2/2009
Trzy lata temu w Villa Tunari, lichej tropikalnej mieścinie w centrum boliwijskiej prowincji Chapare, w całej pełni ukazały się potęga i źródła etnicznej rewolucji przebiegającej w tym andyjskim państwie.Po ulewnych deszczach rzeki wystąpiły z brzegów, zrywając mosty, powodując osunięcia ziemi i wypadki śmiertelne. Dziesiątki pojazdów (w tym autobus pełen dziennikarzy) utknęły wtedy na drodze 16 kilometrów od miasteczka nad wezbraną rzeką Espíritu Santo, bo oberwany głaz zatarasował wlot do tunelu, a z drugiej strony runął most. Któż podczas takiej katastrofy przyszedł-by na wiec, żeby wysłuchać kampanijnej przemowy i wykrzyczeć kilka haseł? Kilkutysięczny tłum pueblos indígenas albo originarios – potomków najdawniejszych mieszkańców Boliwii, pierwszych czy też rdzennych ludzi, różnie bowiem wolą być nazywani na terenie Ameryk. Wielu wiecujących pokonywało rozszalałe potoki i wędrowało kilometrami, by stanąć na obrzeżach Villa Tunari – nie zwracając uwagi na siekący deszcz i lepkie błoto po kostki, które wsysało ich buty i sandały. Paru z nas, szczęściarzy wśród żurnalistów, przekroczyło rzekę terenówką z napędem na cztery koła, ślizgającą się po ruinach mostu. Na miejscu ludzie stali stłoczeni w ulewie od wielu godzin, otaczając marnie sklecone podium – ramię przy ramieniu, drżący pod plastikowymi pelerynami lub przemoczeni do suchej nitki. A jednak do samego końca wiecu o zachodzie słońca tłum nie rzedł. Ludzi przywiodła tu bowiem historyczna misja – po wiekach upokorzeń mieli wyłonić następnego prezydenta Boliwii spośród siebie, jakkolwiek nieprawdopodobne mogłoby się to wydawać. Kandydatem był Evo Morales. Wybrany został w grudniu 2005 r. i sprawuje władzę już trzeci rok w kraju uznawanym za jeden z najmniej stabilnych w całej Ameryce Łacińskiej. Geograficzny podział państwa na prosperujące niziny tropikalne i ubogi płaskowyż Altiplano ma dziś silny jak nigdy dotąd aspekt polityczny. Ruch autonomiczny we wschodniej, „bielszej” połowie Boliwii zagraża stabilności rządu. Warto jednak pamiętać, że wygrana Moralesa wydawała się mrzonką nawet jeszcze w dniu wiecu w Villa Tunari, na parę tygodni zaledwie przed wyborami. Biali, wpływowi panowie w garniturach, z którymi parę dni przed wiecem rozmawiałam w La Paz, administracyjnej stolicy, o takiej możliwości mówili z mieszaniną lekceważenia i niedowierzania. Indianin prezydentem? Nigdy nie zostanie wybrany. Albo: zostanie wybrany, ale na pewno się nie utrzyma.
Tekst: George Steinmetz
|Spis treści – luty 2009
Boliwia. Kraj, w którym Indianie wybrali swojego prezydenta.
Komputery. Jak 30 lat temu wyobrażano sobie naszą współczesność.
Karol Darwin. Argentyńskie tropy teorii ewolucji.
Współcześni Darwinowie. Genetycy potwierdzają tezy Darwina.
Sycylijska krypta. Spacer zdumiewającą „aleją nieboszczyków”.
Mustangi. Kurczy się przestrzeń dla wolnych duchów Zachodu.