Korona Ziemi zdobyta! Martyna Wojciechowska na szczycie piramidy Carstensz!!
Początkowo mieliśmy trochę pod górę... dosłownie i w przenośni. Problem z wylotem z Nabire, lokalna ludność groziła, że zablokuje helikopter, więc musieliśmy przekraść się o 5 rano na pokład, ale na szczęście udało nam się wystartować.
Potem z kolei negocjowaliśmy nadbagaż... W kółko coś. W końcu,
z jednym międzylądowaniem dotarliśmy do bazy pod Piramidą Carstensz. Jak
tylko wysiedliśmy z helikoptera, Robert rzucił, że właściwie to będziemy się od razu aklimatyzować i możemy wyruszać na szczyt. Powiem szczerze, że byłam
sceptycznie nastawiona do tego pomysłu... Ludzie zwykle wychodzą na atak szczytowy o 3 nad ranem. Ale ruszyliśmy... Do tyrolki wszystko szło nadzwyczaj dobrze. Właściwie to założyliśmy, że będziemy się aklimatyzować i jeżeli wszystko pójdzie dobrze poważnie rozważymy atak. Ja jednak rozważałam go trochę mnie poważnie niż Robert, przynajmniej na tamtą chwilę... Pogoda była niesamowita - mieliśmy wszystko: słońce, chmury, mgłę, deszcz, śnieg... Byliśmy sami, bez guida. Wydawało się, że za tyrolką to już blisko, ale okazało się, że wcale nie. Dopadł mnie kryzys, byłam wściekła, właściwie to miałam ochotę położyć się i umrzeć Mówiłam, że nie wejdę, że nie mam siły. Przejścia rzeczywiście nie należą do przyjemnych. Poza samą tyrolką jest kilka przepaści. Wygląda to tak, że między jedną, a drugą skałą jest przerwa, 100 metrów w dół i aby przedostać się na drugą stronę trzeba przeskoczyć z jednej na drugą... Ot tak, zrobić krok. Wymaga to dużej odporności psychicznej... Ale jak to po każdej burzy - przychodzi słońce. Gdy tylko zobaczyłam szczyt, dostałam skrzydeł.
Adrenalina była niesamowita. Prawie tam wbiegłam, popłakałam się jak
szalona. Droga zajęła nam 5 godzin, oficjalnie stanęłam na szczycie Piramidy
Carstensz o godz. 14:30 czasu lokalnego, czyli 6:30 AM czasu polskiego. Cała
droga z namiotu i z powrotem niecałe 10 godzin, bez aklimatyzacji.
Chcieliśmy zdążyć przed chorobą wysokościową, która na pewno by nas dopadła, stąd ta szybka decyzja o atakowaniu szczytu.
Niepodważalnie był to jeden z najlepszych dni w moim życiu! Rewelacyjna
wspinaczka, wyjątkowo dobra forma (poza półgodzinnym kryzysem :-)). Mimo że nie jadłam już 24 godziny i prawie nie piłam - jestem w super formie. To
zdecydowanie jedna z najlepszych Gór! Gdyby teraz ktoś zapytał mnie, co czuje osoba, która stanęła na ostatnim szczycie w Koronie Ziemi
odpowiedziałabym, że... jest głodna i chce jej się pić :-) Najwyraźniej w
najważniejszych chwilach wszystko sprowadza się do najprostszych rzeczy :-)
Dziękuję, że byliście ze mną!
Zapraszamy do odwiedzenia bloga Martyny, w którym opisała drogę na szczyt.
Zobacz galerię zdjęć z wyprawy