Każdego roku w czerwcu Nunzio Marcelli zbiera swoje stado – 1300 owiec – i wyrusza z domu znajdującego się w pobliżu średniowiecznej wioski Anversa degli Abruzzi w Apeninach. 65-letni Marcelli w ciągu trzech dni pokonuje jakieś 45 km w towarzystwie swoich owczarków i kilku gości ciekawych tradycyjnego dla tego regionu Włoch sposobu życia, przeganiając owce ku wysoko położonym halom.

Reklama

Droga z farmy na letnie pastwiska biegnie tratturo – ścieżką wydeptaną w tej ziemi przez ponad 2300 lat takich migracji. Pokonawszy przy stukocie racic brukowane uliczki Anversy, owce i pasterze zaczynają wspinaczkę. Idąc krętą wąską ścieżką, przemierzają łany dzikich kwiatów, stare brzeziny, lasy sosnowe i podupadające kamienne osady – w tym eteryczną wioseczkę Castrovalva (liczba mieszkańców: 12) przylgniętą do chropowatej wapiennej skały wznoszącej się ku niebu. Trzeciego dnia po południu osiągają leżący jakieś 2000 m n.p.m. płaskowyż pod wciąż pokrytym śniegiem szczytem Monte Greco. Choć do Rzymu jest stąd zaledwie 150 km, płaskowyż sprawia wrażenie zapomnianego świata. Trzmiele buszują tu w kwiatach tymianku i oregano.

Orły przednie i sokoły szybują na tle błękitnego apenińskiego nieba. Setki gatunków ziół, traw i dzikich kwiatów oszałamiają bujnością. Telefony komórkowe nie mają tutaj zasięgu. To miejsce, którego nigdy nie chciałoby się opuścić. Ale Marcelli ma na farmie sporo pracy – prowadzi tam także agroturystykę, oferując gościom pokoje w swoim gospodarstwie. Po uroczystym obiedzie składającym się z tradycyjnego abruzyjskiego dania, takiego jak gulasz jagnięcy lub chlebowo-warzywna zupa pancotto, wszyscy wracają busikiem do Anversy.

Wszyscy, ale nie owce. Te pozostają na ziemi, którą Marcelli dzierżawi od gminy Scanno położonej niedaleko Parku Narodowego Abruzji, Lacjum i Molise – na lato i wczesną jesień, aby najeść się do woli bujnej roślinności z tutejszych łąk. Zostają także pasterze, z owczarkami maremma, aby strzec i chronić stada przed wilkami, niedźwiedziami i innymi drapieżnikami. Gdy nadchodzi listopad, Marcelli i jego pasterze, czasem także garstka gości z agroturismo, pokonują tę samą drogę w przeciwnym kierunku, sprowadzając stado do domu. Rytuał ten powtarza się co roku.

Ta migracja ma swoją nazwę, a od 11 grudnia 2019 r. cieszy się także uznaniem UNESCO jako kluczowy element kultury ludzkiej. Transhumancja – od łacińskich słów trans („przez”) i humus („ziemia”) – czyli sezonowy przemarsz ludzi ze stadami na i z letnich i zimowych pastwisk, praktykowany jest przez kultury pasterskie na różnych kontynentach od tysięcy lat.

To zjawisko znalazło się na liście niematerialnego dziedzictwa kulturowego ludzkości UNESCO, wraz z np. bizantyjskimi pieśniami, muzyką reggae z Jamajki i tangiem argentyńskim. Gdy przedstawiciele Włoch, Grecji i Austrii w marcu 2018 r. składali wniosek o wpisanie transhumancji na listę, argumentowali, że to nie tylko zawód wykonywany przez jego praktyków, lecz sposób życia.

Owce i kozy były pierwszymi zwierzętami, które człowiek udomowił jako trzodę jakieś 10 tys. lat temu. Mniej więcej z tego okresu pochodzą także najstarsze wzmianki o sezonowym wypasie. Przeprowadzone w 1963 r. techniką datowania radiowęglowego badania potwierdziły, że dolina Hulailan w centralnej części irańskiego pasma górskiego Zagros została po raz pierwszy zasiedlona przez transhumancyjnych pasterzy ok. 7050 r. p.n.e. Inne odkrycie, dokonane w Dolinie Aude na południu Francji, potwierdziło przepędzanie w tamtejszym regionie owiec i kóz już od 4500 r. p.n.e.

Transhumancja to zjawisko, które ma miejsce na różnych wysokościach – i różnych szerokościach geograficznych – i dotyczy wszelkiej trzody. Na wyżynach Tigraj w Etiopii pasterze przeganiają bydło, owce i kozy. W Bhutanie i Nepalu praktyka transhumancji dotyczy jaków, wołów domowych i bydła. Transhumancja świń jest cechą pasterskiego życia w Bośni. Niektórzy ranczerzy na amerykańskim Zachodzie wciąż praktykują transhumancję. „Korytarz” Green River Drift w Wyoming wykorzystywany jest od ponad wieku i znajduje się w Krajowym Rejestrze Miejsc Historycznych. Każdej wiosny kowboje przeganiają stada wzdłuż „koryta” biegnącego z przeznaczonych na wypas zwierząt działek na pustynnych terenach w zachodnim Wyoming na wyżynne letnie pastwiska w Parku Narodowym Bridger-Teton. Długa na blisko 100 km podróż zajmuje trzy tygodnie.

