Podróż w czasie: Dawno temu w Ameryce
Zajrzeliśmy do przewodnika po Stanach Zjednoczonych sprzed ponad stu laty. Oto jakie rady dla podróżujących Polaków miał wtedy Plato von Reussner
„Wszędzie jest dobrze”, mówi przysłowie, „ale najlepiej jest w domu u siebie”. Inne przysłowie mówi: „Cudze kraje chwalmy, swoich się trzymajmy”. (...) Ja z mej strony nie dałbym się nigdy nikomu namówić do podróży za morze, gdyby mi nawet całą Amerykę wraz z jej bogactwami i skarbami na własność ofiarowano (...) Jeżeli zaś komuś los przeznaczył tam koniecznie jechać, to radzę jechać tylko do Ameryki Północnej, czyli Stanów Zjednoczonych, ale stanowczo nikomu nie radzę jechać do Ameryki Południowej, a szczególnie do Brazylii, bo tam jedzie każdy na niechybną zgubę.(...)
Parowce odchodzą z Bremy i Hamburga w 3 kierunkach do Ameryki, a mianowicie: I. do Nowego Yorku, - II. do Baltimore bezpośrednio i III. do Galvestonu. (...) Ubrania zaś narodowe, prowincyonalne nie nadają się do podróży za morze, bo w Ameryce noszą się wszyscy według mody dużych miast europejskich; wszelkie zaś prowincyonalne stroje europejskie są tam przedmiotem pośmiewiska. (...)
Przybywszy do Nowego Yorku i wysiadłszy na stały ląd, każdy podróżny ma na razie mniej więcej uczucie huśtającego się okrętu, a szczególnie w nocy zdaje się, że cały dom i łóżko z nim się huśta. To uczucie niknie powoli już w 3-cim lub 4-tym dniu. (...) Wypocząwszy w Nowym Yorku po trudach podróży morskiej, puszcza się podróżny Polak najczęściej do Chicago (...).
Przed 60 laty miejsce to, gdzie się obecnie wznosi Chicago, było lesiste, błotniste i zamieszkiwali je przeważnie dzicy Indyanie, którzy przed napływem białoskórych przybyszów usuwali się coraz dalej w dziewicze lasy. Obecnie bardzo rzadko można już spotkać w Chicago twarze typowe, z nosem orlim niby rzymskim, o cerze czerwonobrunatnej, wskazującej pochodzenie indyjskie. Daleko więcej można tu spotkać Murzynów o nosie spłaszczonym, wydętych wargach i cerze ciemnopopielatej, którzy dbają bardzo o cywilizację. Są oni usłużni, zręczni i starają się naśladować Europejczyków do tego stopnia, że się myją jak najczęściej w przekonaniu, iż zostaną także białymi (...).
Karety, zabytkowe pojazdy i dorożki są tutaj rzadkością, bo niemi mało kto jeździ. Natomiast wszyscy bez różnicy jeżdżą tramwajami i koleją żelazną, gdzie obok milijonera wytwornie ubranego siedzi sobie cow-boy (kau-boj), t. j. pastuch, który się wcale nie krępuje swymi sąsiadami. (...) Kobieta czy to mężatka, czy panna lub wdowa, może tam odbywać wszędzie swobodnie podróże najodleglejsze sama bez żadnej opieki i jest pewną, że się nikt nie ośmieli ubliżyć jej w czemkolwiek lub ją zaczepić. Dla dandysów Warszawskich, rozkoszujących się w zaczepianiu i niepokojeniu kobiet na ulicy, przydałaby się szkoła amazonek Amerykańskich, gdzieby się pozbyli narowu wcale niechwalebnego”.