Reklama

Wirus SARS-CoV-2 roznosi się po świecie wraz z podróżującymi ludźmi. Zrozumiałe jest zatem, że wiele państw wprowadziło dodatkowe kontrole i ograniczenia na granicach, także w portach lotniczych i morskich. Poza urzędnikami reagują też firmy. Ogniska koronawirusa, jak Chiny, Korea Południowa, Iran czy Włochy zostały przez wielu przewoźników wyłączone z siatki połączeń. Na końcu tej listy jesteśmy my, ludzie próbujący zapewnić sobie w podróży jako takie poczucie bezpieczeństwa, czy to faktycznego, czy tylko zmniejszającego stres.

Reklama

Czy w czasie epidemii latanie samolotami jest bezpieczne? A rejs promem? Czy można używać komunikacji miejskiej? Pociągów? To pytania, na które chcemy mieć jasną i wiarygodną odpowiedź.

- Prawdę mówiąc, prawdopodobieństwo zakażenia w dowolnym miejscu determinują dwie rzeczy: jego zatłoczenie oraz długość spędzanego w nim czasu – tłumaczy w ”New York Timesie” dr Stephen S. Morse, epidemiolog z wydziału zdrowia publicznego na uniwersytecie Columbii. Dlatego łatwiej zarazić się nauczycielowi w czasie kilku lekcji z kichającymi uczniami, czy pracownikom biura w którym zjawił się kaszlący kolega ze stanem podgorączkowym niż studentowi jadącemu na zajęcia 20 minut metrem.

Pociągi i autobusy

Wielu rzeczy na temat dróg rozprzestrzeniania się SARS-CoV-2 jeszcze nie wiemy. Jeżeli jednak sugerować się posiadaną wiedzą na temat podobnych mu patogenów, infekcja także i tu przebiega poprzez wdychanie zawierających wirusa cząsteczek wody. Wydziela je z siebie człowiek zarażony poprzez kichanie lub kaszel. Infekcja będzie bezpośrednia, jeżeli ktoś nie rozumie konieczności zatykania ust w towarzystwie innych osób (najlepiej kichać/kaszleć ”w zgięty łokieć”).

Groźny dystans to 1-2 metry (szczególnie gdy kontakt trwa ponad 15 minut), ale w praktyce może być więcej. Mniejsze drobiny unosi powietrze na wiele metrów. Dlatego np. z Korei Południowej znane są przypadki, że zaraziło się 60 pracowników jednego call center czy wierni podczas jednej mszy. Dlatego właśnie ogranicza się imprezy masowe, szczególnie te mające odbywać się pod dachem.

Forma infekcji może też być pośrednia, gdy dotkniemy zainfekowanej wcześniej powierzchni – np. przycisku otwierania drzwi w autobusie. Dlatego, także w Polsce, kierowcy autobusów miejskich znów sami otwierają drzwi pasażerom. Zalecenia służby zdrowia, czy to polskiej, chińskiej czy brytyjskiej zawierają słuszną adnotację, że ryzyko zależy od zatłoczenia wewnątrz pojazdu, czy to wagonu metra, tramwaju czy autobusu.

Angielscy epidemiolodzy w 2018 roku stwierdzili, że podróżujący metrem w Londynie są szczególnie mocno narażeni na złapanie jakiegoś wirusa dróg oddechowych. Mieszkańcy tej części miasta, do której dociera mniej linii, którzy wiele razy się przesiadają, częściej chorują od osób żyjących w lepiej skomunikowanych dzielnicach, którzy do domu docierają bez przesiadek.

Poza kwestią przesiadek i zatłoczenia ważny jest czas podróży oraz to, czy dany środek lokomocji jest odpowiednio wentylowany i regularnie odkażany. Nie bez powodu oglądamy w wiadomościach przebitki z zakładów transportu miejskiego tego czy innego miasta, gdzie w pocie czoła (zakrytego, jak całe ciało, kombinezonem ochronnym) przeciera się siedziska i poręcze środkami bakteriobójczymi.

- Tak, wprowadziliśmy atestowane środki dezynfekcyjne, pewniejsze w usuwaniu drobnoustrojów. Odpowiednie służby czyszczą nimi wnętrze wagonów i autobusów nie tylko nocą, ale też w ciągu dnia, kiedy część pojazdów zjeżdża z tras po porannym szczycie. Przed szczytem popołudniowym są więc zdezynfekowane, aby pasażerowie mogli czuć się bezpiecznie, wracając z pracy. – mówi tygodnikowi ”Polityka” Tomasz Kunert, rzecznik prasowy Zarządu Transportu Miejskiego w Warszawie.

