Reklama

Małe często bywa nie tylko piękniejsze, ale i pełniejsze wigoru. Jeśli się pospieszymy, to jeszcze w ten weekend możemy uczestniczyć w tradycyjnych bawarskich festiwalach.
Ludowy festiwal Gäuboden rozpoczął się w zeszłym tygodniu niesamowitą paradą przez centrum Straubingu. To naddunajskie miasteczko tradycję rolniczego festiwalu przyjęło już ponad 200 lat temu, dzięki królowi Maksymilianowi I.
To coś w rodzaju naszych dożynek, gdzie mieszkańcy cieszą się swoim szczęściem i dobrobytem. Początkowo Straubing musiało dzielić się organizacją festiwalu z pobliskimi miastami Passau i Landshut, ale od 1898 organizuje je samodzielnie.
Samo Straubing ma 44 tysiące mieszkańców. Miałem wrażenie, że co najmniej połowa z nich przedefilowała przez plac Ludwika pod charakterystycznym budynkiem czternastowiecznej wieży miejskiej.
Kogóż tam nie było? Myśliwi i tancerze, piekarze i masarze, rolnicy i hodowcy, grupy aktorskie, taneczne i akrobatyczne. Wszyscy wystrojeni jeśli nie w bawarskie kostiumy, to w tradycyjne “robocze” stroje przynależne danej grupie zawodowej.
Nawet jeśli nie znałem języka to symbole były aż nadto jednoznaczne. Czułem się trochę jak przedstawiciel gawiedzi podziwiającej taką paradę (i następującą po niej zabawę) od ponad dwustu lat. Bo tradycyjnie przejeżdżający paradnicy rzucali w wiwatujący tłum garście cukierków. To, że od latających landrynek nikt nie odniósł kontuzji to prawdziwy cud. Na szczęście w tłum rzucane też były znane żelki wynalezione właśnie w Niemczech.
O ilości rzucanych słodyczy świadczy fakt, że do mojego otwartego plecaka wpadł ich niemal kilogram. Dobrze, ze dwie garście sam dorzuciłem, łapiąc cukierki lecące w moją stronę.
Na szczęście inni rzemieślnicy byli bardziej powściągliwi: ciastem, chlebem i kiełbaskami nie rzucano, lecz rozdawano zgłodniałym gapiom. Do ręki dawano też (tylko pełnoletnim!) małe kubeczki z piwem, które w upalne popołudnie idealnie gasiło pragnienie.
Na większe kufle (tzw. Mass) trzeba było się przenieść do na pobliskie łąki, które do 17 sierpnia będą pełniły rolę terenu festiwalowego. Ich sercem jest siedem wielkich namiotów. W każdym z nich piwo serwuje jeden z browarów z najbliższej okolicy. Prócz trzech producentów z samego Straubing (czy wspominałem ilu tu jest mieszkańców?), są jeszcze marki z Irlbach, Moos i Geiselhöring. Wszyscy spodziewają się sprzedaży około 800 000 litrów złocistego napitku i odwiedzin prawie półtora miliona gości.
Ile będzie zjedzonych kiełbasek i golonek nie wiadomo, ale dla wegetarian to trudna próba, choć i takie danie znajdzie się w menu. O wiele większy wybór mają amatorzy dziecięcej zabawy. Karuzel, strzelnic, kolejek jest ponad 130.
Jeśli chcecie tu przyjechać z pociechami, to koniecznie zawieście im na szyi adres z telefonem. Zgubić się jest tu bardzo łatwo. Ale też łatwiej - niż np. na Oktoberfeście - znaleźć wolny stolik. Prawie połowa miejsc jest wyłączona z rezerwacji. A piwo dostaniemy jedynie mając miejsce przy stoliku. Nawet jeśli na nim zaczniemy tańczyć porwani muzyką. Trudno tu o symfonie Beethovena czy Wagnera, ale ludzie bawią się świetnie.
Inną formą tradycyjnej zabawy jest Drachenstich w Furth im Wald. To przedstawienie, które wywodzi się z ludowego zwyczaju odbywającego się zwykle w czasie... Bożego Ciała. Jednak w pewnym momencie więcej osób przybywało obejrzeć smoka niż pobożnie uczestniczyć w procesji. Duchowni zakazali więc konkurencyjnej imprezy. Sprawa oparła się nawet o biskupa.
Kilka lat zajęło wypracowanie kompromisu. Ostatecznie zdecydowano się przesunąć "smocze” przedstawienie tak, żeby nie kolidowało z religijnymi obrzędami. I to mimo że potwór symbolizował zło i grzech.
Zaraz po II wojnie światowej przedstawienie nabrało dodatkowego znaczenia. Zaledwie dwa kilometry od ratusza przebiegała “żelazna kurtyna”. Wtedy smok był przykryty symbolicznymi żelaznymi płachtami. Obecne przedstawienie odgrywane przez mieszkańców miasteczka ma bardziej uniwersalny wymiar walki ze złem. Pojawienie się smoka zawsze jest emocjonujące. Tym bardziej, że jest to największy smok-robot na świecie: samodzielnie się porusza i zieje prawdziwym ogniem! Poprzednia, także imponujących rozmiarów kukła stoi w specjalnym hangarze-muzeum.
Kto nie zdąży do 16 sierpnia ten może przynajmniej wyobrazić sobie skalę widowiska. I nieważne, że odbywa się ono po niemiecku. Język teatru jest uniwersalny. Zresztą nawet germaniści (i sami mieszkańcy innych niemieckich landów) mogą mieć problemy ze zrozumieniem specyficznej bawarskiej gwary. Czy dzielny rycerz Udo pokona smoka czy nie? Obiecałem nie zdradzać zakończenia, musicie zobaczyć na własne oczy.

Reklama

Tekst: Mieczysław Pawłowicz

Reklama
Reklama
Reklama