Bratyslawa- czas na hrad
Większość turystów odwiedza Bratysławę przy okazji wyprawy do tzw. złotego Trójkąta, czyli Wiednia, Pragi i Budapesztu. Sama w sobie skromna stolica Słowacji nie wydaje się wystarczającym celem. To błąd! Wstąpiłam tu na chwilę przesycona atrakcjami cesarskiego Wiednia, a spędziłam cały weekend.
Nie zadeptały mnie tłumy turystów, nie przygnębiły rachunki za kawę, a co ważniejsze – dzięki Bratysławie odkryłam uroki zwyczajności i podróżowania poza sezonem. Bratysławę, jedną z najmłodszych europejskich stolic, lekko senną i nieco wietrzną, odwiedziłam po raz pierwszy pewnego wrześniowego popołudnia. Kolorowe liście spadały z drzew wyrastających za wysokimi płotami przydomowych ogródków dzielnicy willowej położonej niedaleko słowackiego parlamentu. Otaczała mnie cisza zakłócana jedynie szczekaniem psów i szumem mijających mnie trolejbusów, które nic sobie nie robiły z kąta nachylenia jezdni. W przeciwieństwie do nich ja wspinałam się mozolnie do Hradu – zamku wzniesionego na 85-metrowym wzgórzu, wdychając po drodze zapach jesieni, ciesząc się piękną pogodą i niezwykle błękitnym niebem. Na jego tle odcinała się charakterystyczna sylwetka budowli, a właściwie jej rekonstrukcji – pierwowzór został zniszczony przez pożar, który przez przypadek rozniecili austriaccy żołnierze na początku I poł XIX w. Decyzję o odbudowie Hradu podjęto dopiero w 1953 roku. Niektórzy uważają, że zamek przypomina odwrócony do góry nogami stół, którego nogi to cztery rozmieszczone w rogach wieże. Najstarsza, zwana koronacyjną, skrywała insygnia władzy królewskiej, a także astrolabium należące do naszegokróla Władysława Jagiełły.
Z bliska Hrad wydaje się surowy, żeby nie rzec – ascetyczny. Przypomina konstrukcje składane z dziecięcych klocków, którym z wiadomych względów brak finezji. Jest to tym dziwniejsze, że przez 250 lat był on rezydencją węgierskich królów, po tym jak Turcy zajęli Budę, a decyzją parlamentu stolicę monarchii przeniesiono do Bratysławy, zwanej wówczas Pressburgiem.
Miasto to szczególnie ukochała cesarzowa Maria Teresa, która może być wzorem dla współczesnych feministek. Jak nikt inny umiała ona godzić macierzyństwo i pracę. Urodzenie 16 dzieci nie przeszkodziło jej w sprawnym zarządzaniu gigantycznym austro-węgierskim imperium. 10 spośród 11 córek cesarzowa nadała imię Maria, najsławniejsza i najmłodsza z nich – Maria Antonina – została królową Francji.
Marii Teresie, zwanej oświeconą despotką, Hrad zawdzięczał złoty okres w swojej historii. Gotycką twierdzę, którą był wcześniej, zamieniła ona na bardziej dostosowaną do potrzeb monarszego dworu barokową rezydencję. Podobno masywna monarchini zażyczyła sobie szerokich klatek schodowych, by można było po nich jeździć konno, zamiast pokonywać stopnie o własnych siłach. W zamku przez wiele lat mieszkała ukochana córka cesarzowej Maria Krystyna, która wraz z mężem wojewodą Alberetem Sasko-Cieszyńskim, urządzała spotkania z artystami i naukowcami. Para zadbała też o odpowiedni wystrój wnętrz. Zgromadzono tu wiele dzieł sztuki, które stworzyły coś na kształt rodzinnej galerii (obecnie stanowią podstawę zbiorów wiedeńskiej Albertiny). Wokół zamku zaprojektowano park na wzór cesarskiego Schönbrunnu. Jego alejki wieczorem oświetlały dziesiątki zasilanych naftą latarni. Dziś rosną tu okazałe lipy, klony i jarzębiny, pod którymi biegają wiewiórki. Można spacerować wśród stylizowanych na antyczne posągów, odpocząć na ławeczce lub z perspektywy murów obronnych, osiągających nawet 11 metrów szerokości, oglądać panoramę drugiej strony Dunaju.
