Reklama

Poniedziałki teatry nieczynne, wtorek–piątek 14–20, soboty 11–20, niedziele 15–20. Czasem wcześniej, często dłużej – taką informację można znaleźć na jednym ze sklepów w łódzkim kompleksie OFF Piotrkowska. Hołduje on zasadzie slow shopping, więc właścicielka nigdzie się nie spieszy. Zresztą w tym miejscu wszystko jest trochę „na inaczej”. Ale najwyraźniej łodzianom i turystom jakoś wyjątkowo się to podoba. Miłośnicy wypucowanych centrów handlowych, wchodząc z ul. Piotrkowskiej do bramy pod numerem 138/140, powinni wziąć głęboki oddech. Powitają ich bowiem surowe, ceglane ściany, które ostatnio świeżo wyglądały za cara, niezbyt równe chodniki, wszechobecne graffiti i mrowie spragnionych rozrywki ludzi. Bo w każdy weekend w OFF-ie odbywa się imprezowe szaleństwo. W pofabrycznych wnętrzach na gości czeka ponad 20 restauracji, barów i pubów, jednak znalezienie wolnego miejsca graniczy z cudem. Młodzież ciągnie na piwo do klubu Dom, którego jednym z założycieli jest znany z dawnego zespołu Cool Kids of Death Kuba Wandachowicz, starsi sączą do obiadu domowe wino w restauracjach: Spółdzielnia, Drukarnia Skład Wina & Chleba czy w afrykańskiej MEG MU african cook. Odważni mogą zajrzeć do baru Insekt – oprócz zwykłych drinków i ciast wtajemniczeni proszą o… mrówkę, larwę mączniaka lub chrupiącego w zębach karaczana. Degustacji trzeba jednak dokonać na własne ryzyko. Powód? Zgodnie z polskim prawem owady nie są bowiem środkiem spożywczym i żaden weterynarz nie przystawi pieczęci, że są bezpieczne. Recepta na sukces
OFF Piotrkowska przyciąga nie tylko tłumy spragnione rozrywki, ale też łodzian, którzy kiedyś wyjechali z miasta za pracą. A dziś wracają. Aneta Mamos-Domańska w budynku dawnego składu bawełny prowadzi MITMI restobar – czyli połączenie restauracji z barem. Po 11 latach pracy w warszawskiej agencji reklamowej wróciła do rodzinnej Łodzi i wraz ze wspólnikami otworzyła lokal.
– Siłą OFF Piotrkowskiej są ludzie, którzy wynajmują tutaj lokale, ich osobowości, pomysłowość i kreatywność – ocenia restauratorka. Jak tłumaczy, to miejsce nie jest takie jak reszta Łodzi. – Przypomina mi Nowy Jork albo Berlin – podkreśla z dumą. Sukces OFF-a zaczął się, jak to już wiele razy w Łodzi bywało, z powodu braku pieniędzy. Deweloper, który kupił atrakcyjnie położoną działkę przy ul. Piotrkowskiej, chciał tu utworzyć klasyczne centrum usługowo-handlowe. Jednak światowy kryzys pokrzyżował te plany. Sześć lat temu stojące pusto pofabryczne przestrzenie natchnęły społeczników i artystów. Zaproponowali, że zajmą je na działalność artystyczną. Potem pracownie wynajmowali kolejni twórcy, otwierały się lokale i sklepy. I tak miejsce stało się modne. Najpierw wśród najbardziej śledzących trendy, hipsterskich mieszkańców Łodzi, potem też wśród starszych czy rodzin z małymi dziećmi. Niedawno w OFF Piotrkowska spotkałam proboszcza pobliskiej parafii. Późnym wieczorem w restauracyjnej piekarni kupował razowca na kolację. Twórcza atmosfera to wciąż główna zaleta tego cudu. Całe pierwsze piętro dawnej przędzalni zajmuje aż 19 pracowni wszelkich odmian dizajnu: są tu pracownie graficzne, architektoniczne, specjalizujące się w wyposażeniu wnętrz, ceramice czy biżuterii. Wiele osób kończy zwiedzanie na parterze, tymczasem właśnie piętro to raj dla ludzi ceniących unikatowe przedmioty. Można zajrzeć do przestrzeni +concept, gdzie swoje ubrania projektuje Agata Wojtkiewicz, showroomu Rafała Lejmana, twórcy marki Rush ze strojami inspirowanymi subkulturą deskorolkarzy, albo zapisać się na zajęcia artystyczne w pracowni OKO. Artystów do OFF Piotrkowska ściągają też odbywające się tu pokazy filmów, koncerty i wystawy. Niektóre występy są naprawdę zaskakujące. Po koncercie z okazji pożegnania ostatniego lata pianista Suavas Lewy na oczach słuchaczy… spalił pianino! Burzliwa historia
Coraz częściej pojawiają się interesujące sklepy. Tu przeniósł się słynny „Pan tu nie stał” – z artykułami nawiązującymi wzornictwem do polskich produktów z lat 70. i 80. ub. wieku. Agata Stolarska w dawnym składzie bawełny prowadzi Magazyn Wysoki z ubraniami i dodatkami polskich projektantów. To właśnie do niej należy ta kartka w drzwiach informująca o nietypowych godzinach otwarcia. Do Łodzi przyjechała prosto z Tel Awiwu i zakochała w „OFF-ie”. – Skojarzył mi się z tamtejszą dzielnicą artystów Neve Tzedek, w której pracownie czynne są do późnej nocy – opowiada. U niej można zasiąść z kawą na wielkiej kanapie i pogawędzić z właścicielką.– Zdarza się, że siedzę nawet do godz. 23, bo wtedy jest największy ruch – zaprasza. OFF Piotrkowska to także miejsce, w którym można prześledzić burzliwą historię przemysłowej Łodzi. Pod koniec XIX w. Franciszek Ramisch wybudował tu tkalnię i przędzalnię bawełny, miał nawet swój skarbiec. Przemysłowe imperium rozwijało się. W latach 20. XX w. pracowało w nim około tysiąca robotników. Jednak po II wojnie światowej fabrykę upaństwowiono, ale produkcja szła nadal. Lata 90. przyniosły zastój i upadek. Krótko działał tu modny klub z muzyką rave New Alcatraz, potem podwórko przy Piotrkowskiej 138/140 stało się łódzkim Chinatown pełnym budek z azjatyckim jedzeniem. Brudne stoły i dłubiące w resztkach gołębie stały się symbolem upadającej Łodzi i jej „Pietryny”. Do czasu gdy w fabryce Ramischa zrodziło się nowe życie. Główną ulicę właśnie wyremontowano i znów przyciąga tłumy. Łódź podnosi się z kolan.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama