Reklama

W tym artykule:

  1. Epidemie dzisiaj: nowe wyzwania w walce z chorobami zakaźnymi
  2. Jak szczepionki wyeliminowały epidemię ospy?
  3. Polio – choroba z którą wciąż nie wygraliśmy
  4. Dlaczego szczepienia przeciw polio budzą sprzeciw w Pakistanie?
  5. Jak powstał ruch antyszczepionkowy? Jakie są jego konsekwencje?
  6. Afera z wąglikiem, czyli czym może grozić badanie wirusów w laboratoriach
  7. Historia dżumy – co się zmieniło po epidemii czarnej śmierci?
Reklama

Epidemie dzisiaj: nowe wyzwania w walce z chorobami zakaźnymi

Choroby zakaźne mają swoje ulubione epoki. Średniowiecze wybrały dżuma i trąd. Potem na scenę weszły ospa prawdziwa i kiła. Gruźlica zbierała swoje żniwo przez cały wiek XIX. Początek XX to czas pandemii grypy, w tym najbardziej znanej hiszpanki. Śmierć z powodu chorób zakaźnych przez wieki była normą.

We współczesnych czasach atakują wirusy. Antybiotyki usunęły większość chorób zakaźnych wywoływanych przez bakterie, ale na wirusy nie działają. Aby się z nimi zmierzyć, świat musiał poczekać na stworzenie szczepionek przeciwko tym zarazkom. To nie oznacza jednak, że wygraliśmy wojnę z patogenami.

Chociaż arsenał medyczny się powiększa, a lekarze mają już do dyspozycji całą gamę broni – nie wiadomo na jak długo wystarczy tej amunicji w walce z wielkimi epidemiami. I nie ma się co łudzić – patogeny nigdy nie znikną. Po pierwsze dlatego, że takie są prawa przyrody, a po drugie – bo sami robimy wiele, żeby się tak nie stało. Patogeny uznane za niemal wyeliminowane ze środowiska, jak np. wirus polio, wracają. Podnoszą głowę także choroby, na które powinniśmy się szczepić, ale tego nie robimy, np. odra. Pojawiają się nowe patogeny, jak ebola czy – zupełna nowość – wirus zika.

Na domiar złego, epidemie przestają być lokalne. Dziś nowy szczep grypy, który pojawi się w Azji, w ciągu kilkunastu godzin może już trafić do Europy. Przeleci tam komfortowo samolotem wraz z pasażerem, którego wcześniej zakaził.

Nowe patogeny pojawiają się w rolnictwie i wraz z drobiem, bydłem czy trzodą chlewną przekraczają granice. Wirusy będące do tej pory typowo zwierzęcymi m.in. z powodu zagęszczenia ludności przeskakują na człowieka, co sprzyja powstawaniu epidemii. Oczywiście to nie dzieje się z dnia na dzień, ale współczesny świat bardzo ułatwia im atak na szeroką skalę.

Jak szczepionki wyeliminowały epidemię ospy?

Pierwszym i dotychczas jedynym zwycięstwem człowieka nad wirusami było wprowadzenie powszechnych szczepień przeciwko ospie prawdziwej. Przed erą szczepień umierało na nią w samej Europie 400 tys. ludzi rocznie. U 25 proc. chorych choroba kończyła się zgonem.

Jak bardzo ludzkość chciała się pozbyć epidemii ospy, dowodzi sam fakt, na co ludzie się godzili, by tylko zmniejszyć ryzyko zachorowania. Pierwsze próby szczepienia przeciwko ospie prawdziwej w Polsce rozpoczęły się już w XVII w. Wtedy polegały na celowym wywoływaniu jej łagodnej postaci, by organizm nabrał odporności. Robiono to, zdrapując strupy z osób chorych. Suszono je i ścierano na proszek, a następnie mieszano z ziołami i wcierano zdrowym osobom w śluzówkę nosa. To było niebezpieczne (osoba zakażona mogła czasem zakazić rodzinę), ale ryzykowano. Kolejnym sposobem była tzw. wakcynacja: do szczepienia pobierano materiał od chorej krowy.