Z góry ostrzegam, że widok jest zdumiewający. Niczym fatamorgana majaczy przed nami przysłaniające horyzont morze socrealistycznych bloków. Dzielnica-sypialnia niczym z sennych koszmarów powstała w latach 70. i 80. na miejscu dawnej osady zwanej Petrzalką. Ta największa dzielnica Bratysławy jest zarazem najgęściej zaludnionym miejscem Europy Centralnej – żyje tu, a raczej nocuje, aż 4,5 tys. osób na 1 km2. Pozbawiony urody, stworzony dla ludzi pracy, czy może raczej robotów, odarty z estetyki i indywidualizmu twór sami mieszkańcy nazywają betonową dżunglą. O dziwo, jest ona turystyczną atrakcją.
Owa dżungla jest tłem dla kolejnej wizytówki komunistycznej myśli technicznej – okrzykniętej konstrukcją na miarę XX wieku – Nowego Mostu. Nad tym swego czasu podobno siódmym co do wielkości podwieszanym mostem świata, ukończonym w 1972 roku, nie wiedzieć czemu zawisł latający spodek. Miłośnicy UFO mogą go zwiedzić. Wystarczy skorzystać z kosmicznej windy, dzięki której podróż na wysokość 85 m zajmie kilkadziesiąt sekund. Dawniej na taras widokowy mogli się dostać jedynie partyjni towarzysze, bynajmniej nie po to, by nawiązać kontakt z obcą cywilizacją, ale by śledzić poczynania kapitalistycznej, odległej zaledwie o 3 km Austrii. Obecnie restauracja UFO serwuje mix kuchni śródziemnomorskiej z azjatycką, okraszony widokiem iskrzącej się nocnymi iluminacjami Bratysławy. Obiekt budzi wiele kontrowersji, nie tylko z powodu nieco futurystycznego wyglądu – chodzi bardziej o historię. Aby wybudować most, zniszczono wiele zabytkowych kwartałów miasta, w tym żydowską synagogę, co wielu mieszkańców uznało za barbarzyństwo.
Z zamkowego wzgórza na stare miasto dostać się bardzo łatwo – wystarczy zejść w dół. Jego zapowiedzią jest, wchodząca w skład murów obronnych Pressburga, strzelająca w niebo wieża katedry św. Marcina. To już trzeci obiekt liczący 85 m wysokości. Przestronne wnętrze katedry, której historia sięga XIV wieku, wypełnione kolorami węgierskiej monarchii – zielonym, czerwonym i białym – było świadkiem 19 koronacji. Przypomina o tym model korony pierwszego króla Węgier, św Stefana (niewiele brakowało, a ukoronowano by nią Bolesława Chrobrego) umieszczony na wieży zamiast krzyża. Waży 300 kg, ma metr średnicy i leży na złotej poduszce.
Koronacje odbywały się z reguły jesienią, ze względu na dostępność młodego wina z otaczających miasto winnic. Przez wieki prawie wszyscy mieszkańcy Pressburga byli w mniejszym bądź większym stopniu zaangażowani w doskonale prosperujący winny biznes. Ceremonii towarzyszył niezwykły przepych, turnieje rycerskie, pieczenie wołów, zabawy, bitwy na wodzie, spektakle teatralne. Po uroczystości monarcha bądź monarchini wyruszali na miasto i przechadzali się wśród wiwatujących tłumów. Aby podążyć koronacyjnym korowodem, wystarczy poszukać drogowskazów – mosiężnych koronek osadzonych w chodnikach.
