O internecie bez mitów
Doktor Mirosław Filiciak – kulturoznawca, kierownik Katedry Medioznawstwa i Centrum Badań nad Kulturą Popularną w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej, redaktor kwartalnika Kultura Popularna. Zajmuje się wpływem mediów cyfrowych na uczestnictwo w kulturze. Współautor opublikowanego w tym roku raportu Młodzi i media.
Rodzice nastolatków mówią: jeśli moje dziecko nie śpi, to jest online. Dzieciaki są cyborgami, bo wolą siedzieć przed komputerem, niż grać w piłkę?
Można się o to spierać, ale ja uważam, że nie są. Dorośli siedzą 3–4 godziny przed telewizorem i nie widzą w tym nic złego. To dlaczego nagle uważają, że młodzi ludzie, którzy spędzają tyle samo czasu przed komputerem, odklejają się od rzeczywistości? Przecież duża część czasu spędzanego w internecie to kontakty z rówieśnikami, tyle że za pośrednictwem komputera, ale czyż dorośli też nie kontaktują się ze sobą częściej poprzez elektroniczne urządzenia, chociażby telefony? Dzisiejsi licealiści nie pamiętają świata sprzed ery internetu i telefonów komórkowych. To ich podstawowe źródła informacji i sposób kontaktu. Są niemal zrośnięci z nowymi mediami. Uczestniczą w „normalnym” życiu i jednocześnie SMS-ują, rozmawiają na czacie, wrzucają informacje i pliki na Facebook i Naszą Klasę. Przeprowadziliśmy wśród 17–18-latków badanie, jak nowe media wpływają na ich zachowania społeczne. Okazało się, że dla nich – tak jak dla starszych – najważniejszą formą kontaktu jest spotkanie twarzą w twarz. Człowiek od zawsze narzekał na przemiany sposobów komunikowania się. Platon obawiał się, że wynalazek pisma sprawi, że ludzie stracą kontakt z kulturą, że pismo zastąpi pamięć. Zobaczmy – każde nowe medium jest uważane za gorsze od poprzedniego.
Czyli powszechne narzekania na komputery i internet, spełnienie marzeń starszych pokoleń, są nieuzasadnione?
Cóż, nowe media mają swoje wady. W naszym badaniu pojawił się wstydliwy wątek z grami komputerowymi. Większość nastoletnich chłopców ma za sobą epizod grania obsesyjnego, gdy naprawdę nie wychodzili z domu. Ale z reguły młodzi ludzie mają świadomość, kiedy przesadzają, i starają się to kontrolować. Oczywiście zawsze był pewien niewielki procent młodych ludzi, którzy są samotnikami albo mają problemy ze sobą i szukają ucieczki od rzeczywistości – i wtedy taką ucieczką może być komputer. Ale oni i tak by uciekali, nie w ten to w inny sposób. Także dostęp do pornografii jest łatwiejszy niż kiedykolwiek. Istnienie internetu nie zwalnia rodziców od odpowiedzialności i panowania nad zagrożeniami. Nie można bezkrytycznie podchodzić do technologii. Stosowanie jej wiąże się z zagrożeniami, o których warto mówić. Jest to np. brak kontroli nad własną prywatnością, informacjami, jakie o nas zbiera rynek, a my nie zawsze jesteśmy ich świadomi. Nie obawiam się jednak, że tzw. świat wirtualny zastąpi realny. Sieć jest po prostu przedłużeniem świata rzeczywistego.
Zaciera się granica między tymi rzeczywistościami?
Na początku lat 90. w USA narodził się wielki mit internetu. Miała to być nowa przestrzeń, cybernetyczny Dziki Zachód, na który mogą wyruszyć pionierzy i zarobić pieniądze. Stymulowało to rozwój sieci. Tymczasem przed monitorami siedzą ci sami ludzie, których znamy na żywo.
Media sprawiają, że czas przyspiesza. Nastolatki w tym ostrym tempie się wychowały i dla nich jest ono naturalne. Czy można ich dogonić? Czy rośnie niezrozumienie między pokoleniami?
