Czy ta forma koncertu, ta „nowa normalność” spodobała się fanom? Sądząc po filmie pokazującym reakcję jednej małej fanki, którą mama zabrała ją na koncert (wideo podzielił się na Instagramie także Wayne Coyne), była to „najlepsza rzecz jaka wyszła z pandemii”. Jak przekonują muzycy, bezpieczeństwo i dobra zabawa nie muszą się wykluczać.

Reklama

O ile zapas powietrza w środku powinien starczyć takiej trójce na godzinną imprezę, gdyby komuś robiło się zbyt duszno, obsługa świeże wpompowywała dmuchawą. Kwestię przyduszonego dźwięku rozwiązano instalując w bańkach głośniki wysokich częstotliwości. Skoro publiczność i muzycy byli ukryci w swoich bańkach, zamiast klaskać w rytm proponowano ludziom bicie ręką w kopułę sfery.

The Flaming Lips w bańkach debiutowali w talk show Stephena Colberta jeszcze w czerwcu 2020 roku. Potem był pierwszy, eksperymentalny i na mniejszą skalę, koncert „z bańkami” w październiku. Po zebraniu doświadczeń muzycy zdecydowali się na imprezy z większą widownią. Coyne zapowiadał przed koncertami, że to zabawa „bezpieczniejsza niż wyjście do sklepu spożywczego”.

Pierwotnie koncerty odbyć się miały jeszcze w grudniu, ale po wysypie infekcji koronawirusem przed Bożym Narodzeniem, przesunięto je o miesiąc. – To bardzo dziwne i ograniczone wydarzenie. Ale dzięki tej dziwności możemy cieszyć się koncertem nie narażając przy tym naszych rodzin i innych na ryzyko – frontman Flaming Lips powiedział w grudniu w wywiadzie dla magazynu „Rolling Stone”. Dodał, że jest to element nowej normalności.

– Zadbajmy o zdrowie tych ludzi. To podstawowa kwestia. A potem możemy zagrać fajny show. Ludzie go przeżyją i będą mogli kiedyś wrócić. To nie może być po prostu kolejna impreza, gdzie roznosi się wirus. Jest to jakaś upierdliwość, ale nie inna niż noszenie rękawiczek by chronić dłonie. Serio, nie mam jakieś fetyszu, że chcę oglądać ludzi w gumowych kosmicznych piłkach; to po prostu forma ochrony, choć także absurdalny symbol tego czasu – wyjaśnił muzyk.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama