Nielegalny handel zabytkami przeżywa boom. "Ci ludzie są bogaci, wpływowi i nietykalni" [FOTOREPORTAŻ]
Nielegalny handel zabytkami sztuki przeżywa prawdziwy boom, siejąc spustoszenie w światowym dziedzictwie archeologicznym. Trwają spory o to, jak ratować arcydzieła z przeszłości. Czy powinniśmy kupować je od szabrowników?
- Tom Mueller
Kobieta w pasiastym nakryciu głowy leży na jasno oświetlonym stole. Ma szeroko otwarte oczy. Pani profesor pochyla się nad nią. – Wciąż jest w znakomitym stanie… – mamrocze pod nosem. Kiedy wzrok badaczki prześlizguje się w dół po ciele ofiary namalowanej na pokrywie jej własnej trumny, wskazuje palcem ślad po świeżym poprzecznym cięciu na wysokości górnej części jej ud, symbole boga Amona, wizerunek ptaka ibisa oraz zaklęcia pochodzące z Księgi umarłych. – Tutaj napisano jej imię i tytuł: Shesep-amun-tayesher, pani domu. Odczytując je na głos, spełniam jej życzenie, by pamiętano o niej po śmierci.
To wizerunek kobiety z klasy wyższej, która nie żyje od ok. 2,6 tys. lat. Sarah Parcak, egiptolożka z mieszczącego się w Birmingham University of Alabama, bada wewnętrzną trumnę starożytnej Egipcjanki – jedną z trzech drewnianych skrzyń umieszczonych jedna w drugiej jak matrioszki, w których niegdyś spoczywały zmumifikowane zwłoki kobiety. Ich zapach wciąż daje się wyczuć w środku trumny. Szabrownicy przepiłowali sarkofag na cztery części i wysłali pocztą lotniczą do USA, gdzie konserwator złożył go z powrotem w całość.
Kilka miesięcy później funkcjonariusze służby celnej odnaleźli go ukrytego w mieszkaniu pewnego brooklyńskiego handlarza antykami. Teraz spoczywa w tajnym magazynie w Nowym Jorku, w którym władze USA trzymają przechwycone zabytki z całego świata: wielki kamienny posąg Buddy pochodzący z Indii, wykonanych z terakoty jeźdźców z Chin, płaskorzeźby z Iraku, Syrii i Jemenu. Wszystkie okazy to ofiary międzynarodowej walki o kulturową spuściznę.
Niezależnie od tego, czy mówimy o posuwających się do morderstwa złodziejach plądrujących indyjskie świątynie, szabrownikach okradających boliwijskie kościoły czy liczących nawet po sto osób gangach okradających groby w chińskiej prowincji Liaoning, bezwzględni złodzieje plądrują naszą przeszłość. Tak jak to bywa z większością nielegalnych działań – trudno oszacować skalę zjawiska. Jednak zdjęcia satelitarne, policyjne naloty, w których konfiskowany jest przemycany towar, oraz zeznania świadków wskazują, że handel kradzionymi skarbami przeżywa rozkwit.
Pracując w Egipcie, Parcak była pionierką wykorzystania zdjęć satelitarnych do oceny szkód spowodowanych przez szabrowników. Wyniki jej badań to ponura lektura – jedna czwarta z tysiąca stu znanych stanowisk archeologicznych została poważnie zniszczona. – Jeśli tak dalej pójdzie, wszystkie znane miejsca wykopalisk w Egipcie zostaną poważnie zubożone do roku 2040 – prorokuje archeolożka.
W ciągu minionego dwudziestolecia cała seria głośnych spraw sądowych i zwrotów antyków do krajów, z których pochodzą, obnażyła mroczną stronę handlu antykami. Jasnym się stało, że przestępcze siatki kopaczy i przemytników sprzedają wykradzione skarby renomowanym muzeom i galeriom z Madison Avenue. W 2002 r. Frederick Schultz, wpływowy marszand zajmujący się sztuką starożytną, został skazany na 33 miesiące w więzieniu federalnym – uznano go za winnego zmowy mającej na celu przejęcie skradzionych przedmiotów pochodzących z Egiptu.
