Reklama

Michał i Maciej. Każdy z nich niemal połowę swojego życia spędził na wózku inwalidzkim. Niepełnosprawność jednak nie zgasiła w nich chęci poznawania świata i podróżowania. Wręcz przeciwnie, prawdopodobnie nadała temu podróżowaniu nowy wymiar - krajobrazy, widoki, wrażenia są istotne, ale nie tak bardzo jak sam proces przemieszczania się, bycia w drodze i spotykania ludzi. Po raz pierwszy doświadczyli tego w czasie wyprawy po Europie, która jeszcze bardziej rozbudziła ich marzenia o docieraniu do nowych odległych miejsc. Kupili więc ponad dwudziestoletniego Land Rovera Defendera, zwanego najczęściej Defem, zdobyli Nagrodę imienia Andrzeja Zawady, przyznawaną przez Kapitułę Kolosów młodym podróżnikom o ciekawych pomysłach i w listopadzie 2016 roku wyruszyli do Ameryki Południowej.

Reklama

Wyprawę rozpoczęli w Buenos Aires. Pokonali Argentynę, Chile, Boliwię, Peru, Ekwador, Kolumbię, Panamę, Kostarykę. Przemierzając Amerykę Południową wymyślili, że ciekawie byłoby przejechać także przez Amerykę Północną. Tak dobrze poczuli się w tej podróży, radząc sobie z trudnościami i wyzwaniami, a przy tym zdobywając wiele ciekawych doświadczeń, że postanowili przesunąć o dobre kilkanaście tysięcy kilometrów punkt docelowy wyprawy i zamiast w Kostaryce, zatrzymać się dopiero na Alasce. Przez Nikaraguę, Honduras, Salwador, Gwatemalę i Meksyk dotarli zatem do Stanów Zjednoczonych, skąd mieli ruszyć do największego z amerykańskich stanów.

I pewnie udałoby im się ten cel osiągnąć, gdyby nie poważna awaria silnika w Defe, do której doszło w okolicach Los Angeles. Podejmowane kilkakrotnie próby naprawy zakończyły się jednoznaczną diagnozą stwierdzającą konieczność wymiany „serca” samochodu. Czas potrzebny na znalezienie zamiennego silnika i remont auta przesądził o braku możliwości dotarcia do Alaski przed połową sierpnia i opadami śniegu utrudniającymi przemieszczanie się po tej krainie niemal wiecznej zimy. Po 257 dniach jazdy i pokonaniu 35 tysięcy kilometrów przyjaciele ogłosili więc, że przerywają podróż, ale z mocnym postanowieniem, że będą ją kontynuować w następnym roku.
I jak postanowili, tak zrobili.

Więcej o poprzednich etapach WheelChair Trip przeczytacie tutaj!

Tuż przed wyjazdem z Los Angeles Michał odpowiedział na kilka pytań:

Po niemal roku przerwy wracacie na trasę swojej wyprawy - jakie odczucia towarzyszą temu powrotowi? Ekscytacja, jakieś obawy?

Zacznę od obaw. Obawiam się tylko o samochód. Po pierwsze stał w warsztacie 10 miesięcy, a czas i bezruch zawsze działają na niekorzyść. Po drugie, silnik, który wymieniliśmy w Defie jest po generalnym remoncie. Choć powinien być bezawaryjny to zawsze jest ryzyko, że coś poszło nie tak.

Ekscytacja startem jest. Myślałem, że będzie mniejsza niż za pierwszym razem. Jest taka sama. To dopiero początek, ale każda rzecz już cieszy. Nawet sprzątanie samochodu, którego było zdecydowanie więcej niż się spodziewaliśmy. Podczas naszej nieobecności w Defie zamieszkał jakiś zwierzak. Całe szczęcie nie narobił wielkich szkód, ale musieliśmy zrobić generalne porządki z praniem pokrowców od materacy włącznie.

Co działo się w Waszym życiu w czasie tej przerwy w podróży?

Dla mnie nie było przerwy w wyprawie. Wszystkie rzeczy, które wydarzyły się podczas tych 10 miesięcy były ściśle związane z WheelchairTrip. Zaczynając od festiwali podróżniczych, podczas których miałem przyjemność dzielić się naszymi przeżyciami, kończąc na ogarnianiu części i koordynowaniu budowy silnika.

Jeśli spojrzeć z perspektywy tego niemal roku, czy wyprawa coś zmieniła w Waszym życiu? Czy przyniosła coś nowego?

Wydaje mi się, że dała nam dużo pewności siebie, zrozumieliśmy, że jeśli czegoś chcemy to możemy do tego dojść. Nawet jeśli często wydaje się to mało możliwe. Przed rozpoczęciem podróży, jeszcze przed startem w Buenos Aires, zastanawiałem się, jak będzie wyglądać nasza podróż, czy sobie poradzę, czy znajdę rozwiązania napotkanych po drodze problemów. Teraz wiem, że dużo mogę, a jeśli czegoś nie jestem w stanie zrobić, to przyjmuję to z pokorą.

Oprócz tego wszystkiego jest jeszcze coś. Coś czego się nie spodziewałem, taka wartość dodana. To energia i reakcje, jakie odczuwam po spotkaniach z ludźmi. W najśmielszych marzeniach nie sądziłem, że nasza historia może dać komuś wiatr w żagle.

Jak wyobrażasz sobie Alaskę?

Nie mam wyobrażeń. Oprócz sprawdzenia podstawowych informacji zbytnio się nie przygotowywałem do tej podróży. Taki już mamy styl z Maciejem, słuchamy drogi. Pozwala to uniknąć wielu problemów, a zarazem generuje spotkania ze wspaniałymi ludźmi. Wiem, że to będzie piękny czas.

Jakich obrazów i wrażeń się spodziewacie albo oczekujecie?

Z obrazami to zobaczymy, tak jak wspomniałem wcześniej, nie mam wyobrażeń. Jeszcze będąc w Polsce, gdy myślałem o drodze i czasie na Alasce, zadałem sobie kilka zadań. Jednym z nich są zdjęcia. Chciałbym przywieźć dobry materiał fotograficzny z tej trasy. Z poprzedniego etapu nie jestem do końca zadowolony, co może wynikać z faktu, że czasami po prostu nie miałem siły na robienie zdjęć. Mam nadzieję, że tym razem będzie lepiej. Plusem jest to, że w moim wyobrażeniu w USA i Kanadzie powinno być łatwiej niż w Ameryce Południowej.

O przebiegu podróży Michała i Macieja na Alaskę będziemy informować w kolejnych relacjach.

Reklama

Tekst: Piotr Chmieliński

Reklama
Reklama
Reklama