Reklama

Piotr Chmieliński, kajakarz i wieloletni przyjaciel Olka raportuje dla nas specjalnie z Waszyngtonu:
Długo wyczekiwany moment wodowania kajaka Aleksandra Doby na Atlantyku, około 600 km na południe od wybrzeża Bermudów, dostarczył nie lada emocji. Cel? Ostatni etap przerwanej z powodu uszkodzenia steru samotnej transatlantyckiej wyprawy Olka. Ledwie postawiony na wodzie “OLO” (nazwa kajaka) został przygnieciony przez wcześniej transportujący go żaglowiec, który uniesiony silną falą przechylił się raptownie na lewą burtę miażdżąc pałąk, istotny element konstrukcji. Przez chwilę wydawało się, że dalsza podróż nie będzie możliwa. Ale to wydawało się wszystkim obecnym na pokładzie “Spirit of Bermuda”, wszystkim …poza samym Olkiem - relacjonuje Piotr Chmieliński.

Pożegnanie z Bermudami
Niektórzy mieszkańcy Bermudów zdążyli się już przyzwyczaić do widoku niedużego brodatego mężczyzny, który na pożyczonym od dopiero co poznanych, ale już zaprzyjaźnionych Polaków rowerze przemierzał wyspę, nie tylko w celach turystycznych, ale także dla poprawy własnej kondycji fizycznej. Co 2-3 dni widywali go także krzątającego się przy biało-żółtym kajaku. Większość znała go z relacji telewizyjnych i artykułów prasowych donoszących o przybyciu Polaka samotnie przemierzającego w tymże kajaku Atlantyk, o jego, trwającym półtora miesiąca, zmaganiu się z niesprzyjającymi wiatrami i sztormami w zaklętym trójkącie bermudzkim, zakończonych urwanym sterem i koniecznością lądowania na wyspie. Dla jednych był szaleńcem, niepotrzebnie narażającym swoje życie i zdrowie, dla innych – bohaterem, którego silna wola i determinacja wywołują podziw i szacunek. Wydaje się, że na tej wadze, przeważyła jednak druga szala, o czym świadczy bezinteresowna pomoc, jaką zaoferowali Bermudczycy – transport kajaka żaglowcem “Spirit of Bermuda” do miejsca na oceanie, skąd mógł kontynuować swoją ekspedycję. Co skłoniło inicjatora tego przedsięwzięcia, jednego z bermudzkich przedsiębiorców, James Butterfielda, do zaangażowania się nie tylko organizacyjnego, ale przede wszystkim finansowego w pomoc Olkowi? Przede wszystkim pasja i upór 67-letniego kajakarza.
- W życiu wyznaję od zawsze zasadę, jeśli możesz pomóc, dlaczego miałbyś nie pomóc – mówi James – Kiedy po raz pierwszy przeczytałem w gazecie o kajakarzu, wydało mi się to fascynujące, że ktoś przepłynie Atlantyk w kajaku, w czymś tak małym! Informacja, że po naprawie steru, potrzebował pomocy w powrocie do miejsca przerwania podróży, spowodowała, że zacząłem myśleć o statku i przyjaciołach, o których wiedziałem, że mogliby pomóc. Liczy się to, że można dać coś komuś kompletnie obcemu, choć w tym wypadku to był ktoś związany z oceanem, a ja spędziłem wiele wiele tygodni pokonując Atlantyk, choć na łodziach większych niż kajak. Stara prawda znana całemu światu sprawdziła się i w tym przypadku: Dając coś komuś, zawsze otrzymujemy coś w zamian – kontynuuje James, z którym rozmawiałem na godzinę przed wypłynięciem na Atlantyk – Nie da się nawet opowiedzieć, ile radości dały nam ostatnie 2-3 tygodnie, okazja do poznania Ciebie, poznania Olka i to uczucie, gdy widzę "Spirit of Bermuda" wypływający z Bermudów, by Olek mógł kontynuować swoją podróż.