W roku 2006 Metropolitan Museum of Art ugięło się pod presją włoskiego rządu i zgodziło się zwrócić słynny krater Eufroniosa – naczynie do mieszania wina z wodą skradzione z etruskiego grobowca gdzieś w okolicach Rzymu. W ostatnich latach w wielu krajach bogatych w starożytne zabytki słychać odgłosy wojny, sytuacja jest niespokojna. Momentem kulminacyjnym było splądrowanie przez Państwo Islamskie terenów starożytnej Mezopotamii. Pojawiły się obawy, że handel antykami pomaga finansować terroryzm. Mimo to debata nad tym, jak zatrzymać szabrowników, stanęła w martwym punkcie.
Archeolodzy obarczają winą za ten proceder środowisko handlarzy antykami. Kolekcjonerzy, handlarze i wielu muzealnych kuratorów przekonują, że większość transakcji dotyczących sprzedaży antyków jest zawierana zgodnie z prawem. Niektórzy mówią, że przyświeca im najwyższy cel ochrony artystycznej spuścizny, który z kolei zobowiązuje do „ratowania” zabytków z krajów o niestabilnej sytuacji – nawet jeśli oznacza to kupowanie od szabrowników.
Losy Shesepamuntayesher pokazują, jak te abstrakcyjne kwestie wyglądają w rzeczywistości. Poskładam w całość tropy zebrane od egiptologów, kuratorów muzealnych i agentów federalnych, by odtworzyć jej podroż z grobowca gdzieś w Egipcie, przez gęstą sieć przemytników, pośredników i handlarzy, aż do chronionego magazynu w Nowym Jorku.
Najpierw trzeba ustalić prawdopodobne miejsce pochowku Shesepamuntayesher. Na podstawie hieroglifów z jej sarkofagu i stylu zdobień egiptolodzy z University of Pennsylvania stwierdzili, że żyła około 600 r. p.n.e. Poszukiwania w tekstach trumiennych i źródłach poświęconych antykom zaowocowały odnalezieniem podobnego sarkofagu kobiety noszącej to samo niezwykłe imię, który według doniesień wydobyto w Abu Sir al-Malak, miejscu położonym 100 km na południe od Kairu.
W starożytności Abu Sir al-Malak nazywało się Busiris i było bogatym miastem położonym na obszarze zalewowym między Nilem a oazą Fajum. Słynęło ze świątyń Ozyrysa, boga płodności i życia po śmierci, oraz wspaniałych grobowców powstałych na przestrzeni liczącej 4 tys. lat historii. Dziś Abu Sir wygląda jak pole bitwy po bombardowaniu. Pofalowana powierzchnia piasku została podziurawiona kraterami i szybami wykopanymi przez szabrowników używających łopat, koparek i dynamitu.
Przy okazji zbezczeszczono niezliczone mogiły, zostawiając stosy czaszek i połamanych kości, które leżą teraz na brzegach wielu dołów. 49-letnia smukła Amal Farag, najwyższa rangą przedstawicielka ministerstwa zabytków oddelegowana do Abu Sir i pobliskich stanowisk, zabiera mnie na wycieczkę po okolicy. Towarzyszy nam pięciu uzbrojonych strażników. Kobieta podnosi z ziemi cedrowe deseczki z drewnianymi gwoździami i śladami czerwonego pigmentu. To fragmenty starożytnego sarkofagu.
– Szabrownicy zatrzymują tylko najlepsze okazy i niszczą lub wyrzucają resztę – mówi. – Każdy dobrze zachowany przedmiot oznacza setki innych całkowicie zniszczonych. Farag prowadzi mnie do grobowca znajdującego się w głębi zbocza wzgórza. Szyb opadający pod kątem kończy się mroczną komnatą.