Szczepienia były coraz skuteczniejsze. Dzięki nim ospa prawdziwa została usunięta z powierzchni ziemi pod koniec lat 70. XX w. Akt całkowitego zwalczenia choroby podpisano 9 grudnia 1979 r. Dokonała tego międzynarodowa komisja, której przewodniczył Polak, prof. Jan Kostrzewski. Wyeliminowanie epidemii ospy prawdziwej potwierdzono pół roku później, 8 maja 1980 r. Takiego sukcesu nie powtórzono niestety z polio, zwanym inaczej chorobą Heinego-Medina lub nagminnym paraliżem dziecięcym.

Polio – choroba z którą wciąż nie wygraliśmy

Polio jest bardzo groźną chorobą neurologiczną wywoływaną przez wirusy. Istnieją trzy szczepy dzikiego polio, z których żaden nie może przetrwać przez dłuższy czas poza ludzkim ciałem. Jak podaje Światowa Organizacja Zdrowia: jeśli patogen nie będzie mógł znaleźć osoby niezaszczepionej, to po prostu „wymrze”. W 1988 r. pod auspicjami ONZ została powołana Światowa Inicjatywa na rzecz Walki z Polio (GPEI). Przewidywano, że do roku 2000 problem epidemii polio przestanie istnieć. Dzięki masowym szczepieniom choroba zniknęła z Ameryki już w połowie lat 90., zaś z Europy w 2002 r. W Indiach wyeliminowano ją w 2011 r.

W Afryce do niedawna pojawiało się rocznie kilkaset nowych przypadków polio, dlatego za sukces należy uznać to, że od sierpnia 2014 r. nie wystąpiły kolejne. Jeszcze w 1988 r. odnotowywano zakażenia dzikimi szczepami polio w 125 krajach, a na chorobę zapadało ponad 350 tys. ludzi. Od tamtej pory udało się ograniczyć liczbę zachorowań o 99 proc. Obecnie istnieją tylko dwa endemiczne ogniska polio na świecie: w Afganistanie i Pakistanie.

Do niedawna wirus występował też w Nigerii, ale od półtora roku nie odnotowano tam żadnego zachorowania i jeśli ten stan utrzyma się przez następny rok, WHO będzie mogła ogłosić, że kolejny kraj jest od polio wolny. (Zgodnie z przepisami można to zrobić po trzech latach bez nowych zakażeń). Niestety w eradykacji wirusa przeszkadzają dwa czynniki: wojna i poglądy. W 2015 roku zakażenie wirusem u dwójki dzieci potwierdziły władze Ukrainy, a jest to zapewne wierzchołek góry lodowej. Szacuje się, że tylko połowa dzieci na Ukrainie jest w pełni uodporniona na polio. Istnieją dwie szczepionki przeciw polio. Jedna zawiera fragmenty wirusa, a druga zarazek żywy, tyle że osłabiony. Wirus na Ukrainie jest o wiele łagodniejszy, choć może z czasem mutować i rozprzestrzeniać się w środowiskach, co może spowodować powstanie epidemii.

Dlaczego szczepienia przeciw polio budzą sprzeciw w Pakistanie?

Coraz cięższą sytuację z polio mamy także w Pakistanie. W połowie stycznia 2016 r. co najmniej 14 osób zginęło, a 23 zostały ranne w zamachu przeprowadzonym przed ośrodkiem szczepień. Zespół pracowników z policyjną ochroną miał właśnie wyjechać do miasta na trzydniową akcję szczepień, aby zapobiec powstaniu epidemii. Dlaczego obrano taki cel? Odpowiedzi jest kilka. Po pierwsze, szczepienia wspierają głownie organizacje międzynarodowe. W ich pracownikach widzi się tam wrogów islamu. Miejscowa ludność podejrzewa ich o szpiegostwo na rzecz zachodnich wywiadów. Skutkiem takiego myślenia może być udawana kampania szczepień zorganizowana przez pakistańskiego lekarza Szakila Afridi (zwerbowanego przez amerykańskie CIA). Doprowadziło to wywiad USA do kryjówki przywódcy Al-Kaidy Osamy bin Ladena w 2011 r.