Denise Riviere, prezes fundacji Bermuda Sloop Foundation, do której należy “Spirit of Bermuda”, nie miała żadnych wątpliwości, że warto pomóc, zwłaszcza, gdy dysponuje się odpowiednimi możliwościami. Na pytanie, jak zareagowała na wieść o wypłynięciu z kajakiem na ocean, odpowiada śmiejąc się:
- Pierwsze co, powiedziałam, to że za nic nie wsiądę do kajaka! Ale z pewnością jest to przygoda! Dlatego byliśmy niezmiernie szczęśliwi, że mogliśmy pomóc w jej realizacji.

Reklama

23 marca, około godziny 15 Spirit of Bermuda, powiewając polską banderą na maszcie, z “OLO” na pokładzie opuścił port St. George’s Harbour. Pierwotnie w rejsie miała wziąć udział grupa uczniów z miejscowej szkoły, jednak ze względu na przewidywany silny sztorm, załoga żaglowca ograniczona została wyłącznie do marynarskiej obsługi statku. Olkowi poza mną towarzyszyła jeszcze fotoreporterka z lokalnego dziennika. Zagonieni do pełnienia wachty, szybko wdrożyliśmy się w obowiązki załogi.

Na pokładzie żaglowca Aleksander Doba emanował energią i radością.
- Po miesięcznej przerwie, znowu mogę kontynuować wyprawę. Czuję do wspaniale, że umożliwiono mi powrót na moją trasę i wyruszenie dalej. Już nie mogę się doczekać, żeby wsiąść do kajaka i walczyć dalej, bo lekko nie będzie. Ale tym większa będzie frajda, gdy dopłynę - powiedział Doba.

Pytany, czy towarzyszą mu podobne doznania, jak wtedy, gdy wypływał z Lizbony, odnosił się jednak do uczucia niedosytu, że nie mógł zrealizować wyprawy jednorazowo, bez przerwy na lądzie, nawet jeśli faktycznie dodał 2 tysiące kilometrów do przewidywanych 9 tysięcy.
- Pływanie po oceanie to wielka frajda. Nie zamierzałem pływać w pięciu sztormach, a takie mam za sobą. Mam nadzieję, że ten, który uszkodził mi ster, to był już ostatni.
Przymusowy postój na Bermudach wynagrodził Olkowi przeciwności, które raz po raz serwował mu ocean przez ostatnich kilka tygodni i udowodnił, że ludziom otwartym i ciekawym świata, inni ludzie sprzyjają.
- Poznałem wspaniałą wyspę, wspaniałych ludzi i jestem im wszystkim niezmiernie wdzięczny za okazaną pomoc. Długo będę pamiętał ich życzliwość i wsparcie - mówi Olek.

Katastrofa na oceanie
Dwa dni później dotarliśmy do pozycji 27N, 64W na oceanie czyli miejsca na trasie od Lizbony do Florydy, skąd Olek 10 stycznia zaczął być spychany przez południowe wiatry z właściwego kursu, podążając na północ zamiast na południowy zachód. O 13:35 czasu bermudzkiego (18:35 czasu polskiego) “OLO” został postawiony na wodach oceanu. Nim zdążył odsunąć się od burty “Spirit of Bermuda”, żaglowiec gwałtownie przechylił się na lewą stronę niemal kładąc się na kajaku. Szum wiatru i huk fal zagłuszyły trzask łamiącego się pałąka – ważnego elementu konstrukcji kajaka, zapewniającego jego powrót do właściwej w przypadku wywrócenia się. Część pałąka spadła na Olka, na szczęście nie raniąc go. O jego ponownym przymocowaniu nie było już mowy. Co teraz?

Emocje załogi sięgnęły szczytu w chwili wodowania i zmiażdżenia kajaka przez żaglowiec, w tym niepokój o Olka, który wyszedł bez szwanku z tej kolizji. Potem chwila rozczarowania i żalu, że chyba się nie udało. Co teraz? Powrót Olka na pokład “Spirit of Bermuda” i wspólny rejs na wyspę?

