Reklama

Sprawa jest wyjątkowa, ponieważ gdyby wykryto nowotwór u dawcy wcześniej na pewno nie kwalifikowano by jego organów do przeszczepu. Grupa naukowców pod kierownictwem Frederike J. Bemelman z holenderskiego Akademickiego Centrum Medycznego w Amsterdamie opisała ten fascynujący i przerażający przypadek.

Reklama

- Wiele badań pokazywało wcześniej, że wraz z przeszczepem organów może dojść do przeniesienia nowotworu do drugiej osoby – mówi – To jednak pierwszy przypadek zarażenia rakiem piersi czwórki biorców przez jednego dawcę podczas procedury przeszczepu.

Dawczynią była pięćdziesięciotrzyletnia kobieta, zmarła w 2007 roku z powodu wylewu. Przed zgonem dokładne badanie jej całego ciała (w tym prześwietlenia rentgenowskie i badanie ultradźwiękami) nie pokazały żadnego zagrożenia.

Osoba, która otrzymała serce zmarła pięć miesięcy po transplantacji, przyczyną była sepsa niezwiązana z nowotworem. Kilka miesięcy później u pacjentów, którzy nie odrzucili przeszczepów zaczęły pojawiać się niepokojące sygnały.

Czterdziestodwuletnia kobieta, która otrzymała oba płuca dawczyni, 16 miesięcy po operacji zaczęła skarżyć się na kłopoty zdrowotne. Badanie odkryło guzy nowotworowe na nabłonku, które następnie zaatakowały inne rejony ciała. Kobieta zmarła w 2009 roku, testy komórek rakowych wykazały, że pochodziły z ciała dawczyni.

Lekarze wezwali wtedy do konsultacji kolejną pacjentkę, sześćdziesięciodwulatkę, która otrzymała lewą nerkę. Testy nie wykazały obecności raka, usunięcie organu okazało się niemożliwe. Pięć lat później kobieta zachorowała, wtedy diagnoza wykazała nowotwór przeniesiony wraz z transplantowanym organem. Rak miał przerzuty do wątroby, kości i w inne rejony organizmu. Dwa miesiące później (6 lat po przeszczepie) kobieta zmarła.

Kobieta, która w wieku 59 lat otrzymała wątrobę dawczyni, przeszła bardzo podobną drogę. Po czterech latach od operacji wykryto u niej nowotwór, z którym przeżyła następne trzy lata.

Tylko jedna osoba przeżyła wszczepienie zakażonych organów. Trzydziestodwulatek, który otrzymał prawą nerkę w roku 2011 miał objawy nowotworu złośliwego, poddał się operacji wycięcia nerki, a następnie terapii lekami. W 2012 roku zanotowano zupełną remisję choroby. Ostatnie dane dotyczące tej osoby wykazywały, że w 2017 roku był gotów na kolejny przeszczep, a jego ciało było wolne od guzów.

W jaki sposób nowotwór dostał się do organizmów biorców?

Na to pytanie nie ma jeszcze pewnej odpowiedzi. Badacze przychylają się obecnie do hipotezy, wedle której w roznoszeniu komórek nowotworowych po ciele udział mogły wziąć udział leki potrzebne do przyjęcia się przeszczepu. Zatrzymują one pracę układu immunologicznego dzięki czemu nie następuje odrzucenie. To mogło doprowadzić do tak późnego wykrycia „nieproszonych gości”.

Ryzyko przeniesienia nowotworu ocenia się zwykle wyjątkowo nisko: 0,01-0,05%. Powodem są bardzo dokładne badania przed wykonaniem operacji. Według autorów analizy tego przypadku możliwe jednak, że trzeba będzie robić jeszcze dokładniejsze, by uniknąć podobnych historii w przyszłości.

Na koniec warto dodać, że w tej historii jest jeszcze jedna, tym razem pozytywna wiadomość. Udana operacja usunięcia wcześniej wszczepionej prawej nerki u pacjenta daje to dobry znak na przyszłość, gdzie z pewnością tego typu bardzo trudne zabiegi będą musiały mieć miejsce.

- Ten wyjątkowy przypadek pokazuje tragiczne konsekwencje przeniesionego od dawcy nowotworu – podsumowują badacze – i jednocześnie, że usunięcie organu od dawcy wraz z odbudową odporności może doprowadzić do zupełnej remisji.

Reklama

Źródło: Science Alert

Reklama
Reklama
Reklama