Pod Flagą National Geographic - Aleksander Wolszczan
Odkrywca pierwszych planet pozasłonecznych, światowej sławy astronom – profesor Aleksander Wolszczan – dołączył do grona osób świętujących 125-lecie National Geographic Society.
Aleksander Wolszczan otrzymał z rąk Martyny Wojciechowskiej jubileuszową flagę, będącą symbolem 125-lat odkryć i badań pod patronatem Towarzystwa National Geographic. Towarzyszy ona działalności National Geographic od 1903 roku. Kolory flagi są znakiem przygody i eksploracji: błękit symbolizuje niebo, brąz ziemię, a zieleń morza i oceany.
Martyna Wojciechowska: Panie profesorze, niektórzy badacze twierdzą, że to nie jest dobry czas na odkrycia, bo właściwie wszystko o świecie już wiemy. Ale akurat kosmos to temat nieskończony?
Aleksander Wolszczan: Trudno sobie wyobrazić lepszy moment na badania kosmosu. W mojej dziedzinie, czyli poszukiwaniu planet pozasłonecznych, nastąpił przełom. W czasie ostatnich 20 lat pojedyncze odkrycia i frustracja, że jest ich tak mało, zmieniły się w lawinę nowych planet.
Co zatem dziś jest największym wyzwaniem astronomii?
To, czym ja zajmuję się jedynie pośrednio, czyli znalezienie życia pozaziemskiego. W gruncie rzeczy większość badań związanych z planetami motywowana jest właśnie jego poszukiwaniem, przekonaniem, że ono istnieje. Być może przede wszystkim w formach prymitywnych, inteligentne formy to zapewne rzadkość. Myślę, że gdy będziemy gotowi pod względem technicznym, odnajdziemy to życie.
A w innych dziedzinach wiedzy? Co jest ważne dla świata, ludzkości?
Skoro już tu, na Ziemi, jesteśmy, powinniśmy robić wszystko, by przetrwać. Musimy przełamać zakodowane w genach nakazy ewolucyjne, które nami rządzą – od bardzo prostych mechanizmów, choćby takich jak agresja. Ich wykorzenienie to konieczność z ewolucyjnego punktu widzenia. W przeciwnym wypadku zniszczymy się sami i doprowadzimy do ruiny planetę. Przy okazji możemy zadać sobie pytanie: czy nasza obecność na Ziemi ma jakiś większy sens, czy jesteśmy tylko planetarnym fenomenem, jak trzęsienia ziemi, atmosfera, krążenie po orbicie? Wielu astrobiologów twierdzi, że tak. Oczywiście degraduje nas to do poziomu pyłu kosmicznego. Trzeba ten fakt zaakceptować, nie tylko na poziomie filozoficznym, ale i praktycznym. Ale pyłek powstaje i przemija, a my mamy w sobie pragnienie, by nie przeminąć, by trwać.
Próbuję sobie wyobrazić Pana w wieku 6-7 lat, kiedy przez lunetę na strychu obserwował niebo. Jak rodziła się Pana astronomiczna pasja i co Pan czuł, gdy odkrył pierwszą planetę poza Układem Słonecznym?
W pierwszych latach życia z reguły siedziałem na plecach ojca i patrzyłem na niebo. Co do odkrycia, z perspektywy czasu, myśląc o tym na spokojnie, bez większych emocji, wydaje mi się, że to, co mnie najbardziej uderzyło, to była ta nagła świadomość, że to nie przeminie, że to będzie miało głębsze znaczenie. Na to nie byłem przygotowany. Chciałem odkrywać, poznawać nowe, to mnie pasjonowało od dziecka. Wcześniej zdarzało mi się znajdować na niebie różne ciekawe rzeczy. Ale w tym momencie od razu pojąłem, że z tego wyniknie dużo więcej, niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Zmroziło mnie. Usiadłem, pomyślałem i tak myślę do dzisiaj. Wciąż szukam odpowiedzi na pytanie, co z tego wyniknie. Wiele już zresztą wyniknęło, ale to jeszcze nie koniec.