Jedynym, któremu taka myśl nie przyszła to głowy był sam Olek. Bez chwili wahania zdecydował, że popłynie w stronę Florydy nawet bez pałąka. Zaraz zaczął demontować oświetlenie nawigacyjne oraz aktywny reflektor radarowy, które umieszczone były na złamanej konstrukcji, by móc zainstalować je na kajaku. Po godzinie testowania pływania bez tego istotnego elementu, podpłynął do żaglowca, by oddać liny, które przy wodowaniu kajaka spadły na jego pokład, krzyknął “Płynę!”, pomachał na pożegnanie i jakby bojąc się, że zaczniemy go odwodzić od tej myśli zaczął oddalać się od nas. Staliśmy patrząc na kajak zapadający się raz po raz w głębinach wysokich fal. Ktoś krzyknął “Patrzcie, zdjęcia nam robi!”, jeszcze raz pomachał w naszą stronę i wkrótce zniknął nam z oczu.

Na szczęście Olek zdążył uciec przed sztormem, z którym natomiast zmierzyć się musiał “Spirit of Bermuda” płynąc z powrotem na wyspę. Jak się okazało sztormem najsilniejszym w okresie ostatnich kilku lat.

Atrakcja dla “fotelowych podróżników”
- Gdybym znał język polski, być może lepiej zrozumiałbym, co Olka pociąga w podróży kajakiem po Atlantyku – powiedział mi John Wadson, przyjaciel i wspólnik Jima Butterfielda. - Mogę sobie tylko wyobrazić, jakie musi być to dla niego ekscytujące. My, którzy śledzimy jego kroki i jesteśmy prawdopodobnie takimi “fotelowymi podróżnikami”, na swój sposób też przeżywamy tę przygodę - dodał.
Dla wielu moich rozmówców wyczyn Olka kojarzy się z wielkim wyzwaniem, którego sami raczej by się nie podjęli, ale kontakt z kajakarzem to dla nich chwila uświadomienia sobie wartości i zasad, o których warto pomyśleć.
- Olek wysyła do nas jasny komunikat: idź i rób to, o czym marzysz, dokonuj, czego nikt wcześniej nie dokonał – stwierdził drugi mat na pokładzie "Spirit od Bermuda", Elajah Simmons.

- Nieważne, w jakim jesteś wieku, jeśli masz pasję, możesz pokonać poważne przeszkody, takie jak na przykład dziki ocean – dodaje Nicola Muirhead, fotoreporterka “Bermuda Sun”.

- Myślę, że Olek pokazuje nam, że warto realizować swoje plany w każdym wieku – mówi Jim Butterfield. - Wielu ludzi sądzi, że on musi być szalony, po co w ogóle zawracać sobie głowę czymś takim? A ja pytam, to po co wspinać się w góry, jeździć rowerem przez Amerykę? Wiek, czy to 67 lat Olka, czy moje 63, uczy nas, żeby wstawać każdego dnia z marzeniem do spełnienia i wierzyć, że jest to możliwe. Tak wiele osób mówi, jestem za stary na to. Ale wcale nie trzeba pokonywać kajakiem oceanu, można zająć się czymś innym, sztuką, muzyką, sportem. Myślę, że Olek otwiera nam oczy na możliwości - podsumowuje Butterfield.

I znowu powraca: Płyń, Olek, płyń!

Olek od kilku dni szybko przesuwa się na południe, zmierzając w kierunku New Smyrna Beach na Florydzie. Jeśli nie pojawią się nowe komplikacje, powinien tam dotrzeć w ciągu 4-6 tygodni. Miejscowa orkiestra ponownie zaczyna przygotowania do powitania go na brzegu.
- Docierały do mnie słowa zniecierpliwienia, dlaczego nie płynę, co się ze mną dzieje - mówił Olek tuż przed wypłynięciem. - No to zaczynamy dalszy ciąg serialu. Cieszę się, że znowu mogę urozmaicać życie tym, którzy zaglądają na moją stronę i śledzą moją trasę. Mam nadzieję, że będzie mniej dramatycznie, niż poprzednio, bez wielkich przerw i sztormów. Proszę trzymać kciuki, a wszystkich z Polski i Europy proszę, dmuchajcie w moją stronę.

Reklama

Piotr Chmieliński
Waszyngton
30 marca 2014

Reklama
Reklama
Reklama