To tutaj w kwietniu 2012 r. stawiła czoło trzem szabrownikom. Podczas rutynowej wizyty w Abu Sir razem z koleżanką zauważyły taksówkę zaparkowaną blisko grobowca. Kobiety podeszły bliżej i stanęły twarzą w twarz z trzema wysokimi umięśnionymi mężczyznami odzianymi w galabije, tradycyjne arabskie szaty.
– Powiedziałam koleżance, że jeśli się boi, powinna sprawiać wrażenie wyniosłej – opowiada Farag. Spojrzenie pełne dumy zadziałało. Mężczyźni wbili w nie wzrok, ale nic nie powiedzieli, tylko wsiedli do taksówki i odjechali. Wchodzimy teraz do grobowca, gdzie Farag wskazuje miejsce, w którym znalazła dwa wspaniałe sarkofagi ukryte przez rabusiów pod kocem. Po chwili moje oczy przyzwyczajają się do ciemności. Zauważam wnęki wykute w skalnych ścianach komnaty i tunele prowadzące do innych pomieszczeń, znajdujących się głębiej.
Możliwe, że Shesepamuntayesher została wykradziona z podobnego grobowca. Spoczywałaby w jednej z takich wnęk otoczona przedmiotami, które ceniła za życia. Byłyby wśród nich: biżuteria, ozdobna laska, papirusy z zaklęciami, kufry zdobione wizerunkami bogów zmarłych. W sąsiednich wnękach leżałyby ciała jej przodków i potomków otoczonych własnymi skarbami. Odnalezienie podobnych grobowców w stanie nietkniętym otwiera na oścież okno, przez które mamy okazję zajrzeć w przeszłość. Nawet osierocona przez szabrowników Shesepamuntayesher jest cenna ze względu na hieroglify i malowidła. Jednak gdyby została odnaleziona przez archeologów, byłaby bezcenna.
Różnica jest taka, jak gdyby znaleźć kartkę wydartą z cennej księgi zamiast całego księgozbioru. Farag i jej koleżance udało się wyciągnąć oba sarkofagi z grobowca i załadować do samochodu, żeby zabrać je w bezpieczne miejsce. Farag tłumaczy, że miejscowi nie czują się związani z kulturą starożytnego Egiptu i plądrują swoją przeszłość, by moc przeżyć w teraźniejszości. Ubodzy mieszkańcy wielu krajów bogatych w wykopaliska archeologiczne tak właśnie myślą. Pracują jako słabo opłacani kopacze ledwo wiążący koniec z końcem.
Szabrownictwo przybrało na sile po rewolucji w 2011 r., gdy rządowe siły bezpieczeństwa niemal przestały istnieć. Jednak przeprowadzona przez Sarah Parcak analiza zdjęć satelitarnych wykazała, że poważny wzrost zanotowano już dwa lata wcześniej, gdy światowy kryzys finansowy uderzył w egipską gospodarkę, powodując znaczny wzrost bezrobocia oraz windując ceny żywności i benzyny. Niektórzy ludzie pozbawieni pracy zajęli się szabrownictwem, by przeżyć. Strażnicy eskortują nas do autostrady. Na pożegnanie Farag długo ściska moją dłoń. – Zjedź z drogi przez zmrokiem – ostrzega. Wydaje się, jakby rewolucja wciąż trwała.
Grzebanie w pamiątkach przeszłości dla zysku to zajęcie istniejące od tysięcy lat. Najstarsze znane egipskie przekazy mówią o procesie szabrowników, który odbył się w Tebach w 1113 r. p.n.e. Przywódcą gangu był pewien przedsiębiorczy pracownik kamieniołomu imieniem Amenpanefer, który kierował operacją plądrowania grobowców wykutych w skałach. Całą grupę skazano na śmierć – prawdopodobnie przez nabicie na pal. Armie najeźdźców również rabowały zabytki Egiptu. Rzymscy zdobywcy wysyłali do domu całe obeliski, używając specjalnie do tego celu skonstruowanych statków. Od wieku XVI do połowy XX, w okresie ogromnych wpływów zewnętrznych, niezliczone skarby z przeszłości Egiptu trafiły do zagranicznych instytucji kultury w wyniku darowizn, sprzedaży i wymuszeń.