Amerykanie chcieli mieć pewność, że w miejscu, które chcą zaatakować, rzeczywiście ukrywa się Osama. Posiadłość była pilnie strzeżona, domownicy zachowywali wszelkie środki ostrożności. Jedynym sposobem pozwalającym się upewnić, że służby znalazły to, czego szukały, było pobranie DNA od dzieci mieszkających z domniemanym szefem Al-Kaidy. Materiał genetyczny miał zostać porównany z DNA siostry bin Ladena, która zmarła w Bostonie w 2010 r. Pomysł fałszywego programu szczepień w teorii był genialny. Aby wyglądał jak najbardziej naturalnie, w okolicy zaszczepiono liczne dzieci.

Nie były to szczepienia przeciwko polio, ale wirusowemu zapaleniu wątroby typu B. Na dokładkę tajemnicą wywiadu USA pozostanie, czy pobranie DNA w ogóle się powiodło i przyniosło spodziewane informacje. Według niektórych specjalistów od szczepień podstęp wywiadu na lata zahamował proces usuwania z tamtych rejonów m.in. polio. Może to sprzyjać wybuchowi epidemii. Ludność na próby jakichkolwiek szczepień, mających na celu zahamowanie epidemii, reaguje dziś co najmniej wrogo.

Jak powstał ruch antyszczepionkowy? Jakie są jego konsekwencje?

Pół wieku temu świat błagał o nowe szczepienia przeciwko chorobom zakaźnym. Naukowcy stawali na głowie, by coś znaleźć. Po pierwsze szczepionki, choć niedoskonałe, z prawdziwymi skutkami ubocznymi, ustawiały się kolejki. Współcześnie kraje Zachodu ogarnęła gorączka ruchów antyszczepionkowych. Wywołał ją lekarz oszust Andrew Wakefield. Używając sfabrykowanych danych, wykazywał związek między szczepionką MMR (przeciwko odrze, śwince i różyczce) a autyzmem. W 1998 r. na łamach prestiżowego pisma The Lancet Wakefield opublikował swoje wnioski. Oczywiście ośrodki naukowe od razu rzuciły się by badania te potwierdzić. Bezskutecznie. On sam też nigdy ich nie powtórzył.

W 2010 r. The Lancet odciął się od publikacji, a nawet usunął ją ze swojego archiwum. A rok później Brytyjska Komisja Medyczna ogłosiła, że wykreśla Andrew Wakefielda i jego współpracownika Johna Walkera-Smitha z rejestru lekarzy. Komisja uznała, że ich wspólna praca była nieetyczna, nieuczciwa i niegodna profesji, jaką wykonywali. Ale cóż z tego? Ludzie uwierzyli Wakefieldowi. Pokłosiem ich aktywności były liczne epidemie odry m.in. w Niemczech czy Wielkiej Brytanii, ponieważ wystraszeni rodzice odmawiali szczepień swoich dzieci. W ciągu trzech lat od publikacji w Wielkiej Brytanii tylko 72 proc. dzieci otrzymało szczepionkę przeciwko odrze. To zbyt mało, by utrzymać zarazek w ryzach.

Wirus odry przestaje stwarzać zagrożenie powstaniu epidemii dopiero wtedy, gdy zaszczepionych jest minimum 95 proc. populacji! W najbliższych latach Polska może zejść poniżej tego progu. Z danych WHO wynika, że w 2011 r. w 36 krajach europejskich zarejestrowano 26 tys. przypadków zakażenia odrą. Panika dotycząca tej choroby pojawiła się też w naszym kraju. W 2014 r. 12 tys. polskich dzieci nie przeszło obowiązkowych szczepień, zanotowano też 110 zachorowań. Cztery lata wcześniej było zaledwie 13 przypadków odry, w 2011 r. – już 38.

