Lecznicza moc śmierci
Wierzyli w nią nie tylko prości ludzie, ale też przedstawiciele wyższych stanów i uczeni renesansowej Europy. Amerykańska antropolożka, Beth Conklin, opisuje, że epileptycy, z naczyniem w ręce, tłoczyli się wokół szafotów, „gotowi wypić łapczywie krew, która tryskała z drgającego jeszcze ciała”. Niektórzy mnisi sporządzali…marmoladę ze świeżych ciał tragicznie zmarłych, gdyż chodziło o ukrytą w nich siłę życia.
W owych czasach uważano bowiem, że każdemu organizmowi przypisana jest wcześniej długość jego egzystencji. Jeśli więc ktoś ginął śmiercią nienaturalną, inna osoba mogła przejąć niewykorzystane przezeń lata. Europejczykom, podobnie jak kanibalom z Nowego Świata chodziło o „quasi-magiczne wykorzystanie siły witalnej”. Jednak, jak twierdzi Beth Conklin, o ile poza Europą „konsumujący niemal zawsze pozostawali w określonym związku z konsumowanym”, o tyle europejski kanibalizm był „absolutnie aspołeczny”.
– Liczyła się wyłącznie jakość „surowca” – mówi badaczka – części ludzkiego ciała traktowane były jako towar, kupowano je i sprzedawano dla zysku. Makabryczne praktyki dawnych uzdrawiaczy nie omijały też Kościoła, czego przykładem może być fakt, że gdy papież Innocenty VIII w 1492 r. był na łożu śmierci, podano mu do wypicia krew pobraną z żył trzech małych chłopców. Wprawdzie zmarli oni wtedy śmiercią nienaturalną, ale papieża nie uratowali. Te odrażające i w sumie nieefektywne zwyczaje dobiegły końca dopiero pod koniec XVIII w. kiedy to, w dobie Oświecenia, lekarze zerwali definitywnie ze swoją pełną przesądów przeszłością, a obrzydliwe mieszanki zniknęły z aptek.
Tekst: Agnieszka Budo