W południowej Grecji, gdzie wraz z rodziną mieszkaliśmy z przerwami od połowy lat 70. XX w., odbywający się dwa razy do roku przemarsz ludzi i zwierząt był tak silnie wpisany w styl życia, że do końca lat 90. w „orszaku” szedł ksiądz i nauczyciel z lokalnej szkoły. Pewnego razu wraz z przyjaciółmi zdecydowaliśmy się przejść szlakami transhumancji z nadmorskiej wioski Kyparíssi do odosobnionej letniej osady w górach. Po czterogodzinnej wspinaczce stromym szlakiem dotarliśmy do Babali. Tamtejsze kamieniste łąki przecinały wykonane bez użycia zaprawy murki, które kiedyś odgradzały winnice i ogrody. Tu i ówdzie rozsypane były prymitywne letnie chatki z kamienia wykorzystywane przez pasterzy. Przez stulecia Babala była letnim domem dla dziesiątek rodzin pasterskich z Kyparíssi. Dziś transhumancją zajmuje się tylko jedna rodzina.

Trafiliśmy tam, bo usłyszeliśmy, że wyrabia także touloumotiri – ser, który tradycyjnie dojrzewa w oczyszczonej i mocno zasolonej koziej skórze. Przez dwa lata szukałam autentycznego touloumotiri (obecnie większość serowarów produkuje taki ser w beczkach) i wreszcie go odnalazłam– w Babali, w gospodarstwie Dimitrisa i Yianouli Hiotisów. Dimitris opowiadał nam o niebieskiej pleśni, która powstaje między powierzchnią sera a skórą, a którą on wgniata w ser. Yianoula ukroiła kawałek i położyła na wspólnym półmisku. Z pajdami tostowanego nad paleniskiem chleba zaczęliśmy degustację. Ser był pysznie ostry i pieprzny – to właśnie był touloumotiri z mojego dzieciństwa, touloumotiri transhumancji.

W wielu miejscach na świecie serowarstwo jest centralnym elementem transhumancji. Pasterze w Nepalu wytwarzają z mleka jaka ser zwany chhurpi oraz masło ghi. W zachodniej Macedonii owczy kaszkawał z Szarskiej Płaniny produkowany jest tylko w lecie, i tylko gdy owce wypasają się na wysokości 1000–1500 m. Hiszpański ser idiazabal był pierwotnie produkowany przez pasterzy z Kraju Basków i regionu Navarra, a wędzony smak zawdzięczał dojrzewaniu przy ognisku w kamiennych chatach.

We wszystkich tych przypadkach serowarzy polegają na dostępie zwierząt do dzikich pastwisk, bo różnorodność obecnych tam roślin nadaje produkowanemu przez zwierzęta mleku niezwykły smak, co z kolei przekłada się na smak serów. W Alpach mleko to nazywa się heumilch, co po niemiecku znaczy tyle co „sienne mleko”, i nadaje niepowtarzalny smak alpejskim serom takim jak sura kees, graukäse czy alpenkönig.

Jakieś 120 km na południowy wschód od rodzinnego gospodarstwa Marcellego, Carmelina Colantuono, należąca do czwartego pokolenia serowarów i hodowców trzody mlecznej, także praktykuje transhumancję. Ona robi to w siodle, przeganiając należące do rodziny 300 krów, głównie rasy podolica, ponad 150 km, aby dotrzeć na i wrócić z zimowych pastwisk. Wielokrotnie nagradzany ser produkowany przez Colantuono – caciocavallo – pachnący dzikimi trawami i ziołami Apulii i Molise, podawany jest w restauracjach od Rzymu po Manhattan.

Niezależnie od tego, gdzie była praktykowana, transhumancja kształtowała krajobrazy. Przez tysiąclecia kapliczki, kościółki, zajazdy, a w końcu nawet wioski pojawiały się wzdłuż szlaków pasterzy. W Molise starożytne miasteczko Saepinum powstało przy jednym z głównych włoskich tratturi. Mówi się, że zostało nazwane od licznych zagród dla owiec (saepire po łacinie znaczy „ogrodzić”). Widniejący na jednej z bram napis z 168 r. n.e. zabrania mieszkańcom miasteczka krzywdzenia pasterzy przechodzących obok tratturo.

W Grecji Monopatia była jedynym sposobem na kontakt pomiędzy odseparowanymi na wszelkie inne sposoby społecznościami górskimi i nadmorskimi – wzdłuż jej szlaków kwitł handel, a nawet miłość. W pasterskiej wiosce Voskina leżącej na północ od Babali pewna przyjaciółka zajmująca się robieniem serów opowiedziała mi historię o tym, jak niespełna 60 lat wcześniej wyszła za młodego mężczyznę z nadmorskiej wioski oddalonej o dzień drogi pieszo od jej domu rodzinnego. Małżeństwo zaaranżował ojciec dziewczyny, który chodząc po szlakach, szukał odpowiedniego partnera dla swojej córki. Taka praktyka – powiedziała – była wówczas czymś powszechnym.