Zagraniczni archeolodzy otrzymali część okazów, które wydobyli podczas swoich prac, na mocy oficjalnej umowy z egipskim rządem nazywanej partage, od francuskiego słowa oznaczającego „dzielić się”. Podróżnicy kupowali antyki od licencjonowanych sprzedawców w Kairze, Luksorze i w innych miastach. Transakcje często były niedokumentowane, bo antyki powszechnie uznawano za „rzeczy osobiste”. Mimo że już wtedy istniały regulacje mające na celu ochronę antycznych skarbów, podejście do spuścizny kulturowej wciąż ewoluowało.
Zmiana nastała w Egipcie w latach 50. Ubiegłego wieku wraz z rozpadem imperiów kolonialnych i odzyskiwaniem niezależności przez państwa podległe. Nastąpił wzrost poczucia tożsamości narodowej, co spowodowało zaostrzenie w wielu krajach obowiązującego prawa lub uchwalenie nowego, które miało chronić przeszłość. W 1983 r. władze Egiptu ogłosiły, że wszelkie ponad stuletnie obiekty dziedzictwa kulturowego są własnością państwa. W 1970 r. UNESCO przyjęło konwencję dotyczącą zakazu i zapobiegania nielegalnemu przywozowi, wywozowi i przenoszeniu własności dóbr kultury, którą do dziś podpisało 131 krajów.
30 km na północ od Abu Sir spotykam Mohammeda Youssefa, kierownika cennych stanowisk archeologicznych w Al-Liszt i Dahszur związanych z okresem Średniego Państwa. W trakcie burzliwych miesięcy, które nastąpiły po rewolucji w styczniu 2011 r., całe gangi szabrowników plądrowały okolicę, często z wykorzystaniem buldożerów, kopiąc nawet nocą.
Youssef pokazuje mi wykuty w skale grobowiec, w którym niedługo po rozpoczęciu rewolucji wspólnie z jednym ze swoich kontrolerów ocalił dwie wspaniałe wapienne płaskorzeźby zrabowane z innego grobowca. Kłóciły się o nie dwie grupy mężczyzn uzbrojonych w karabiny maszynowe. – Gdy się zbliżyliśmy, oddali w powietrze strzały ostrzegawcze. Zupełnie się nas nie bali – wspomina Youssef. Wrócił na miejsce z ekipą, kiedy tamtych już nie było, i udało się odzyskać płaskorzeźby.
W zdestabilizowanych rejonach, zwłaszcza podczas konfliktów zbrojnych, siła ma największą moc sprawczą. W trakcie wojny domowej w Kambodży organizacje zbrojne, głownie Czerwoni Khmerzy, często kontrolowały grupy szabrowników działających na ich terytorium. Podobnie jest dziś w Syrii, gdzie Państwo Islamskie czerpie zyski z działalności rabusiów. To samo robią grupy związane z armią prezydenta Baszara al-Asada, kurdyjską partyzantką YPG (Powszechne Jednostki Ochrony) czy opozycją. Youssef przekonuje, że w Al-Liszt i Dahszur kluczową rolę odgrywają miejscowe persony.
– Ci ludzie są bogaci, wpływowi i nietykalni – przekonuje. Według niego pewna rodzina z pobliskiej wioski dysponuje prywatną armią. Generał brygady Ahmed Abdel Zaher, niski, krępy i pogodny szef operacji egipskiego wydziału policji zajmującego się antykami, tłumaczy, że wiele siatek rabusiow w Egipcie ma strukturę przypominającą czteropoziomową piramidę. (– Piramidy! A cóż by innego? – chichocze).
