Restauracje otwierają się wbrew zakazom. „Mamy dosyć tej bezczynności, chcemy pracować, spłacać kredyty, zacząć normalnie żyć”
Nawet 20 tys. lokali gastronomicznych wznowiło działalność po 18 stycznia. Tak wynika z danych przekazanych przez Izbę Gospodarczą Gastronomii Polskiej. Restauratorzy oraz właściciele hoteli i pensjonatów, pozostawieni często bez wsparcia, podejmują decyzję o złamaniu rządowych obostrzeń i otwierają swoje lokale. To efekt ogólnopolskiej akcji #OtwieraMY.
- Honorata Kostro
Wielu przedsiębiorców wznawia swoją działalność, ponieważ obecna sytuacja nie pozwala im na dłuższe czekanie. Restauratorzy mówią wprost – przeważył czynnik ludzki. – Zatrudniam prawie 40 osób. Codziennie ktoś przychodził z płaczem, że nie ma na czynsz, na prąd, na wodę, a ja nie byłem w stanie im zapłacić. Nie otrzymaliśmy żadnego wsparcia, nie obowiązuje nas żadna tarcza, ponieważ działamy dopiero od lipca 2020 roku – mówi Marek Łopata, właściciel lokalu „Karczma Góraleczka” w Zakopanem.
Pomimo obowiązujących obostrzeń swój pensjonat postanowił również otworzyć Janusz Zieliński, który od 11 lat prowadzi pensjonat w Ustrzykach Dolnych. – Nie łapiemy się na żadną tarczę, ponieważ nie zatrudniamy ludzi. Kończą nam się wszelkie zasoby pieniężne. Mamy już dosyć tej bezczynności, chcemy pracować, spłacać kredyty, zacząć normalnie żyć – tłumaczy właściciel „Przystani Gromadzyń”.
Dla wielu z nich otwarcie lokalu to ostatni ratunek przed ogłoszeniem upadłości. – Musieliśmy zdecydować, czy zamkniemy restaurację już teraz, zwolnimy pracowników, a sami pozostaniemy z długami, czy otworzymy lokal mimo obostrzeń. Boimy się, ale tak naprawdę jesteśmy pod ścianą. To jest nasze jedyne źródło utrzymania – opowiada Joanna Kuźnicka, współwłaścicielka i szefowa kuchni z wrocławskiej restauracji Pici Pasta.
– Widmo strat finansowych jest większe niż strach. Utrzymanie restauracji miesięcznie wynosi około 30 tys. zł. Obecne zadłużenie i tak już znacząco przewyższa kary, jakie może nałożyć na nas sanepid – dodaje z kolei Marta Tudek, współwłaścicielka restauracji „Po drodze” w Warszawie.
„Boimy się, ale jesteśmy pod ścianą”
Właściciele przekonują, że zachowują reżim sanitarny, a lokale są wyposażone we wszelkie środki do dezynfekcji. Gościom na wejściu mierzona jest również temperatura. – W ciągu tygodnia sanepid skontrolował nas dwukrotnie. Codziennie odwiedza nas także dzielnicowy, który sporządza notatkę służbową. I choć spełniamy wszelkie wymogi sanitarne, każdego dnia liczymy się z tym, że w końcu będziemy musieli zamknąć część zakładu – mówi Joanna Kuźnicka z wrocławskiej restauracji „Pici Pasta”.
Na otwarcie restauracji czekali nie tylko przedsiębiorcy, ale również klienci. – Byliśmy mile zaskoczeni. Lokal został natychmiast zapełniony, mamy już nawet pierwsze rezerwacje na marzec – mówi Marta Tudek, z warszawskiej restauracji „Po drodze”.
– Zainteresowanie jest ogromne, telefon się urywa. Musiałyśmy nawet dodatkowo zatrudnić dwójkę pracowników, tyle jest zamówień – dodaje z kolei Joanna Kuźnicka z wrocławskiej restauracji „Pici Pasta”.
(Nie)policzalne skutki pandemii
Ogólnopolski bunt przedsiębiorców zapoczątkowali właściciele restauracji i pensjonatów zrzeszeni w akcji „Góralskie Veto”. – Jest to ostatni moment, żebyśmy mogli tej polityce rządu, która nas po prostu wykończy, powiedzieć veto. To nieprzypadkowa analogia do liberum veto. W Rzeczpospolitej Szlacheckiej chodziło o powstrzymanie tworzenia złego prawa, a my teraz też znaleźliśmy się w analogicznej sytuacji – mówi cytowany przez Polską Agencję Prasową Sebastian Pitoń, inicjator „Góralskiego Veta”.
Od marca restauracje nie są w stanie prowadzić działalności w sposób ciągły. Jesienny podział kraju na strefy, wraz z kolejnymi obostrzeniami, dodatkowo uderzył w branżę gastronomiczną. Od 24 października lokale zostały całkowicie zamknięte, z możliwością sprzedaży posiłków wyłącznie na wynos lub z dowozem do domu. Początkowo restrykcje miały obowiązywać do 17 stycznia, ale rząd wydłużył je do 31 stycznia.
Restauratorzy liczą, że kolejne otwierane lokale zwrócą uwagę rządzących na ich trudną sytuację i wymogą zmiany w obowiązujących przepisach. – Nie możemy dłużej żyć w takiej niepewności, mamy rodziny, czujemy się odpowiedzialne za naszych pracowników. Włożyłyśmy w ten biznes całe nasze serce, nie możemy się poddać – dodaje Joanna Kuźnicka z wrocławskiej restauracji „Pici Pasta”.
Jednak wszystko wskazuje na to, że na pełne otwarcie branży trzeba będzie jeszcze poczekać. Póki co rządzący zapowiedzieli zniesienie obostrzeń dla handlu. – Postuluję, aby od 1 lutego przywrócić pełną dostępność handlu, mówiąc wprost otworzyć galerie handlowe. Jeżeli chodzi o kolejne branże, podejmowanie takiego zobowiązania byłoby zdecydowanie przedwczesne – podkreślił podczas konferencji prasowej wicepremier Jarosław Gowin, szef resortu Rozwoju, Pracy i Technologii.
Jednak liczby nie pozostawiają złudzeń - to był wyjątkowo trudny rok dla branży gastronomicznej. Choć restauratorzy robią, co mogą, wielu z nich każdego miesiąca stoi w obliczu zwolnień pracowników. Inni muszą zawiesić lub całkowicie zamknąć swoje firmy. Izba Gospodarcza Gastronomii Polskiej wylicza, że w Polsce łącznie działa ponad 76 tys. lokali. Jednak z powodu kryzysu wywołanego pandemią koronawirusa liczba ta zmniejszy się o ponad 20%.
Do akcji #OtwieraMY dołącza coraz więcej przedsiębiorców. Swoje otwarcie, pomimo obowiązujących zakazów, zapowiedziała już branża fitness. Z informacji przekazanych przez Polską Federację Fitness wynika, że część klubów sportowych i siłowni wznowi działalność już 1 lutego.