„Psy ratownicze są wzywane do najtrudniejszych akcji”. Rozmowa z ratownikiem GOPR-u, Aleksandrem Karkoszką
Ratownik GOPR-u i jego pies ratowniczy to wyjątkowy duet, który codziennie staje przed wyzwaniami górskiego terenu. Pies, wyszkolony do wykrywania zapachów, może znaleźć zaginionych w miejscach, które są niedostępne dla ludzi. Wspólne akcje ratunkowe wymagają nie tylko profesjonalizmu, lecz także głębokiego zrozumienia i komunikacji bez słów. Ich relacja opiera się na wzajemnym szacunku i nieustannej współpracy, co czyni ich misje ratunkowe niezwykle skutecznymi. W chwilach kryzysu, gdy każda sekunda jest na wagę złota, niezawodny nos psa i doświadczenie ratownika tworzą niezwyciężoną kombinację.
Z Aleksandrem Karkoszką, ratownikiem GOPR-u, o jego najtrudniejszej dotychczasowej akcji rozmawia Małgorzata Szumska.
Aleksander Karkoszka: Ludziom wydaje się, że praca z psami ratownikami jest urocza, psy są przecież takie słodkie. Tak naprawdę psy są wzywane do najtrudniejszych akcji.
Małgorzata Szumska: Praca ratownika w GOPR-ze to stała adrenalina, skrajnie ciężkie sytuacje. Która akcja do tej pory była dla Ciebie najtrudniejsza?
A.K.: Zdecydowanie akcja w kopalni. W jednej z czynnych i działających kopalń doszło do katastrofy górniczej, podczas której zginęło siedmiu górników. Ponad rok trwało przygotowanie chodnika do możliwości wydobycia ciał. Stężenie metanu było olbrzymie, wysoka temperatura… Gdy władze kopalni się z tym uporały, odnaleziono ciała pięciu górników, dwa ciała były ciągle zaginione…
M.S.: I to jest miejsce i moment, w którym konieczne są psy?
A.K.: Tak, dostałem telefon około 18.00 z pytaniem, czy wezmę udział w akcji. Dwie godziny później byłem na miejscu. Dostałem mocny instruktaż, aparat ucieczkowy, dokładne informacje, co mnie tam czeka. Dali mi też cały specjalistyczny strój górniczy, łącznie z bielizną. Zjechaliśmy windą w dół. Potem kolejką górniczą. Przejście do zawału trwało prawie półtorej godziny. Do takiej akcji mogą jechać tylko najlepiej wyszkolone psy, dla psa przejazd windą czy kolejką pod ziemią to prawdziwe wyzwanie. Musi to być zwierzę, które nie boi się nagłego huku, trzęsienia, pędu. Doszliśmy pod sam zawał, a tam kute żelastwo, zawalone kamienie, strasznie gorąco. Zanim to wszystko ogarnąłem, nagle dostałem informację, że mamy natychmiast wychodzić. To była komenda, zero tłumaczenia. Wracaliśmy trochę krócej, może godzinę. Ale to ponad dwie godziny stresujących warunków dla psa. Na powierzchni czekał dyrektor kopalni, powiedział, że cieszy się, że tu jesteśmy, ale w tym momencie na dole są ekstremalne warunki, temperatura jest skrajnie wysoka. Powiedział: „Proszę wypocząć. Postaramy się zmniejszyć temperaturę i za dwie-trzy godziny wejście tam powinno być możliwe”. Jeszcze zapytał, czy mam świadomość, jak tam jest niebezpiecznie i czy na pewno chcę zejść jeszcze raz…
M.S.: Domyślam się, że decyzję podjąłeś już wcześniej. Nie było odwrotu?
A.K.: Tak. Zamknąłem psa w aucie, żeby wypoczął. Ja sam postawiłem obok siebie dwa krzesła i zasnąłem na nich na chwilkę. Wiedziałem, że muszę być wypoczęty w miarę możliwości. Zasypiając, szczerze nie wierzyłem, że jeszcze pozwolą nam zejść na dół. Po trzech godzinach obudzili mnie i znowu zeszliśmy pod ziemię. Byłem ja z psem i pięciu górników. Dotarliśmy znowu na przodek. Połamane stemple, włożone lutnie, czyli rękawy powietrzne, żeby wentylować i chłodzić. Było około 40 stopni. Wilgotność blisko 100%, więc warunki jak w piekle. W takich chwilach martwisz się o swoje zdrowie i życie, a ponad to martwisz się o swojego psa.
M.S.: Jak sobie radzić z takimi myślami, lękiem?
A.K.: Przy akcjach ratowniczych nie można za dużo rozważać i myśleć. Kalkulacje tak, ale nie nadmierne. Jest cel, tego się trzymamy. Co mniej więcej 20 metrów dowodzący zastępem zatrzymywał się i pytał, czy wszyscy dobrze się czują. Wtedy wszyscy musieliśmy mocnym głosem odpowiedzieć: „Tak, czujemy się dobrze”. Wtedy łączył się telefonem górniczym, takim na kablu, z kimś na zewnątrz. Informował, na którym jesteśmy metrze, i szliśmy dalej. Po kolejnych 20 metrach ta sama procedura… Tak przeszliśmy może ze 150 metrów, aż w końcu doszliśmy do głównego zawału. Górnicy odgarniali kamienie, aż pokazał się mały wlot. Wpuściliśmy tam więcej powietrza. Mieliśmy z sobą czujnik metanu, gdyby zaczął wyć, mielibyśmy kilka sekund na ucieczkę. Wpuściłem psa w przesmyk i po kilku metrach zaczął szczekać. Psy szczekają, gdy znajdą człowieka. Żywego albo martwego. Wiedziałem już, że znaleźliśmy szóste ciało... Pies poszedł dalej, tam stała już woda, widziałem, że się interesuje czymś, ale nie szczekał. Woda była głęboka, nie mógł wyczuć dokładnie, ale było widać po zachowaniu, że czuje coś. Zawróciłem go stamtąd dla jego dobra, to było już zbyt niebezpieczne… Powrót był trudny, polewałem psa wodą, bo był przegrzany. Na górze zaraportowaliśmy o wszystkim. Kolejna ekipa górników zeszła na dół i we wskazanych przez nas miejscach odnalazła ciała górników…
M.S.: To strasznie trudna historia. Jak sobie później poradziłeś?
A.K.: Jakoś musiałem. Po jakimś czasie zaprosili nas, mnie i psa, na barbórkę. Myślałem, że to normalna procedura, że jest dużo zaproszonych gości. Okazało się, że spoza kopalni byliśmy tylko my. Gdy wychodziliśmy, przy bramie byli zwykli górnicy rozpoznali nas i zaczęli bić nam brawo. Wtedy poczułem, jak dla nich wszystkich to była ważna akcja. I jak ważna była nasza praca.
M.S.: Co Ci daje ta praca, ten cały trud? Narażasz siebie i swoje psy…
A.K.: Spełnienie potrzeby pomagania innym – to jest u mnie na pierwszym miejscu. Mogę pomagać, robić robotę, której nie zrobi zbyt wiele osób w tym kraju. To jest dla mnie najważniejsze.
M.S.: Jak czujesz, jak długo będziesz to robił?
A.K.: Jak długo to będę robił? Dopóki starczy sił i zdrowia. Chęci i czas zawsze się znajdą, jedyne, co może mnie zatrzymać, to zdrowie.
Materiał promocyjny marki Defender