Podstawa, na którą może się składać aż trzy czwarte zasobów ludzkich, to ubodzy wieśniacy, których znajomość terenu i lokalnych zabytków są niezbędne do odnalezienia skarbów. Drugi poziom to pośrednicy zbierający łupy od miejscowych kopaczy i organizujący robotników w zespoły. Gracze z trzeciego poziomu, przekonuje Abdel Zaher, szmuglują antyki za granicę i w końcu sprzedają je kupcom z innych krajów, którzy zajmują szczyt tej piramidy rabunku.
Zarobki rosną w miarę wchodzenia na kolejne szczeble drabiny. Niektórzy rabusie z drugiego poziomu ponoć sprzedają okazy za cenę 10 razy wyższą od tej, za którą kupili je od kopaczy. – To zawodowi przestępcy, a antyki to tylko jedna z gałęzi ich działalności – mówi Abdel Zaher. Wspomina o kilku niedawnych nalotach na bazy handlarzy narkotyków, w których poza środkami odurzającymi policja przechwyciła też antyki. W zdestabilizowanych rejonach antyki płyną tą samą siecią dystrybucji, z której korzystają handlarze bronią.
– Często w arsenałach zawierających granatniki znajdowałem zabytki – mówi Matthew Bogdanos, nowojorski prokurator, który służył w Iraku w pierwszych latach XXI w.
Spośród ok. 50 portów, lotnisk i dróg lądowych wykorzystywanych w przemycie egipskich antyków wybieram Damiettę. Trumny Shesepamuntayesher zostały wysłane do USA z Dubaju, w jednym przypadku były ukryte w kontenerze z meblami. Damietta to jeden z najruchliwszych terminali kontenerowych w Egipcie. Handel z Dubajem kwitnie. Jest to też meblarska stolica kraju. Władze portu przechwyciły niedawno kilka kontenerów, w których poza meblami znaleziono ukryte antyki.
Kair dzieli od Damietty zaledwie 240 km, ale podroż zajmuje mi niemal pięć godzin. Poprzedniej nocy powstańcy zabili pod moim hotelem w Kairze dwóch policjantów, a droga, którą jechałem, od czasu do czasu trafia pod ostrzał granatników. Zaostrzono kontrole, co jakiś czas zdarza się blokada. Obserwuję potok ciężarówek wypełnionych do kresu możliwości cebulami, melonami, klatkami z kurczakami, belami wełny. Trumnę Shesepamuntayesher można by przewieźć ktorymkolwiek z tych pojazdów.
Gdy Shesepamuntayesher dociera do Dubaju, nareszcie łatwiej śledzić jej drogę. Analizując e-maile, deklaracje celne i listy przewozowe, śledczy federalni uznali, że w przemyt z Dubaju do USA było zamieszanych trzech mężczyzn: Mousa Khouli, urodzony w Syrii sprzedawca antyków mieszkający w Nowym Jorku, Salem Alshdaifat, mieszkający w Michigan obywatel Jordanii, oraz Ayman Ramadan, Jordańczyk mieszkający w Dubaju.
Khouli przyznał się do przemytu oraz składania fałszywych zeznań i został skazany na sześć miesięcy aresztu domowego. Alshdaifat przyznał się do wykroczenia i został ukarany grzywną w wysokości tysiąca dolarów. Ramadan ukrywa się przed policją. Dokumenty zebrane przez prokuraturę wskazują, że Alshdaifat wysłał zdjęcia zestawu sarkofagów Shesepamuntayesher do Khouliego.
Ramadan zaś przy pomocy nieznanych wspólników opatrzył okazy mylącym opisem zawartości i wartości towaru, a następnie wysłał za granicę do Khouliego i pewnego handlarza monet w stanie Connecticut. Potem Khouli wykorzystał te same zdjęcia w celu odsprzedaży sarkofagów kolekcjonerowi ze stanu Wirginia.
