Tam gdzie nie ma aptek - działają oni. Wędrowni aptekarze z Haiti
Dla wielu mieszkańców Haiti uliczni sprzedawcy są głównym źródłem leków. Dla sprzedawców jest to sposób na przeżycie.
Tekst: Arnaud Robert
Zdjęcia: Paolo Woods i Gabriele Galimberti
1 z 4
1
– Widzisz, kładę ampicylinę obok tylenolu – różowe pigułki, niebieskie pigułki. Kolory muszą do siebie pasować. Jeżeli moja wystawa nie przykuje uwagi, nikt niczego nie kupi.
Mówiąc to, Aristil Bonord poprawia na prawym ramieniu niebieskie plastikowe wiadro. W jego wnętrzu stos wielobarwnych tabletek w blistrach piętrzy się jak totem. Ze szczytu sterczy para nożyczek do rozcinania kartoników. Wszystko razem spinają gumowe taśmy.
2 z 4
2
Od ponad 20 lat Bonord przemierza ulice haitańskiej stolicy ze swoją stertą medykamentów, chemiczną wieżą Babel. Tyle tylko, że on nie jest farmaceutą. Jest handlarzem.
W małym mieszkaniu w Pacot, dzielnicy Port-au-Prince, kupcy pokroju Bonorda stoją w kolejce, czekając, aż Paolo Woods i Gabriele Galimberti wykonają ich portrety. Ta dwójka fotografów
– pracujących nad projektem ukazującym dostęp do medycyny w ponad 20 krajach – jest zafascynowana wędrownymi aptekarzami z tego miasta. Twierdzą, że uliczne ambulatoria są głównym źródłem medykamentów dla wielu Haitańczyków.
3 z 4
3
– Farmaceuci to tutaj zagrożony gatunek – mówi Lionel Étienne, importer leków. – Lekarstwa są uważane za zwykły towar konsumpcyjny.
Przenośne apteki wyglądają czasem jak współczesne instalacje plastyczne albo wystawy sklepów z cukierkami, ale mogą być równie niebezpieczne jak rosyjska ruletka. Brak rządowego nadzoru umożliwia nieprzeszkolonym kupcom, takim jak Bonord, nabywanie i sprzedawanie produktów farmaceutycznych – leków generycznych z Chin, przeterminowanych tabletek, podrabianych medykamentów importowanych z Dominikany. Formalnie rzecz biorąc, ta działalność jest nielegalna, ale Ministerstwo Zdrowia Publicznego i Ludności rzadko egzekwuje prawo. Zatem handlarze sprzedają wszystko, co wpadnie im w ręce, od pigułek wczesnoporonnych po podróbki viagry. Czasami udzielają swym klientom błędnych porad. Jeden sprzedawca kazał nastolatkowi zażywać silny antybiotyk na trądzik.
4 z 4
4
– Ilekroć widzę ulicznego sprzedawcę, czuję się, jakbym dostała w twarz – mruczy Flaurine Joseph, dyrektorka departamentu farmacji w ministerstwie. – Oni są jak bomby zegarowe, a my nie mamy sposobów, żeby ich powstrzymać.
Do wykonania tych portretów Woods i Galimberti użyli wielkoformatowego aparatu z kliszą 8 x 10 oraz średnioformatowego aparatu cyfrowego. Jako tło służyła biała ściana.
Czekając na sfotografowanie, handlarze zerkali na towar sąsiadów i rzadko się odzywali. To było ich jedyne wytchnienie w trakcie długiego dnia w upalnym słońcu. Cieszyli się z tej przerwy, ale zarazem martwili, że tracą klientów.
Woods i Galimberti mówią, że chcą uświadomić ludziom, że dostęp do leków, w krajach rozwiniętych uznawany za coś oczywistego, w wielu miejscach stanowi wyzwanie. Na Haiti zarówno sprzedawcy, jak i klienci muszą się zadowalać tym, co mogą zdobyć.
– Wybrałem ten zawód, bo czasy są ciężkie
– mówi Bonord. – Chcę, żeby moje dzieci poszły do szkoły. A leków potrzebuje każdy.