Reklama

Jesteś teraz na europejskim tournée promującym film” Dawn Wall”. Czy wyobrażałeś sobie, że kiedyś twoja pasja zmieni się w pracę?

Tommy Caldwell: Gdy zaczynałem się wspinać jako dziecko, nigdy nie myślałem, że chciałbym to robić profesjonalnie. Mój ojciec byłby zachwycony, gdyby miał szansę żyć ze wspinania. Był górnikiem. Wspinał się, bo to kochał. Ja nie spodziewałem się, że będę z tego żył.

Reklama

To właśnie ojciec wprowadził Cię w świat wspinaczkowy.

Po raz pierwszy zabrał mnie na wyprawę jak miałem 7 lat. Od tego czasu wyjeżdżaliśmy wspólnie dość często. Parę razy prawie nie zginąłem. Mój ojciec dużo ryzykował. Ja taki nie jestem i nie chciałbym stawiać własnych dzieci w podobnej sytuacji.

Coś się zmieniło od kiedy masz dzieci?

Wcześniej, gdy nie byłem tatą, planowałem jedną lub dwie duże ekspedycje rocznie. Teraz nie czuję takiej potrzeby. Wolę zostać w domu z rodziną lub razem z nimi spędzić czas na wspólnym wyjeździe.

Chciałbyś, żeby poszły w Twoje ślady?

Tak. Wspinanie wychodzi mi w życiu najlepiej. Jako ojciec mogę dać im dobry przykład, w tej konkretnej dziedzinie sportu.

Często mówisz, że podczas wspinania wszystko jest proste. ​A przecież wszystko jest trudne?

Podczas wspinania myślisz tylko o wspinaniu. Reszta problemów na ten moment nie istnieje. Bycie na ziemi wydaje mi się zdecydowanie bardziej skomplikowane w tym znaczeniu.

Co czułeś jak się dowiedziałeś, że człowiek, którego zepchnąłeś z urwiska, przeżył?

Odetchnąłem z dużą ulgą. Nikogo nie zabiłem. Przez ten cały czas od wypadku miałem z tyłu głowy dziwny stres i nieprzyjemne uczucie, że w ogóle byłem w stanie narazić czyjeś życie. Byłem załamany. [W 2000 roku Tommy Caldwell wraz z przyjaciółmi przebywał na wyprawie wspinaczkowej w Kirgistanie. Tam zostali porwani przez uzbrojonych rebeliantów będących w konflikcie z władzami tego kraju. Podczas odprowadzania do obozu Tommy zepchnął w przepaść jednego z rebeliantów. Tym sposobem wspinaczom udało się uciec. przyp.red.]

I dlatego wymyśliłeś sobie klasyczne przejście Dawn Wall. Drogi niemożliwej do zrobienia?

To był dla mnie trudny moment. Żyłem ze świadomością, że zabiłem człowieka. Rozstałem się po wielu latach z dziewczyną. Podczas prac stolarskich obciąłem sobie wskazujący palec…

Dla wspinacza sportowego, to przecież koniec!

Pewnie tak. Wypracowałem technikę chwytania używając kciuka. Dużo trenowałem. Ojciec zbudował dla mnie specjalne urządzenie do trenowania mięśni dłoni. Ja po prostu czułem, że muszę pojechać do Yosemite zmierzyć się z Dawn Wall. Za pierwszym razem nie byłem w stanie zrobić tej trasy. Powiedziałem Kevinowi [Kevin Jorgeson partner z prześcia Dawn Wall przyp.red.], że powinniśmy nakręcić o tym film. Potem co roku przyjeżdżała ekipa filmowa nagrywać nasze próby.

Nie przeszkadzała wam obecność kamery? Droga, którą zrobiliście, to najtrudniejsza klasyczna wielowyciągowa droga na świecie.

Nawet jak kręciliśmy trudne momenty, cały czas byłem skoncentrowany. Gdy się wspinam, to nie myślę, że ktoś na mnie patrzy. Nie obchodziło mnie jak będę wyglądał. Siedem lat zajęło nam pokonanie tej trasy. W sumie przez ten czas można się przyzwyczaić do obecności kamery.

Dawn Wall było Twoją obsesją.

Chyba tak. Przez ponad 10 dni próbowałem pokonać trudne miejsce. Wymagało ono wyskoku do bardzo małej krawądki. W skakaniu nie jestem dobry. Na sztucznej ściance w domu odtworzyłem dokładnie to problematyczne miejsce. Ćwiczyłem ten wyskok chyba z tysiąc razy. Jeszcze nigdy w życiu nie czułem niczego takiego. Dawn Wall siedziało mi w głowie.

Czyli skałę El Capitan znasz jak własną kieszeń?

Tak, mogę tak powiedzieć. Na El Capie spędziłem więcej czasu niż ktokolwiek inny do tej pory. Topografię wielu ścian znam bardzo dobrze. Wychowałem się i mieszkam w Kolorado. Często też podróżuję po zachodzie kraju. Ale mimo wszystko Yosemite to wyjątkowe miejsce. Ciężko mi tam nie wracać.