Ja jednak wybieram inną drogę. Wzorem średniowiecznych wędrowców chcę dostać się na stare miasto przez Bramę Michalską. Dawniej nie było to jednak takie proste – w obawie przed Turkami system obronny Pressburga niezwykle wzmocniono. Wieża bramna urosła do 50 metrów, a dostępu do miasta broniła fosa i masywna żelazna krata. Dziś można pod nią spotkać milczących studentów. Ma to związek z przesądem, który mówi, że jedynie pokonanie bramy w milczeniu zapewni powodzenie na egzaminie. Wokół zabytku przywrócono dawną atmosferę. Od rana do wieczora obdarzeni manualnymi i plastycznymi zdolnościami rzemieślnicy i artyści próbują tu sprzedawać wszystko, co wyjdzie spod ich rąk i jakimś cudem przyciągnie uwagę turystów. Najczęściej handlują robioną przez siebie biżuterią bądź akwarelami.
Lubię oglądać te pastelowe obrazki, bo zwykle pokazują one miasto z ciekawej perspektywy. Artyści portretują najatrakcyjniejsze fragmenty zabudowy, zwracają uwagę na niuanse trudne do uchwycenia przy pierwszej wizycie. Ulica Michalska – otoczona renesansowymi kamieniczkami – to takie warszaw- skie Krakowskie Przedmieście, z historyczną zabudową, restauracjami, butikami, galeryjkami sztuki, które dekorują sylwetki ufopodobnych czerwonych stworków.
Korzystam z okazji, że wciąż jest ciepło i siadam pod markizą restauracji „Altstadt” – zachęcona cygańską urodą syna właściciela. Zamawiam dużą kawę i delektując się jej mocnym aromatem, obserwuję, jak ów obdarzony teatralnymi manierami człowiek wyszukuje wśród spacerujących grupek kolejne ofiary. Widzę też, jak zachodzące słońce pogłębia cienie, zaczarowując przestrzeń wokół Bramy Michalskiej.
Bratysławie brak monumentalnych budowli, jednak jej mocną stroną jest wypielęgnowana zwyczajność i ludzka skala. Zachęcona urodą Hlavnych namesti tam kieruję następne kroki, zaopatrując się po drodze w pieczone kasztany. Niestety, ich smak mnie rozczarowuje – to takie odrobinę twardsze słodkie ziemniaki. Rynek nie jest ani duży, ani mały. Siadam na jednej z wielu wolnych ławeczek, choć mój wybór nie jest przypadkowy. Opiera się o nią żołnierz z napoleońskiej armii, choć gdyby nie nos, mógłby on uchodzić za samego Napoleona Bonaparte. Tak zresztą w pierwszej chwili pomyślałam, widząc na głowie figury charakterystyczny cesarski kapelusz. Zresztą, obecność Napoleona w tym miejscu byłaby uzasadniona – w Pressburgu po bitwie pod Austerlitz cesarz Franciszek I zawarł słynny pokój z Francją. Kilka lat później armia Napoleona zjawiła się tu jednak ponownie, by przez kilka dni ostrzeliwać miasto z terenu Petrzalki. Do dziś miejsce to nosi ślady ran po ataku – armatnie kule wbite w elewacje wielu budynków.
Pokój Pressburski podpisano w sali kryształowej Pałacu Prymasowskiego, będącego częścią przylegającego do rynku Starego Ratusza. To właśnie w nim przez ponad 500 lat decydowano o sprawach Bratysławy. Trzeba dodać, że stolica Słowacji Bratysławą zwana jest dopiero od 1919 roku. Podobno źródłosłów tej nazwy jest starosłowiański. Co ciekawe, w czasie zmiany nazwy Bratysławę zamieszkiwała głównie ludność węgiersko- i niemieckojęzyczna. Ratusz sam w sobie jest niezwykłą budowlą – to właściwie kilka niezależnych brył, wywykonanych w różnych architektonicznych stylach, które połączono w harmonijny kompleks. W najstarszej, XIV-wiecznej części znajdował się dom starosty Jakuba. Potem dodano i przebudowano dom starosty Pawera i ozdobiono dziedziniec renesansowymi arkadami, z czasem dokupiono jeszcze dwa obiekty, w tym wspomniany powyżej Pałac Prymasowski.
