Reklama

Barbara Moro, nauczycielka wychowania fizycznego w szkole średniej we włoskim Bergamo pewnego dnia wróciła do domu po dniu w pracy i oświadczyła swemu mężowi, że jeden z jej uczniów chciałby zostać alpinistą. Mąż nazywał się Simone Moro. To jeden z najbardziej znanych obecnie alpinistów. Uczeń, a właściwie uczennica, była bardzo dojrzała emocjonalnie oraz wytrzymała fizycznie. A do tego kochała góry.

Reklama

Uczennica nazywała się Tamara Lunger. Dorastała ucząc się jazdy na nartach i wspinacznki w Dolomitach. Pochodziła z Bolzano w południowym Tyrolu. Jej ojciec, Hansjorg Lunger, uznany lokalnie alpinista i nauczyciel narciarstwa był jej pierwszym nauczycielem.

Pierwsza wyprawa

Biorąc sobie do serca radę żony, Simone zaprosił Tamarę na jej pierwszą ekspedycję w Himalaje w 2009 roku. Dziewczyna miała wtedy 22 lata. Ich celem był ośmiotysięcznik Cho Oyum, szósta co do wielkości góra na świecie. Niestety tego roku Chiny zamknęły granicę z Tybetem i Nepalem, tak więc nie udało im się dotrzeć do celu. Mimo tego młoda alpinistka nabrała doświadczenia i potwierdziła swoją decyzję o tym, że będzie się wspinać.

Tamara w następnym roku wróciła w Himalaje by zmierzyć się z Cho Oyu i dotarła na wysokość 7,750 mnpm. Jednak jej wyczyn został przyćmiony przez tragedię. Na tym samym zboczu zginął tego roku Walter Nones, alpinista i przyjaciel Tamary. Dziewczyna wzięła udział w wyprawie po jego ciało. Jak sama wspominała to doświadczenie “odebrało jej miłość do gór”.

Przynajmniej na pewien czas. Barbara Moro nie myliła się i Tamara pokazała, że doskonale nadaje się na alpinistkę.

Tamara wraca na zbocza

Mimo nadmiernej komercjalizacji wypraw na najsławniejsze szczyty wielu wciąż się praktykować “prawdziwą wspinaczkę”. A to tego nie wystarczy drogi sprzęt i wsparcie sponsora. Tu potrzeba ogromnej siły ciała, charakteru oraz zaufania – do siebie i swoich towarzyszy podczas wyprawy.

Przenosimy się teraz do Pakistanu. Jest 26 lutego 2016, poranek. Tamara Lunger i Simone Moro, teraz już odpowiednio w wieku 29 i 48 lat, znajdują się kilkaset metrów przed wierzchołkiem Nanga Parbat. Do tej pory nikt nie zdobył tej gory w zimie, a przed ich wyprawą kilka ekspedycji musiało zawrócić. To wyjątkowo niebezpieczne miejsce.

Lunger i Moro przyłączyli się do dwóch innych wspinaczy: Alexa Txikona z Hiszpanii oraz Muhammada Alego Sadparę z Pakistanu. Cała czwórka porusza się niezależnie. Nie są połączeni liną zabezpieczającą.

Sto metrów przed szczytem Tamara mówi Simonowi, że może nie dać rady sama zejść na dół.

- Powiedziała mi, że dotrze na szczyt, ale potem może nie być sama w stanie wrócić bez mojej pomocy – opowiada Moro – To było bardzo niepokojące. Nie mieliśmy liny, tak więc byłby to dla wszystkich ogromny kłopot by ściągnąć ją na dół.

Najtrudniejsza decyzja

Poprzednią noc cała czwórka spędziła we wspólnym namiocie w cieniu himalajskiego giganta, na wysokości 7100 metrów. Według standardów wspinaczki w tym regionie nikt nie był odpowiednio zaaklimatyzowany. Tutejsze sezonowe monsuny utrudniają wędrówkę i sprawiają, że alpiniści nie utykają w namiotach czekając na poprawę warunków. W ciągu poprzednich 80 dni kilka ekspedycji próbowało swoich sił, jednak żadna z nich nie dotarła na szczyt.

Mimo tego, że w ciągu ostatnich trzech dekad wyzwanie podejmowano ponad 30 razy, Nanga Parbat wciąż pozostawała niezdobyta w zimie. Okresy dobrej pogody zdarzają się na tyle rzadko i są tak krótkie, że trudno jest się w nich zmieścić z organizacją i przeprowadzeniem wyprawy.

Czwórka alpinistów miała przed sobą jeden dzień ładnej pogody i tysiąc metrów wzwyż do pokonania. Postanowili wyruszyć o 6 rano, choć standardowa pora na start jest 3 godziny wcześniej. Znajdowali się po zachodniej stronie góry, mając za przeciwnika siny wiatr i temperaturę sięgającą -50C. Dlatego zamierzali zwiększyć do maksimum czas przebywania na słońcu.

Tamara obudziła się w złym stanie. Zwróciła śniadanie, nie mogła utrzymać w organiźmie niczego, nawet wody. Efekt wysokości dawał o sobie znać. Mimo tego postanowiła iść dalej.

Gdyby udało jej się dotrzeć na szczyt byłaby pierwszą kobietą w historii, która tego dokonała w zimie. Po prawdzie tylko 27 osób w ogóle stanęło na szczycie ośmiotysięczników w zimie w tym tylko jedna kobieta. W 1993 Marianne Chapuisat ze Szwajcarii wspięła się na Cho Oyu o tej porze roku.

O 15:37 Ali Sadpara, pakistański tragarz bez wsparcia żadnych wielkich sponsorów stanął jako pierwszy na wierzchołku Nanga Parbat w zimie. Jednocześnie po raz czwarty udało mu się wspiąć na tę górę, to rekord. Za chwilę dołączył do niego Simone Moro oraz Alex Txikon.

W tym czasie 70 metrów niżej Tamara się zatrzymała. Alpiniści byli w kontakcie wzrokowym.

- Szczerze mówiąc spodziewaliśmy się, że dotrze z nami na szczyt – mówi Simone – zatrzymała się na 20-30 minut przed szczytem. Ale ona nie miała zupełnie siły. Była odwodniona i zdawała sobie sprawę z tego, że dalsza wspinaczka może zagrozić także pozostałej trójce.

Moro: To jedna z najbardziej niesamowitych rzeczy jakie widziałem

Trzej mężczyźni pozostali na szczycie tylko kilka minut. Jedynie Simone zrobił zdjęcie. W tym czasie Tamara rozpoczęła schodzenie.

- Po raz pierwszy widziałem tak etyczne, mądre i odpowiedzialne zachowanie w swojej karierze alpinisty – mówi Simone – To mógł być historyczny moment w historii alpinizmu, mogła zostać pierwszą kobietą, która weszła w zimie na ten ośmiotysięcznik. Ale ona wolała myśleć o naszym bezpieczeństwie. To jedna z najbardziej niesamowitych rzeczy jakie widziałem.

Cała czwórka bezpiecznie dotarła tego wieczoru do czwartego obozu, następnego dnia zeszli do bazy u podnóża góry.

Reklama

Źródło: National Geographic News

Reklama
Reklama
Reklama