Przed erą szczepień liczba zachorowań na odrę sięgała u nas do 200 tys. rocznie. Umierało około 300 dzieci, tysiące miały powikłania wymagające długotrwałej hospitalizacji. To m.in. zapalenie płuc, zapalenie oskrzeli, krtani, ucha środkowego, biegunka. Ale najgorsze są bardzo poważne powikłania neurologiczne: zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych i mózgu. Odległym w czasie powikłaniem odry jest podostre stwardniające zapalenie mózgu – choroba nieuleczalna. Co gorsza, objawy pojawiają się dopiero po kilkunastu latach od zachorowania.

Według szacunków WHO odra powoduje 10 proc. wszystkich zgonów, wywołanych różnymi przyczynami, wśród dzieci poniżej 5. roku życia. Jeśli rodziców unikających szczepień będzie przybywać, epidemia odry powróci. To pewne.

Afera z wąglikiem, czyli czym może grozić badanie wirusów w laboratoriach

Dodatkowo musimy pilnować tego, co uczeni trzymają w laboratoriach, aby nie wywołać kolejnej epidemii w dziejach ludzkości. W czerwcu 2014 r. pracownicy amerykańskiego Centrum Kontroli Chorób i Prewencji (CDC) mogli zostać narażeni na kontakt z żywymi bakteriami kolejnego zabójcy, wąglika.

– To nie miało prawa się stać – mówił Agencji Reutera dr Paul Meechan, dyrektor w CDC ds. bezpieczeństwa środowiska. Specjalna jednostka naukowców pracująca na co dzień w laboratoriach o najwyższym stopniu zabezpieczeń nie dochowała procedur. Skutkiem tego było narażenie nieświadomych zagrożenia ludzi na kontakt z potencjalnie śmiercionośnymi wirusami. A to mogłoby spowodować wybuch nowej epidemii w dziejach ludzkości.

Do ekspozycji doszło w kwaterze głównej CDC w Atlancie. Pracownicy laboratoriów o niższym stopniu zabezpieczeń, do których przekazano szalki z laseczkami wąglika, byli przekonani, że próbki zawierają zabite bakterie. Nie mieli więc adekwatnych strojów do kontaktu z żywymi zarazkami. Sprawa wyszła na jaw, gdy zawierające bakterie wąglika szalki były zbierane do usunięcia. Okazało się, że na pożywce rosną żywe kolonie bakterii. Agencja podobno testowała nowy sposób zabijania wąglika. Jak widać, nieskuteczny. Sprawa była jednak na tyle poważna, że w wyjaśnienie, jak doszło do pozostawienia żywych bakterii, włączyło się FBI. Afera wąglikowa idealnie wpasowała się w gorącą debatę na temat sensowności wykonywania doświadczeń z udziałem zabójczych zarazków.

Marc Lipsitch, epidemiolog z Harvard School of Public Health, razem z Alison Galvani, epidemiolożką z Uniwersytetu Yale, przekonywali, że ryzyko takich badań może przeważać nad korzyściami. Twierdzili, że wcześniej czy później niebezpieczne zarazki wymkną się z najbardziej chronionego laboratorium i rozprzestrzenią po świecie. Zawini zwykły ludzki błąd. Uczeni oszacowali, że ryzyko (na 10 laboratoriów najwyższego zabezpieczenia w USA, które prowadzą eksperymenty z groźnymi zarazkami), iż w ciągu 10 lat co najmniej jedna osoba zostanie zainfekowana, wynosi aż 20 proc. Pół biedy, jeśli natychmiast się zorientuje i zostanie poddana kwarantannie. A jeśli opuści laboratorium? Ilu ludzi zakazi po drodze przyczyniając się do wybuchu kolejnej epidemii?