Wiek nie jest jedyną osią podziału. Medialnie aktywny nastolatek czasem łatwiej dogada się z osobą 20 lat od niego starszą, ale wykształconą, z dużego miasta. Za to zupełnie nie będzie miał o czym rozmawiać z rówieśnikiem pozbawionym dostępu do sieci. To są zjawiska niebezpieczne dla spójności społecznej państwa. Rodzice nie mogą myśleć o zawodach dla swoich dzieci, gdy one się rodzą, bo pewnie tych zawodów jeszcze nie ma. Albo ich nie będzie. Rwie się ciągłość pokoleniowa.
Czy zachowania wykształcone w internecie, np. umiejętne zarządzanie czasem, przenosi się na świat codzienny?
Zdecydowanie tak. Internetowy sposób zarządzania czasem i sobą wpisuje się w to, czego wymaga od nas rzeczywistość. Rozmawiając z nastolatkami, mieliśmy wrażenie, że myślą o życiu w kategoriach zarządzania swoją siecią społeczną i czasem. Paradoksalnie dzięki narzędziom elektronicznym stają się bardziej uważni na zachowania innych. Ich zachowania w codziennym życiu – wspomnienia, małe gesty społeczne – są zarejestrowane. Na Facebooku klikają „like”, na Naszej Klasie wpisują uśmieszek. Te drobne wymiany są zauważane przez znajomych i wzmacniają kontakty z grupą.
Młodzież non stop potrzebuje potwierdzenia swoich wyborów komentarzem znajomych. Przy kupnie butów dziewczyna robi zdjęcie i przesyła 10 koleżankom z pytaniem, czy im się podobają.
Zawsze się tak działo.
Kiedyś możliwości te były bardziej ograniczone.
Tak, ale mechanizm jest ten sam. Tak jak z tym wyjściem do kina z kolegami. O tym, czy film był dobry, wiemy dopiero, jak dojdziemy na przystanek i uzgodnimy swoje wersje. Buty kiedyś kupowało się z koleżanką albo kolegą. Potrzeba akceptacji pozostała, zmieniły się narzędzia i mechanizmy. To jest według mnie bardziej zmiana ilościowa niż jakościowa.
Aktywne uczestnictwo w sieci jest poszukiwaniem dowodu na własne istnienie, na poszukiwanie tożsamości?
Tak, i to niezależnie od wieku. Skończyły się czasy, w których ludzie funkcjonowali w jednym kontekście społecznym i kulturowym. Teraz od wielu lat mamy różne sytuacje społeczne, w których czasem jesteśmy odmiennymi osobami.
Czy na portalu randkowym, tworząc swojego awatara, kreujemy nową tożsamość?
Tworzenie całkowicie nowej osobowości zdarza się rzadko. Częściej użytkownicy sprawdzają różne warianty samego siebie i konfrontują je z odbiorcami. Przeważnie jednak internet nie jest takim otwartym oceanem, w którym wpadamy na różnych ludzi. Najczęściej jesteśmy zamknięci w wąskiej, mało konfrontacyjnej grupie, obejmującej kilka sieci, do których przynależymy także poza internetem – znajomych ze szkoły, z kursu, sąsiadów itd.
Kiedyś obawiano się, że telefony komórkowe mogą stać się narzędziem kontroli. Teraz przez telefon można namierzyć w zasadzie każdego, jeśli się ma do tego odpowiednie środki, i nikt się tego nie boi. Słyszałam, jak gimnazjaliści mówili, że wszczepianie czipów ludziom nie zagrażałoby ich wolności...
O młodych ludziach z klasy średniej, którzy nie mają się przeciw czemu buntować, często sądzi się, że mają stępione ostrze nieufności do rzeczywistości.
Czy to dlatego, że żyjemy w ustabilizowanym świecie?
