby uratować mu życie.
Mocny tego dnia wiatr tylko nieznacznie go spowalnia. (–Największym moim błędem podczas ataku na Annapurnę była chęć zrobienia zdjęcia ścianie, która wyrastała przede mną. Żeby wyjąć aparat, zdjąłem wierzchnią rękawiczkę. Nim się obejrzałem, zdmuchną mi ją wiatr. Musiałem się więc wspinać bez niej. Zmieniając tę pozostałą to na jedną, to na drugą rękę, w zależności, która mi akurat odmarzała – wspomina). Rusza po ciemku na dalszą wspinaczkę. Na siedmiu tysiącach metrów znajduje w szczelinie miejsce na biwak. Gdy zapada noc, silny wiatr ustaje, a ryzyko lawinowe się zmniejsza. Steck zdaje sobie sprawę, że teraz ma szansę dokonać czegoś wielkiego, więc zaczyna atak. Z precyzją szwajcarskiego zegarka pnie się do góry. Każdy błąd może go kosztować życie. Ze szczytu wysyła lakonicznego SMS-a: „Szczyt. Samotnie. Południowa Ściana”.
Porachunki z Annapurną
Na ten moment czekał od 2007 r., kiedy po raz pierwszy przyleciał do Nepalu atakować ten jeden z najtrudniejszych technicznie ośmiotysięczników. Nie udało mu się, bo podczas ataku szczytowego kamień uderzył go w głowę i poturbowany odpadł od ściany. Spadł ponad trzysta metrów w dół. Cudem wyszedł z tego cało, ale w takim stanie nie mógł kontynuować projektu. Nie dał za wygraną i wrócił w to samo miejsce rok później. Jeszcze lepiej przygotowany. Jego plany zmieniły się jednak, gdy okazało się, że dwóch wspinaczy: Rumun Horia Colibășanu i Hiszpan Iñaki Ochoa de Olza, utknęło na 7400 m.
Ten drugi z objawami obrzęku mózgu. Zamiast zdobywać szczyt, Steck ruszył więc na pomoc kolegom. Dotarł do nich szybciej niż inne grupy ratunkowe, złożone z najlepszych himalaistów świata. Chociaż było już za późno dla de Olzy, to dzięki swojej brawurowej akcji uratował Colibășanu. Żeby znów zmierzyć się z „wypełnioną pożywieniem”, jak tłumaczy się nazwę tej góry, odczekał pięć lat. Dziś osiągnięcie z 2013 r. komentuje: – Wydaje mi się, że wtedy znalazłem swoją granicę we wspinaczce wysokogórskiej. Jeżeli bym spróbował czegoś trudniejszego, najprawdopodobniej bym się zabił.
Błyskawica
Na przydomek „Szwajcarska Maszyna” pracuje od dwunastego roku życia. Wtedy dla wspinaczki porzucił swój rodzinny sport, czyli hokej. Stało się to, gdy przyjaciel jego ojca zabrał go na pierwszą prawdziwą ścianę. Szybko też dla gór zrezygnował ze swojego wyuczonego zawodu cieśli. Zaczął trenować jak szalony. Każdą wolną chwilę spędzał w górach albo na morderczych, precyzyjnie rozpisanych treningach. Do dziś biega kilkaset kilometrów tygodniowo.
Sześć lat później zdobył pełnoletność. Nie tylko w sensie prawnym, ale też w oczach innych wspinaczy. Stanął wtedy na szczycie kultowej północnej ściany Eigeru. Potem wspinał się na nią jeszcze kilka razy. I to szybciej niż to się komukolwiek przyśniło. Podczas gdy normalnie wejście na Eiger zajmuje dwa dni, Steck w 2008 r. zrobił to w fenomenalne 2 godziny 47 minut. W 1995 r. Jean-Christophe Lafaille cieszył się, że w 17 godzin wspiął się na Matterhorn klasyczną drogą braci Schmid. Dla Ueliego okazało się to możliwe w niecałe dwie godziny. Północna ściana Grand Jorasses we Francji? Proszę bardzo! Na szczycie był w 2 godziny 21 minut, podczas gdy inni męczą się kilkanaście godzin.
Steck przesunął granice. A potem przeniósł to wszystko, czego nauczył się w Alpach, w Himalaje, gdzie zaczął w równie oszałamiającym tempie sam zdobywać ośmiotysięczne szczyty. Dziś uśmiecha się na wspomnienie tego, czego uczyli go klasycy wspinaczki. Że nigdy, przenigdy nie wolno biegać w rakach! Każdy, kto widział go w akcji, wie, że rady tej raczej nie wziął sobie do serca.
Góra gór
Wydawało się, że nic nie może zatrzymać tak rozpędzonej „szwajcarskiej maszyny”. Jednak w 2013 r. wydarzyło się coś, co zmieniło jego spojrzenie na wspinaczkę. Podczas wytyczania z Włochem Simone Moro i Brytyjczykiem Jonem Griffithem nowej drogi na Mount Everest wdaje się w kłótnię z Szerpami, którzy poręczowali liny dla komercyjnych klientów. Relacje dwóch stron są sprzeczne. Według Szerpów Europejczycy złamali umowę, która mówiła, żeby w tym czasie im nie przeszkadzać. Steck z Moro twierdzą, że o niczym takim nie słyszeli i absolutnie nie wchodzili nikomu w drogę. Nieporozumienie, które zaczęło się od niewinnej utarczki słownej, przeradza się w obrzucanie kamieniami i groźby zabicia wszystkich trzech himalaistów. Gdy ci schodzą do obozu drugiego, rusza na nich grupa stu rozwścieczonych Szerpów. Tłumaczenie i przepraszanie nic nie pomaga. Moro i Griffith uciekają, Steck jest otoczony przez żądnych krwi miejscowych. Życie ratuje mu Amerykanka, Melissa Arnot. Wpuszcza go do namiotu i tonuje Nepalczyków. (– Słyszałem, jak krzyczeli, że zabiją nas wszystkich – wspomina Steck, który został wtedy dość mocno pobity i oberwał kamieniem). Godziny negocjacji sprawiają, że Szerpowie trochę się uspokajają. Dają wspinaczom godzinę na opuszczenie bazy. (– Od tego czasu nie boję się gór, ale ludzi, którzy w nich przebywają. Po tylu niebezpiecznych drogach, jakie zrobiłem, to właśnie wtedy, w tym namiocie, naprawdę myślałem, że zginę – mówił Steck w filmie dokumentalnym High Tension, który opowiada o całym tym zdarzeniu. I dodał, że na razie nie wróci na najwyższą górę świata).
Indywidualista
Jak prawdziwy indywidualista, Ueli Steck nie jest wylewny. Słowa cedzi tak samo precyzyjnie jak ruchy podczas wspinania. Nie ma miejsca na zbędne przymiotniki, tak jak nie znajdziemy żadnych gadżetów w jego plecaku. Choć w swoim kraju jest traktowany jak celebryta, nigdy nie gwiazdorzy. Zapytany, jak się czuje, będąc nazywanym najlepszym himalaistą świata, odpowiada z lekkim zażenowaniem: – Ja jestem tylko cieślą, który po prostu lubi wspinanie.