Śledczy z amerykańskiego Urzędu ds. Imigracji i Służb Celnych (ICE) podejrzewają, że Ayman Ramadan zajmował się antykami zrabowanymi w Syrii, Jordanii i Libii. E-maile wymieniane między Alshdaifatem i potencjalnymi klientami sugerują, że mężczyzna miał bezpośrednią wiedzę o rabunku zabytków w Egipcie. Brenton Easter, agent specjalny ICE, który pracował przy śledztwie dotyczącym Shesepamuntayesher, zauważa, że międzynarodowe szajki szabrowników współpracują ze sobą z większym powodzeniem niż stróże prawa.
Zwraca uwagę na fakt, że kontener, w którym zewnętrzny sarkofag Shesepamuntayesher trafił do USA, został nadany przez dubajską firmę Amal Star Antiques. Według Eastera Amal Star należy do osoby nazwiskiem Noor Sham, a Shamowie to rodzina handlarzy antykami z bazą w Bombaju. Dziennikarz śledczy Peter Watson w książce Sotheby’s: The Inside Story (Tajna historia domu aukcyjnego Sotheby’s) sugeruje, że w latach 90. członkowie rodziny Shamow przeprowadzili zakrojoną na szeroką skalę operację rabowania rzeźb pochodzących z indyjskich świątyń. Następnie przeszmuglowali je do Anglii – czasem via Dubaj – i zlecili sprzedaż kilku cennych okazów londyńskiemu oddziałowi domu aukcyjnego Sotheby’s.
– Nie zawsze znam stróżów prawa z innych krajów – mowi Easter, przyglądając się mapie przyczepionej do ściany swojego biura w Nowym Jorku. – Ale złoczyńcy zdają się wszyscy znać nawzajem. Zupełnie jakby mieli w telefonie ustawione szybkie wybieranie numerów kolegów po fachu – zauważa. W przeciwieństwie do innych nielegalnych towarów zrabowane zabytki początkowo są trefne, ale kończą z czystą kartą (przynajmniej pozornie), bo ich nielegalne pochodzenie rozmywa się w miarę przemieszczania się towaru w przemytniczej pajęczynie. Nie da się bowiem stwierdzić, czy przedmiot jest legalny, czy nielegalny, bez szczegółowej informacji o jego pochodzeniu, bez udokumentowanej drogi, jaką przebył między wcześniejszymi właścicielami.
Mousa Khouli sprzedał Shesepamuntayesher mieszkającemu z stanie Wirginia biznesmenowi z branży farmaceutycznej nazwiskiem Joseph Lewis. W maju 2011 r. Lewis wraz Khoulim i wspólnikami został oskarżony m.in. o zmowę mającą na celu przemyt oraz zmowę w celu prania pieniędzy. Po niemal trzech latach intensywnego postępowania sądowego otrzymał od prokuratury propozycję ugody opatrzonej kilkoma warunkami. Ostatecznie uwolniono go od wszystkich zarzutów. Lewis zaprzecza, jakoby zrobił cokolwiek nielegalnego, przekonując, że kupił przedmioty w Stanach Zjednoczonych od sprzedawcy, który sam zajął się ich wwozem do kraju.
Jeśli istnieje coś takiego jak gen kolekcjonera, Joe Lewis na pewno go ma. Jego matka zbierała buteleczki stołowe na ocet, figurki słoni i sztuczne kaczki używane przez myśliwych za przynętę, podczas gdy ojciec wolał broń palną. Teraz jego dom o powierzchni 600 m2 mieści wszystkie buteleczki, kaczki i słonie matki oraz jego własną, liczącą 30 tys. okazów kolekcję owadów i cenny zbiór egipskich antyków.
– Dajcie mi parę jakichkolwiek przedmiotów, a zacznę nową kolekcję – mówi Lewis, szczupły, wesoły 60-latek. Pokazuje mi swoją kolekcję egipskich zabytków, w której skład wchodzi kilka niesamowitych sarkofagów umieszczonych w skrzyniach godnych najlepszych muzeów, z systemem kontroli wilgotności i temperatury.
