Strzygonie, czyli polskie zombie. Jak walczono z upiorami na polskiej wsi?
Strzygonie to powstałe z grobu trupy, o których opowiadali nasi dziadkowie. Siekiera i kołek – takimi metodami przez wieki radzono sobie w Polsce z domniemanymi „żywymi trupami”.
W tym artykule:
- Kto wierzył w strzygonie
- Czym były pochówki antywampiryczne
- Jak zaraza wzmacniała wiarę w strzygonie
- Kto wierzył w strzygonie
Strzygonie to słowiańska wersja wampirów. W wierzeniach naszych przodków przybierały postać kobiecych demonów o ptasich szponach, które żywiły się ludzką krwią.
Kto wierzył w strzygonie
Wiara w strzygonie była na tyle rozpowszechniona, że jeszcze w XX wieku na wsiach dochodziło do zdarzeń z pogranicza horroru. Świadczy o tym opowieść ze wsi spod Wielunia, którą spopularyzował historyk Bohdan Baranowski.
Pewien chłop został uznany za zmarłego i położony do trumny, choć w rzeczywistości tylko zapadł w letarg (jak zombie). Nieuświadomieni ludzie nie zdawali sobie jednak z tego sprawy. Kiedy więc wieczorem stare kobiety zawodzące przy trumnie zauważyły, że nieboszczyk się porusza, wcale się nie ucieszyły. Z wrzaskiem wybiegły z chałupy. „Strzygoń!” – ta wieść postawiła na nogi całą wioskę. Zebrała się grupka co śmielszych mężczyzn. Uzbrojeni w siekiery, widły i kłonice wbiegli do chałupy zmarłego.
„Strzygoń” próbował wygramolić się z trumny i zapewne chciał wyjaśnić sytuację, ale nie zdążył. Nieszczęśnik zaraz otrzymał cios drągiem w głowę i osunął się z powrotem do skrzyni. Potem sąsiedzi obcięli mu głowę.
Czym były pochówki antywampiryczne
Metoda, jaką zastosowali chłopi z Wieluńskiego była starym, sprawdzonym środkiem na powracających z zaświatów. Polska usiana jest od tysiąca lat tzw. pochówkami antywampirycznymi, czyli mającymi zapobiec przed powrotami zmarłych z zaświatów. Znamy je z Brześcia Kujawskiego, Cedyni, Krakowa czy Sandomierza.
Z czasem strzygonie zaczęły na ziemiach polskich zlewać się w jedno z upiorami, wąpierzami, wampirami, krwiopijcami. W starszych wierzeniach ludowych strzygoń tylko kręcił się nocą koło swego dawnego domu, jęcząc i jakby prosząc, by go wpuszczono. Zdarzało się, że wysysał krew z koni lub krów. Potem jednak strzygonie coraz częściej zaczęto postrzegać jako dusicieli i krwiopijców atakujących ludzi.
Śmierć voodoo, czyli jak można umrzeć z samego strachu przed klątwą. Nauka zna takie przypadki
Poczucie zagrożenia potrafi nas zabić. Świadczą o tym zarówno przykłady zebrane sto lat temu wśród żyjących tradycyjnych plemion, jak i współczesne – z krajów wysoko rozwiniętych. ..Jak zaraza wzmacniała wiarę w strzygonie
Etnografowie – od Małopolski po Podlasie – znają przypadki ludzi chorych na gruźlicę lub zmarłych na zawał serca, których brano za ofiary upiora. Nie inaczej było podczas zarazy.
Wyjątkowo drastyczny przykład znamy z Mazur, gdzie mieszała się ludność polska, niemiecka i potomkowie dawnych Prusów. Dżuma na początku XVIII wieku ożywiła tam stare lęki i zabobony. W roku 1710 zaraza zebrała tak straszliwe żniwo we wsi Harsz, że ocaleni powołali radę, mającą odnaleźć trupa, który roznosi śmierć. Musiał wyglądać, jakby sam pożerał się w grobie. Nie znaleziono takowego, więc – jak donosił zbulwersowany pastor Helwing z pobliskiego Węgorzewa – mieszkańcy Harszu „zgodzili się, aby jedno ciało tak urządzić, że porąbali mu dłonie i ramiona i poszarpali, aby twierdzić, że to właśnie były te samo pożerające się zwłoki.
Później przystąpili do dzieła. Po uprzednim odśpiewaniu pewnych pieśni za zmarłych, ciału uroczyście utrącono głowę przy pomocy szpadla, a potem wrzucono z powrotem do grobu razem z żywym psem”.
Kto wierzył w strzygonie
W wielu popularnych na Zachodzie książkach na temat upiorów można znaleźć przykłady z polskich miast: Krakowa, Lublina i wielu mniejszych. Także prasa donosiła o nieumarłych z polskich ziem. Np. angielskie gazety pisały, że pod Gdańskiem żyje rodzina „wampirów”. Głową rodu był stary „baron de Gostovsky”. Przed śmiercią polecił on, by po zgonie obcięto mu głowę. Podobnie należało postąpić także z jego żoną. „Jesteśmy rodziną wampirów" – ostrzegł bliskich.
„Epidemia” nieumarłych nie oszczędzała więc na polskich ziemiach żadnego regionu ani grupy społecznej. Nie była też tylko domeną Polaków-katolików czy protestantów. Pod koniec XVIII wieku podobny problem wystąpił w greckokatolickiej parafii w bieszczadzkiej Zatwarnicy. Pop przez trzy tygodnie nie odprawiał mszy bojąc się, że wśród jego „owczarni” mogą być upiory .
Także powieść „Dolina Issy” Czesława Miłosza, ukazującą wieś litewską sprzed prawie stu lat, podkreśla siłę przesądów – na Kresach. Mieszkańców książkowej wioski straszyła po samobójczej śmierci niejaka Magdalena. Wreszcie odkopano ją w grobie, odcięto głowę i naszykowano osinowy kołek. „Oparli go o jej pierś i wbili, uderzając tępym końcem siekiery tak, że przebił z dołu trumnę i dobrze się zagłębił. Następnie głowę, biorąc za włosy, umieścili w jej nogach, założyli wieko i zasypali już teraz z ulgą i nawet ze śmiechami, jak zwykle po chwilach dużego napięcia” – pisał nasz noblista.
Artykuł oparty jest na książce Adama Węgłowskiego „Żywe trupy. Prawdziwa historia zombie".
Źródła:
- Bohdan Baranowski, W kręgu upiorów i wilkołaków, Wydawnictwo Łódzkie 1981
- Augustin Calmet, Dissertation sur les vampires, Editions Jérôme Millon 1998
- Adam Falis, Zabiegi antywampiryczne na terenie Polski w średniowieczu, Wydawnictwo USUI 2013
- Jerzy Andrzej Helwing, Von dem Polnischen Upiertz oder sich selbst fressenden Todten und der darauf entstandenen Furcht vor Pest und Vieh Sterben, 1722 (Januarius)
- Czesław Miłosz, Dolina Issy, Instytut Literacki 1980
- Adam Węgłowski, Żywe trupy. Prawdziwa historia zombie, Znak Horyzont 2016
- A Family of Vampires, w: „Light: a journal of psychical, occult, and mystical research”, 12 marca 1887