Czy ma Pan czas w swoim napiętym grafiku, by czytać National Geographic?
Nie będę kłamać – bardzo rzadko. Ale muszę przyznać, że moja kariera astronoma pracującego przy największym na świecie teleskopie w Portoryko zaczęła się od National Geographic. Mieszkałem wtedy w Niemczech i przygotowywałem się do przeprowadzki. Nie wiedziałem wówczas o tej wyspie nic. W bibliotece Maxa Plancka, gdzie pracowałem, natknąłem się na numer NG, w którym był przeglądowy artykuł o Portoryko. Rzuciłem się na niego, przeczytałem nie wiem ile razy. To było źródło mojej pierwotnej wiedzy o miejscu, w którym później przemieszkałem 9 lat.
Dowiedziałem się ważnych rzeczy, które od razu mi pomogły. Na przykład takich, aby nie chodzić do portorykańskich barów w czasie wyborów, bo dyskusje na tematy polityczne są tam dość gwałtowne. Choć to akurat okazało się nieprawdą – nie jest tak źle.
A z czym Panu się kojarzy National Geographic Society?
Przekazywanie ludziom wiedzy o świecie, o planecie i to w sposób bardzo przemyślany i skuteczny, to jest najważniejsza rzecz, jaką ten magazyn robi. Za to należą się olbrzymi szacunek i podziw. To jest wiedza kompletna, której naprawdę wszyscy potrzebujemy do zrozumienia świata, a mało kto z nas ją ma. Na ogół ograniczamy się do naszych małych poletek, na których żyjemy. National Geographic pomaga wyjść poza te ciasne ramki.
Ale czy w dzisiejszym egocentrycznym świecie ta wiedza jest nam naprawdę potrzebna?
Jest niezbędna do przeżycia, również na poziomie indywidualnym. Choćby po to, żeby znaleźć dobrą pracę, potrzebujemy nie tylko wiedzy merytorycznej, ale i takiej na poziomie ogólnym z wielu dziedzin. Jeśli podróżujemy, przenosimy się w nowe miejsce, tak jak to było z moją pierwszą przygodą z NG, ważne, by wiedzieć, jak nie zrobić sobie tam krzywdy, jak skutecznie funkcjonować. Dlatego wiedzę trzeba promować zawsze i wszędzie.
W imieniu swoim i całego Towarzystwa National Geographic Polska, chciałabym wręczyć panu tę flagę, która symbolizuje 125 lat eksploracji, podziękować za to spotkanie i życzyć Nobla.
Dziękuję bardzo. To naprawdę wzruszające. 125 lat to wspaniała rocznica. Z wielką przyjemnością sfotografuję się z tą flagą w moim ukochanym miejscu, przy teleskopie na Portoryko, największym na świecie. Przyślę państwu to zdjęcie.
Czy to Pana ukochane miejsce na Ziemi?
Z całą pewnością.
Miałam nadzieję, że wymieni Pan chociaż jedno miejsce z Polski.
Portoryko jest nie do przebicia. Polska jest na drugim miejscu, głównie moje rodzinne strony – Szczecin i okolice. Rzadko bywam teraz w ojczyźnie, ale gdy przyjeżdżam, to głównie tam. Choć to smutna sprawa, ale naturalna i oczywista, odwiedzam tam groby swoich rodziców i rodziny, która tu pozostała.
Czyli Portoryko i Polska. Na trzecim miejscu?
Oczywiście Ameryka, w której po wyjeździe z Portoryko mieszkam już ponad 20 lat. Choć wydaje się, że to kawał czasu, ciągle jeszcze mam wrażenie, że tego kraju tak naprawdę nie odkryłem.
Mam jeszcze jeden drobny prezent, z Torunia, gdzie Pan studiował. To piernik toruński.
A to jest bardzo miłe przypomnienie, prosto z miejsca w Polsce, które jest dla mnie ważne. Dziękuję za to i za spotkanie.
Rozmowa z Aleksandrem Wolszczanem, minivideo cz.II