Nieco z boku Hlavnych namesti szumi najstarsza fontanna Bratysławy. Na jej szczycie znajduje się figura króla Maksymiliana II, pierwszej głowy koronowanej w tym mieście. Jednak wielu oponuje i twierdzi, że jest to dobrotliwy rycerz Roland, obrońca Bratysławy. Kimkolwiek by nie był, legenda mówi, że raz w roku, w sylwestrową noc, figurka powoli obraca się i salutuje w czterech kierunkach. Jednak zobaczyć to może jedynie kobieta, na dodatek dziewica. Słowacy mają specyficzne poczucie humoru. Kolejnym żartem, który stał się jedną z największych atrakcji Bratysławy na równi z historycznymi zabytkami, jest Cumil – mosiężny człowiek wynurzający się z tunelu. Nie jest to bynajmniej symbol powstańca ukrywającego się w podziemnych labiryntach, tylko podglądacza. Chyba nie trzeba wyjaśniać, co, a raczej kogo można podglądać z poziomu ulicy. No cóż, na szczęście byłam w spodniach, a rozmyślania nad moralnością Cumila przerwały mi nocne iluminacje.
Czas na późny obiad – nie sposób przecież zakończyć dnia w dobrym stylu bez obfitego posiłku. Słowacka kuchnia słynie podobno z tego, że do wszystkiego dodaje się boczek. Mając to na względzie, wybieram z karty „Staroslovenskej Krcmy” tylko bezpieczne dania. Na początek zamawiam pyrohy bryndzowe, potem zupę kapustovą i w końcu wieprzowe polędwiczki w grzybowym sosie z knedliczkami, a do tego, oczywiście, butelkę miejscowego wina. Wnętrze krcmy wygląda tak, jakby przeniesiono ją wprost ze średniowiecza, a przynajmniej tak sobie wyobrażam jadłodajnie z tego okresu. Na dębowych ławach leżą wyprawione skóry zwierząt, na ścianach wiszą plecionki, w gliniane misy i dzbany powtykano kwiatowe dekoracje. Kelnerki przebrane na ludowo (choć trudno mi się zorientować, z jakiej epoki są ich kostiumy) krążą wokół stołów. Wino przyjemnie rozleniwia gości, już nie słychać szeptów, a intensywne perrory. Mnie wypełnia błogość po obfitym posiłku, szkoda, że nie można zdrzemnąć się gdzieś w kącie. Z bólem myślę o pokonaniu kilkunastu stopni, by wydostać się na zewnątrz. Przydałby się koń albo przynajmniej winda. Zdana na własne siły, wychodzę na ulicę Michalską. Godzina jest późna, a wokół mnie tętni życie. Spokojne za dnia uliczki wypełnione są teraz szukającym nocnej rozrywki tłumem. Trudno mi uwierzyć, że jeszcze kilka lat temu bratysławskie stare miasto pustoszało o szóstej. Dziś ta godzina to właściwie początek dnia.
NO TO W DROGĘ – BRATYSŁAWA
• Schronisko Młodzieżowe Mladá Garda, Racianska 103, dwójka od 60 zł. www.mladagarda.info
• Hotel Druzba, Botanická 25, dwójka – 140 zł, centrum miasta. www.hotel-druzba.sk
www.zlata-noha.sk
• Film Hotel, Vysoká 27, tel. +421 55 728 95 25, dwójka od 160 zł.
• Velki Frantiskani – najbardziej znana winiarnia z tradycyjną kuchnią, Frantiskánske námestie 10. www.velkifrantiskani.sk
• Arkadia – elegancko, świetna kuchnia; Zámocké schodyo.
Do Wiednia
• Twin City Liner – katamaran, z przystani Novy most w Bratysławie do Schwedenplatz w Wiedniu, 75 minut, 3 razy dziennie tam i z powrotem, 15–27 euro w jedną stronę. www.twincityliner.com
• Pociągiem: taniej niż statkiem, z głównego dworca przy Predstanicné namestie 1, kilka połączeń dziennie, ok. 60 min
Centrum miasta jest strefą ruchu pieszego. Najlepiej skorzystać z parkingu, od 2 zł/godz., np.: podziemny parking Hotelu Carlton, Hviezdoslavovo namestie; Hotel Danube, Rybne namestie 1; Parking Podziemny Ursulinska.
www.bratislava.sk;
www.dpb.sk - komunikacja miejska