Lekarze zalecają unikać kontaktu z ewidentnie chorymi oraz dotykania potencjalnie zakażonych powierzchni. Także przesiadek i podróżowania w godzinach szczytu. Niejasne jednak, czy gdy wszyscy zdecydują się zmienić porę podróży między domem a pracą, to czy ostatecznie i tak nie spotkają się z tymi samymi ludźmi jadącymi w tym samym co oni kierunku.

Polskie władze centralne czy lokalne nie zakazują jeszcze podróżowania komunikacją miejską, ale starają się ograniczyć roznoszenie się wirusa. Stąd wyłączanie przycisków do samodzielnego otwierania drzwi czy automatów do sprzedaży biletów w autobusach, jak to ma miejsce np. w Gdańsku. W Krakowie z kolei MPK 11 marca wprowadziło specjalne wydzielone strefy w każdym autobusie i tramwaju, w którym nie ma zamkniętej kabiny.

- W autobusach obejmą one obszar w rejonie kabiny kierowcy, pierwszych drzwi oraz pierwszych siedzeń. Podobny obszar będzie obejmował w typach tramwajów, gdzie nie ma zamkniętych kabin motorniczych. Wydzielone strefy będą skutkować brakiem możliwości wsiadania i wysiadania dla pasażerów pierwszymi drzwiami oraz nie będzie możliwości zakupu biletu u prowadzących pojazdy – donosi serwis nakolei.pl.

Według Davida Nabarro, specjalnego doradcy Światowej Organizacji Zdrowia ds. koronawirusa, choć epidemiolodzy zajmują się też kwestią roznoszenia wirusa w komunikacji miejskiej, tego typu ”chwilowe kontakty” między pasażerami nie są ”najważniejszym źródłem transmisji patogenu”.

Samoloty

Zdrowy rozsądek i lekarze podpowiadają: masz gorączkę albo stan podgorączkowy, kichasz, kaszlesz – to zostań w domu. Jeżeli się nie da – minimalizuj ryzyko. Osłoń twarz ręką, załóż maskę. Tak, chorzy lub ci, którzy sądzą, że zachorowali powinni nosić maski. Nawet te najtańsze, chroniące innych wokół. Nie dotykaj twarzy, noś rękawiczki albo poręcz trzymaj przez jednorazową chusteczkę. Po przyjściu do domu myj dokładnie ręce. To wszystko może działać, gdy chodzi o przejechanie z jednego końca miasta na drugi. Jak jednak ustrzec się wirusa, gdy lecimy samolotem do innego kraju?

Vicki Hertzberg z amerykańskiego Emory University w 2018 roku przeprowadziła eksperyment wewnątrz 10 różnych samolotów podczas lotów międzykontynentalnych. Próbki pobrane z twardych powierzchni wewnątrz maszyn zawierały te same kultury bakterii, które można znaleźć ”we własnym salonie”. Nie było tam nic, z czym byśmy już (dosłownie) nie żyli.

Światowa Organizacja Zdrowia zwraca uwagę, że największe strefy ryzyka w samolocie to dwa rzędy za i przed obok zainfekowanej osoby. Niemniej, podczas epidemii SARS-CoV w 2003 roku w samolocie przewożącym chorego 45 proc. zarażonych współpasażerów siedziało poza tym obszarem dwóch rzędów. Dokładny opis ryzyka siedzenia w tym czy innym miejscu w samolocie można znaleźć np. na amerykańskim serwisie National Geographic.

Wszystkim wydaje się dość oczywiste, że kilka godzin spędzonych z tłumem obcych osób w długiej metalowej puszce niesie za sobą ryzyko infekcji wirusem. W końcu wszyscy na pokładzie oddychamy tym samym ”starym” powietrzem. Owszem, w samolocie ludzie są ciaśniej upakowani niż w przeciętnym autobusie czy wagonie metra. Jednak powietrze w odrzutowcu ma często dużo lepszą jakość od tego, jakim oddychają np. pracownicy biur.

Wszystko sprowadza się do wysokoskutecznych filtrów typu HEPA (high-efficiency particulate air filter), które w samolotach pracują na zwiększonych obrotach. Zatrzymują dużo mniejsze cząsteczki niż filtry w systemach klimatyzacji stosowanych w biurowcach. – Powietrze w samolocie wymieniane jest kompletnie co 2-3 minuty. W klimatyzowanym budynku co 10-12 minut – mówi badacz jakości powietrza w środkach lokomocji, prof. Quingyan Chen z Purdue University.

Świeżo zaciągnięte z poza samolotu zwykle jest wymieszane w proporcji 50:50 z tym już obecnym w kabinie. W przypadku budynków często bardziej opłaca się używać tego samego powietrza po wielokroć je tylko filtrując. Tak oszczędza się prąd.

Reklama

Jan Sochaczewski

Reklama
Reklama
Reklama