Gdy podziwiamy wspaniały malowany drewniany posąg Ptaha-Sokara-Ozyrysa, odczuwam tę samą fascynację, która była moim udziałem podczas oglądania kilku innych egipskich zabytków – to samo mrożące krew w żyłach poczucie, że pod powierzchnią czai się życie. Doskonale rozumiem potrzebę posiadania takiego przedmiotu, by choć przez chwilę stanąć w tym spokojnym, odwiecznym spojrzeniu. Kilka miesięcy wcześniej zachwyciłem się podobnie, kiedy w siedzibie domu aukcyjnego Sotheby’s stanąłem przed czarnym popiersiem kapłana ze świątyni w Karnaku, wiedząc, że za poł miliona dolarów może należeć do mnie.
Lewis uważa, że dzięki coraz bliższej współpracy środowiska kolekcjonerów z naukowcami można by stworzyć ogólnoświatowy rejestr legalnych okazów archeologicznych, który stałby się potężnym narzędziem w walce z rabusiami zabytków.
– Jeśli czegoś nie ma na liście, nie można tego kupić czy sprzedać – mówi o swojej hipotetycznej bazie danych. – Nie wyskakuje w rejestrze, czyli zostało zrabowane. Załatwione!
Lewis nie jest najbardziej kontrowersyjnym z kolekcjonerow. James Cuno, prezes i dyrektor generalny J. Paul Getty Trust, przekonuje, że w przypadku wielu niedawnych zwrotów skradzionych zabytków popełniono błąd, skoro misją muzeów jest zbieranie, konserwacja i udostępnianie kulturowego dziedzictwa publiczności. Tymczasem okazom zwracanym krajom, w których trwają konflikty zbrojne, często grozi zniszczenie. Dlatego, jego zdaniem, nie powinno się wykluczać zakupu zrabowanych znalezisk, jeśli ocali je to przed utratą lub dewastacją.
– Czy odrzuciłbyś negocjacje z terrorystami, nawet gdyby mieli zakładników? – pyta. – Ignorowanie czarnego rynku nie sprawi, że on zniknie. To nie są proste pytania, na które istnieje odpowiedź „tak” lub „nie” – kończy.
Lewis mówi, że woli nie rozmawiać o sprawie Shesepamuntayesher, ale tłumaczy, że kupił zestaw jej sarkofagów dopiero po tym, jak Mousa Khouli, czyli sprzedawca, dostarczył dowody ich pochodzenia, które wydawały się przekonujące. (Khouli twierdził, że trumny Shesepamuntayesher pochodzą z prywatnej kolekcji jego ojca). I tu jest właśnie problem – konwencja UNESCO z 1970 r., prawo dziedziczenia i sprawy sądowe kończące się zwrotem zabytków do krajów pochodzenia z początku XXI w. powinny sprawić, że szczegółowa dokumentacja pochodzenia obiektu jest warunkiem niezbędnym do zawarcia transakcji.
Tymczasem wielu kolekcjonerów, sprzedawców, aukcjonerów i kuratorów muzealnych wciąż czuje, że mają prawo do tej samej tajemniczości, którą tradycyjnie był owiany handel antykami. Wzrasta liczba prywatnych transakcji zawieranych w dużych domach aukcyjnych, a niejasne pochodzenie przedmiotów to codzienność – wystarcza notatka „z prywatnej szwajcarskiej kolekcji” lub „spadek”.
Weźmy na przykład posąg kapłana, który podziwiałem w Sotheby’s. Tydzień przed tym, jak rzeźba poszła pod młotek, Christos Tsirogiannis, archeolog śledczy, ujawnił, że obiekt znajduje się w tzw. archiwum z wyspy Schinoussa, czyli w fotograficznej bazie danych stworzonej przez znaną siatkę złodziei i przemytników zabytków. Co prawda obecność w tym rejestrze nie przesądza o pochodzeniu obiektu z czarnego rynku, ale brak informacji na ten temat w przygotowanej przez dom aukcyjny dokumentacji posągu prowokuje niepokojące pytania.