Spójrzmy z innej strony na dyskusję o strachu przed nowymi technologiami i na pretensje do młodych, że siedzą przed komputerem, zamiast grać w piłkę. Rodzice boją się o dzieci, bo z telewizji dowiedzieli się, że jest strasznie. Że terroryści, pedofile, porwania, gwałty. Myślą: lepiej, gdy dziecko po szkole pójdzie na zajęcia dodatkowe, a potem prosto do domu; może trochę się ponudzi, ale przynajmniej będzie bezpieczne. Zdarza się, że oddajemy część swojej wolności w imię ochrony przed lękami. Robimy to też dla wygody. Młodzi ludzie, nie buntując się, bezkrytycznie przyjmują działania marketingowe choćby firm telekomunikacyjnych. Ich rodzice nie widzieli problemu, gdy w pewnej szkole zamontowano rejestratory kart wejścia i wyjścia należące do komercyjnego banku. To nie kwestia pokolenia młodych ludzi. Jako społeczeństwo przestajemy krytycznie podchodzić do rynku. To niebezpieczna tendencja.
Może chociaż dzięki nowym mediom stajemy się bardziej kreatywni?
Mówiło się, że w internecie zacierają się granice między nadawcą i odbiorcą. Teraz wiemy, że nie zmieniają się one aż tak bardzo. W sieci łatwiej tworzyć filmiki, zdjęcia, teksty i je publikować. Owszem, zajmuje się tym więcej osób niż przed erą internetu, ale nadal jest to dosyć wąska grupa. Reszcie się po prostu nie chce, co obala romantyczny mit internetu, że dzięki niemu wszyscy będą twórczy. Większość dystrybuuje zdjęcia na Facebooku, posyła sobie linki i komentuje zamieszczone dzieła.
Właściwie dlaczego ludzie publikują czyjąś twórczość i ją komentują?
Bo popkultura jest i zawsze była organicznie zrośnięta z życiem codziennym. Do kina ze znajomymi szliśmy trochę po to, żeby iść obejrzeć film, i trochę po to, żeby o nim porozmawiać. Dzisiaj łatwiej jest rozmawiać, komentować i wymieniać się informacjami. Teraz nad filmem mamy większą władzę. Możemy go gdzieś wysłać, zlinkować itd.
A kto czyta blogi pamiętniki?
Przeważnie nikt. Wiele blogów kończy się po pierwszym wpisie. Nikt też nie ogląda tych tysięcy zdjęć z wakacji i z imprez. Trochę inaczej jest z blogami i wpisami w portalach społecznościowych (które ostatnio przejęły funkcję blogów) tworzonych przez młodych ludzi. Nastolatki mają silną potrzebę bycia w grupie i mają więcej czasu niż dorośli. Nawet jeśli nie piszą nic ciekawego, czują się w obowiązku czytać i nawzajem komentować swoje wynurzenia. Obserwujemy ciekawą ekonomię wpisów: ja skomentowałem twój opis, to ty skomentuj mój. Brak komentarzy czasem jest traktowany jako porażka autora.
A komentarze na „dorosłych” forach? Nikt ich chyba nie czyta. Trzeci wpis jest powtórzeniem pierwszego, bo użytkownik nie przejrzał wcześniejszych wypowiedzi. Chce tylko opublikować swoją światłą myśl. Ale po co?
Istniały mity, że media nas połączą, będziemy dla siebie empatyczni. Ta utopia nie przekłada się na rzeczywistość.
Co z tymi, którzy nie mają dostępu do internetu?
Większość młodych ludzi w Polsce taki dostęp ma, lecz różnią się kompetencjami technicznymi i potrzebami do zrealizowania w sieci. Bywa, że są mniej uspołeczniające, mniej rozwojowe. W jednej z klas, w których prowadziliśmy badania, dzieci z byłego pegeeru nazywano pogardliwie x-menami (zmutowanymi postaciami z filmu), bo nie korzystały z komórek i internetu. Ludziom z niższych warstw społecznych nigdy nie było łatwo przebić się do warstw wyższych, ale dzisiaj jest to jeszcze trudniejsze. Są wykluczeni od samego początku, bo nie uczestniczą w sieciach komunikacyjnych.
Nie docierają do nich informacje o spotkaniach?
Być może w przeszłości taki wykluczony zostałby zaproszony po lekcjach na imprezę, bo wszyscy idą, głupio wyłączyć jedną osobę. Byłby częścią grupy, miałby kontakt z osobami lepiej wykształconymi, do których mógłby równać. W latach 90. mówiło się, że internet jest tym medium, które wyrówna szanse. Teraz widzimy, że sieć pogłębia różnice.