Jak się poczułeś gdy Adam Ondra, rok po tym jak zrobiłeś Dawn Wall, przeszedł tę drogę? Wkurzyłeś się?

Absolutnie nie. Niesamowicie obserwuje się wspinacza, od dzieciństwa do teraz, który pokonuje najtrudniejsze trasy i ciągle się rozwija. To taki Bruce Lee wspinaczki.

Nadal wspinasz się z Kevinem, czy może szukasz kogoś innego?

Wspinam się głównie z Kevinem i Alexem. [Alexem Honoldem, przyp . red]. Ciężko jest znaleźć dobrego partnera. Nawet jak ma się tyle znajomości. Jeśli chodzi o Down Wall, to Kevin był bardzo zapalony na ten pomysł. Chętnie wracał ze mną w Yosemite. Jak tylko miał chwilę zwątpienia i pojawiał się ktoś inny, na przykład Chris, [Chris Scharma, przyp. red.] wtedy Kevin robił się zazdrosny i wracał.

Alexa Honolda traktujesz jako konkurencję?

Zdecydowanie nie. Alex to mój najlepszy przyjaciel. Kevin jest dla mnie bardziej konkurencją, jeśli miałbym wybierać.

Jakie to uczucie przebywać w ścianie kilkanaście dni i poruszać się wyłącznie w pionie?

Dla ludzi to nie jest naturalny kierunek. Jak już człowiek zejdzie na ziemię, to jakby wrócił z księżyca. Nie trzeba się do niczego wpinać, trzymać, czy asekurować. Można swobodnie iść przed siebie. Bardzo fajne uczucie.

Czy ufasz swojemu ciału i umiejętnościom w 100%-tach?

O nie nie! Wybieram takie trasy, które są odpowiednio trudne, aby być wyzwaniem, a nie pogromem.

Skończyłeś 40 lat. Czujesz, że jesteś w szczytowej formie?

Najmocniejszy czułem się mając około 32 lat. Wtedy trenowaniu poświęcałem każdą chwilę. Teraz nadrabiam doświadczeniem. A to dużo pomaga w osiąganiu większych, bardziej ambitnych projektów.

To ciekawe, bo ludzie zazwyczaj podejmują ambitne wyzwania gdy są młodsi. Mają w sobie więcej tzw. „życiowej głupoty”.

Zdecydowanie masz rację. Ale teraz mając więcej doświadczenia, podejmuję bardziej przemyślane decyzje. Znam swoje możliwości i wybieram drogi, które są w zakresie moich możliwości.

Twój poziom wciąż jest bardzo wysoki.

Nauczyłem się, że wspinaczka to nie tylko sama czynność, ale też cała logistyka wyprawy. Bez doświadczenia, nawet przy najlepszej witalności, nie uda się zdobyć pewnych ścian, czy szczytów. Może jakbym był bardziej odważny w młodości i porywał się na trudniejsze drogi, to miałbym więcej szczęścia. Ja jednak zawsze byłem ostrożny.

O czym myślisz gdy się wspinasz?

Zależy od trasy i stylu w jakim się wspinam. Będąc w ścianie, wbrew pozorom, czasu jest sporo. Można sobie gdzieś usiąść i popatrzeć w dół.

Usiąść?

Na skalnej półce, czy na stanowisku w uprzęży…

I co wtedy?

Nic. Staram się odpocząć. Ale podczas samej czynności wspinania jedyne o czym myślę, to o następnym ruchu. Bardzo lubię to uczucie. Całkowitego skupienia.

Masz wspinaczkowego idola?

Mój „idol” dość często się zmienia. W młodości podziwiałem ojca, potem imponowali mi wspinacze ze złotego okresu wspinaczki. To co najbardziej lubię w tej społeczności to fakt, że jest dosyć mała, a „idole” nie są wcale tacy niedostępni. Prędzej czy później będziesz się z nim wspinał jako partner.

Jakieś plany na najbliższą przyszłość?

Minęły trzy lata od pracy nad Down Wall i bardzo brakuje mi właśnie takich dużych projektów. Ale jak na razie nie myślę o niczym konkretnym. Obstawiam, że cały czas będę gdzieś w górach. Jak dzieci trochę podrosną, to powrócę do większych ekspedycji. Ale to później. Teraz jest czas dla dzieci.

Rozmawiali: Iwona El Tanbouli i Maciej Jabłoński.

Reklama

Tommy Caldwell był gościem na tegorocznym XXIII Festiwalu im . Andrzeja Zawady w Lądku Zdroju. 25 października do kin wchodzi film „Dawn Wall” z Tommym Caldwellem w roli głównej. Film opowiada o zmaganiach wspinaczy na jednej z najtrudniejszych tras wielowyciągowych na świecie.

Reklama
Reklama
Reklama