– Od 2007 r. na niemal każdej dużej aukcji znajduję liczne przedmioty ze złodziejskich rejestrów – przekonuje Tsirogiannis. – Fakt, że domy aukcyjne mimo to je sprzedają, wskazuje, że nie zależy im na poprawie sytuacji. Zależy im tylko na podtrzymaniu sprzedaży.
Ogólnikowa dokumentacja pochodzenia lub jej brak od dawna są akceptowane przez wpływowe domy aukcyjne, nawet jeśli chodzi o sztukę z rejonów plądrowanych przez szabrowników lub targanych konfliktami zbrojnymi. Od lat 70. ub. wieku do 2011 r. domy aukcyjne – w tym Christie’s i Sotheby’s – sprzedawały arcydzieła rzeźby khmerskiej mimo oczywistego ryzyka, że zostały zrabowane z rozsianych po dżungli świątyń w trakcie lub po zakończeniu krwawej wojny domowej w Kambodży. Także wiele znanych muzeów kupiło lub przyjęło takie rzeźby.
Przechwycona przez agentów federalnych egipska trumna, w tajnym magazynie w Nowym Jorku fot. Robert Clark
– Na widok tych okazów wszystkim powinna się zapalić lampka ostrzegawcza. Nikt nie mógł ich sprzedawać lub kupować w dobrej wierze – przekonuje Tess Davis, prawniczka i dyrektor wykonawcza Antiquities Coalition, grupy interesu mającej siedzibę w Waszyngtonie. – Ledwie
kilka lat wcześniej kolekcjonerzy ubolewali nad brakiem kambodżańskiej sztuki w USA. Jednak kiedy wybuchła wojna domowa, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rynek zalały prawdziwe arcydzieła – bez udokumentowanego pochodzenia, ze śladami brutalnego rabunku. Niektóre rzeźby odcinano na wysokości kostek! Moja wyprawa śladami sarkofagow Shesepamuntayesher sprawiła, że trudno mi uznać kupowanie artefaktów, które nie mają stuprocentowo pewnych dokumentów świadczących o pochodzeniu, za cokolwiek innego niż celowe przymykanie oka. Archeolog Ricardo Elia myśli tak samo.
– To proste – mówi, przywołując podstawowe prawa ekonomii. – Kupując zrabowane zabytki, zachęcasz złodziei do wzmożonej pracy. Walka o prawo własności do dóbr kultury wciąż trwa, ale pojawiają się promyki nadziei.
W 2010 r. Boston Museum of Fine Arts stworzyło nowe stanowisko – kurator ds. pochodzenia dzieł, pierwsze i jedyne w całych USA. W 2013 r. władze Metropolitan Museum dobrowolnie zwróciły dwa khmerskie posągi. W ich ślady poszło Cleveland Museum of Art i wiele innych.
23 kwietnia 2015 r. sarkofag Shesepamuntayesher został wysłany z powrotem do Egiptu. Można go zobaczyć na ekspozycji w Muzeum Egipskim w Kairze. Jednocześnie zarówno niektórzy kuratorzy, jak i kolekcjonerzy, w tym Lewis, wzywają do stworzenia rejestru zabytków, który zniechęcałaby rabusiów. Proponują spotkanie ze środowiskiem archeologów w celu ustalenia wspólnej płaszczyzny porozumienia.
Sarah Parcak przekonuje, że wspólne stanowisko jest kluczowe – zarówno dla krajów pochodzenia dzieł, jak i ich nabywców. Szabrownictwo i rabowanie zabytków nie znikną, zanim kopacze w Egipcie i kupcy za granicą nie zobaczą w nich nie tylko pięknych przedmiotów, ale również ważnych składników opowieści o naszej historii.
– Historia ludzkości to najwspanialsza narracja, jaką kiedykolwiek opowiedziano – mówi Parcak. – Jedyny sposób, by ją w pełni zrozumieć, to odkrywać ją wspólnie.
Źródło: NationalGeographic.com: How Tomb Raiders Are Stealing Our History