Coś wynika z tego, że dziecko nie dostanie linka do teledysku?
Wykluczenie tego typu może nam się wydawać niepoważne, ale to pozory. Kiedyś żeby w pełni uczestniczyć w życiu społecznym, trzeba było umieć pisać i czytać, a dzisiaj trzeba istnieć w sieciach elektronicznych. Coraz częściej właśnie tak będziemy się komunikować i jeśli ktoś nie ma takiej możliwości i potrzeby, to jest i będzie marginalizowany.
Czy szkoła potrafi te dysproporcje wyrównywać?
W Polsce uczniowie żyją w dwóch nieprzenikających się światach – szkolnym i nowych mediów. Zbyt szybko się to nie zmieni.
Jak wzmożona aktywność w sieci zmienia wzorce zachowań?
Jesteśmy przyzwyczajeni, że media nas łączą. Myślenie o nas jako o Polakach polega na tym, że oglądamy te same programy telewizyjne, patrzymy na mapę pogody na konturze Polski itd. To kształtuje dyskurs wspólnotowy. W internecie natomiast grupy są zamknięte, połączenie się z jedną grupą sprawia, że oddzielamy się od innej. Taka segmentacja kultury i społeczeństwa dynamicznie postępuje.
Czy w takim razie społeczeństwo wychowane na internecie, które ma do wyboru setki kanałów telewizyjnych, będzie w stanie podporządkować się zewnętrznym nakazom?
Jest to pewien problem dla utrzymania państwowości. Możemy czuć się związani z grupką kilkunastu czy kilkudziesięciu znajomych. Ale mamy też możliwość przyjrzenia się innym grupom i stwierdzamy, że nie chcemy mieć z nimi kontaktu. Czemu mam się identyfikować z kimś tylko dlatego, że mieszka w tym samym miejscu co ja, skoro czyta co innego, ogląda co innego i słucha czego innego niż ja? Z perspektywy państwa problem ten na pewno będzie się pogłębiał. Będziemy mieli coraz więcej kanałów w telewizji i coraz mniej wspólnych mianowników do rozmów. W ten sposób obalamy kolejny mit internetowy: nie jest on tak globalny, jak nam się wydawało.
Niedługo pewnie przez internet będziemy zarządzać pralką i lodówką. Na co wykorzystamy oszczędzony czas?
Chciałbym snuć fantastyczne wizje, że będziemy mieli więcej czasu na podróże, ale zmiany technologiczne na przestrzeni kilkuset lat prowadzą w jednym kierunku – żebyśmy pracowali efektywniej i więcej. Dzięki komputerowi może pani zrobić coś trzy razy szybciej – ale nie oznacza to, że może pani pracować mniej. Pewnie musi pani napisać trzy razy więcej tekstów. Gdy wynaleziono telegraf, pojawiły się prace naukowe, że dzięki niemu ludzie będą się ze sobą lepiej dogadywać, że będą mieli więcej czasu, a na świecie zapanuje szczęście i pokój. Kilkanaście lat temu badacze snuli podobne fantazje o internecie. Obawiam się, że sprawdzą się w takim samym stopniu jak te o telegrafie.
A ja myślałam, że wolny czas poświęcimy na granie w gry, zakładanie hodowli wieprzy na FarmVille itd. Właściwie po co zajmujemy się takimi bzdurami?
Bo nie da się cały czas pracować, trzeba się trochę rozerwać. W grach często występuje aspekt społeczny, umożliwiają kontakt i rywalizację ze znajomymi. Kiedyś, gdy nie było komputerów, marnowano czas inaczej – to normalna część naszego życia.
Czy zatem sieć jest naturalna i dobra?
Nawet młodzi ludzie mają w tej sprawie podzielone zdanie. Część z nich twierdzi, że jednoznacznie tak, inni nie są pewni – bo owszem, mają dostęp do informacji, ale marnują też mnóstwo czasu, ponieważ w sieci wiele rzeczy ich rozprasza. Trudniej się skupić na pracy domowej, gdy co chwila sprawdza się status na czacie.