To transhumancji zawdzięczamy jodłowanie i róg alpejski, i niezliczone ludowe piosenki, wiersze, święta i festiwale, które rozkwitały, gdy nadchodzili pasterze. W Madrycie co roku w październiku podczas Fiesta de la Transhumancia przez samo serce hiszpańskiej stolicy przeganianych jest ok. 2 tys. owiec. Gdy pasterze i ich stada dotrą do centrum miasta, gromadzą się na eleganckim Plaza de Cibeles z neoklasycystycznymi rzeźbami i fontannami. Tam płacą burmistrzowi, który przewodzi całemu spektaklowi, 50 maravedis al millar – opłatę nałożoną w 1418 r. należną od tysiąca (millar) sztuk owiec.

Badania wykazały, że od Hiszpanii, przez Tyrol, aż po borealne pastwiska Norwegii szlaki transhumancji wspierają bioróżnorodność, łącząc łąki i lasy, często w regionach rozczłonkowanych zabudową i intensywnymi uprawami rolniczymi. Są także korytarzami migracyjnymi dla dzikich zwierząt i siedliskami flory i fauny. Zwolennicy umieszczenia transhumancji na liście UNESCO twierdzą także, że praktyka ta jest bardziej przyjazna dla środowiska niż intensywna hodowla trzody.

Badania poświęcone „tradycyjnej wiedzy ekologicznej” pasterzy praktykujących transhumancję w Hiszpanii pokazują, że taka wiedza – na temat flory, fauny i zjawisk naturalnych wynikających z kultury mającej od stuleci bezpośredni kontakt ze środowiskiem naturalnym – pomaga ludziom w adaptowaniu się do zmian klimatycznych i skutecznej ochronie ziemi. Marcelli opowiada, że jako dziecko wciąż słyszał: „jeśli nie będziesz się uczył, będziesz musiał pasać owce”. I stał się zaprzeczeniem tej prawdy. Skończył studia – ekonomię i handel na Uniwersytecie Sapienza w Rzymie – a pracę dyplomową napisał o wykorzystaniu zrównoważonych metod hodowli owiec w celu stymulowania wiejskiej gospodarki regionu Abruzja.

W 1977 r., trzy lata przed ukończeniem studiów, przeniósł się w rodzinne strony i zaczął hodować owce. Wraz z nim przyjechała tam Manuela Cozzi i razem stworzyli gospodarstwo La Porta dei Parchi.

Dziś Marcelli i Cozzi prowadzą je ze swoją 34-letnią córką Violą i 32-letnim synem Jacopo. Viola, która studiowała malarstwo i wzornictwo przemysłowe we Florencji, wiedziona tą samą pasją, która zainspirowała jej rodziców, dziś jest głównym serowarem w gospodarstwie i szefem kuchni agroturystycznej restauracji, a także prezeską regionalnej spółdzielni owczarskiej.

– W przeszłości w Abruzji było miliony owiec – mówi. – Teraz jest ich co najwyżej 200 tys. Hodujemy je, bo mamy nadzieję, że zachęcimy do tego innych. Praktykujemy transhumancję, bo to jest dobre dla zdrowia zwierząt i dla tego miejsca. To część górskiej kultury, którą chcemy podtrzymywać.

Nad transhumancją wisi wiele zagrożeń: od klimatycznych, które mogą zmieniać szatę roślinną, przez demografię, po ewoluujące polityki i modele zagospodarowania terenu. Z czasem niektóre szlaki uczęszczane przez stada przeistoczyły się w drogi dla pojazdów. Inne przecinają się z autostradami lub liniami kolejowymi.

Pastwiska przekształca się w tereny uprawne. Młodzi wyjeżdżają z wiosek lub nie są zainteresowani pielęgnowaniem tradycyjnego sposobu życia swoich rodzin. Mimo iż włoskie tratturi są własnością publiczną, Colantuono musi uzyskać pozwolenie na przekroczenie autostrady, a także przejście przez wioski i miasteczka, aby móc co roku poprowadzić swoje stado do i z Apulii. Dla Marcellego wyzwania to nie tylko drapieżniki zagrażające stadom, ale też politycy, którzy jego zdaniem tworzą nieprzyjazne rolnikom regulacje prawne.

Viola Marcelli jest wdzięczna za decyzję UNESCO. Ma nadzieję, że pomoże to sprawić, iż transhumancja, i ogólnie rolnictwo na małą skalę, będzie dla jej rodziny i innych bardziej opłacalne.

Reklama

– Bycie rolnikiem to ciężka praca – stwierdza. – Ale warto stawiać czoło wyzwaniom – dodaje. – Owce, pastwisko, mleko, ser, który robimy, transhumancja, one są częścią Abruzji i Włoch od tysięcy lat. Są krwiobiegiem tego miejsca. Są duszą naszych ludzi.

Reklama
Reklama
Reklama