Marc Lipsitch najbardziej obawia się eksperymentów nad tzw. zdobywaniem funkcji zarazków. Polegają one na tworzeniu ich bardziej zakaźnych form niż te, które są w naturze, i studiowaniu materiału genetycznego w zaciszu laboratoriów. Są to np. mutacje, które pozwalają wirusom zagnieździć się w górnych drogach oddechowych człowieka, co ułatwia im rozprzestrzenianie się podczas kaszlu czy kichania.

Są również korzyści z takich badań. Uczeni mogą pracować nad mutacjami, które czynią wirusy bardzo niebezpiecznymi, nie czekając na to, „co by było, gdyby było”. I szybciej zapobiegać wybuchowi kolejnej wielkiej epidemii. Mogą przygotować się na taką okoliczność i np. spróbować zwiększyć przeżywalność zakażonych osób. Takie doświadczenia mogą też przyspieszyć tworzenie szczepionek. Ale ich przeciwnicy twierdzą, że „podkręcone” zarazki nie są do tego potrzebne. A szczepionki można tworzyć bez materiału zakaźnego. Światowa Organizacja Zdrowia także po raz szósty odłożyła datę zlikwidowania próbek wirusów ospy prawdziwej oficjalnie przetrzymywanych w dwóch laboratoriach na świecie. Wirus jeszcze nie zostanie zniszczony, bo potrzebny jest do badań nad nowymi lekami przeciwwirusowymi. To na wypadek, gdyby ktoś chciał wykorzystać ospę jako broń biologiczną. Poza tym, według WHO, nie wiadomo, czy ktoś jeszcze nie przechowuje wirusa ospy – celowo lub nieświadomie, w zapomnianych magazynach, ryzykując wybuch epidemii.

Niszcząc wirus, możemy stracić coś, o czym jeszcze nie wiemy – bronią próbek zwolennicy ich przechowywania. Niektórzy też nie wierzą, że wirus da się usunąć raz na zawsze. Miliony ludzi zmarło na ospę, wszędzie są ich groby. A nikt tak naprawdę nie wie, jak długo wirus ospy może przetrwać w ludzkim ciele po śmierci swej ofiary.

Historia dżumy – co się zmieniło po epidemii czarnej śmierci?

Kiedyś choroby zakaźne były istotnym czynnikiem selekcyjnym w ludzkiej populacji. Czarna śmierć, czyli światowa epidemia dżumy, między 1347 a 1351 r. uśmierciła 50 mln Europejczyków. Tym samym w ciągu kilku lat Europa „odchudziła” się o 30–50 proc. ludności. Jaki to miało wpływ na tych, którzy ocaleli? Po epidemii żyjący poradzili sobie doskonale. Ich potomkowie żyli znacznie dłużej i byli zdrowi jak nigdy dotąd. Naturalna katastrofa, jaką była globalna epidemia, wyeliminowała z populacji osoby starsze i schorowane. Zostawiła młode, w okresie rozrodczym i prawdopodobnie bardziej odporne na tę chorobę (i tę lepszą odporność ludzie przekazali potomstwu).

Sharon DeWitte z Uniwersytetu Karoliny Południowej badała, w jaki sposób śmierć tylu osób wpłynęła na życie tych, którzy przetrwali na terenie Londynu. Z wcześniejszych badań wiadomo, że jego mieszkańcy przed wybuchem epidemii wiedli ciężkie życie. Część zbadanych przez uczonych ofiar dżumy miała oznaki krzywicy, anemii, zęby w fatalnym stanie i była niedożywiona. Dr DeWitte przebadała 600 szkieletów należących do londyńczyków pochowanych na cmentarzach z XI–XIII w. Okazało się, że warunki ich życia po kataklizmie bardzo się poprawiły. Ponieważ tuż po epidemii nie było komu pracować, skończyła się era wyzysku, przynajmniej na terenie Anglii.

– Rosło wynagrodzenie za pracę, a spadały za to ceny jedzenia czy rzeczy materialnych – tłumaczy dr DeWitte.

Podaje też, że między początkiem XIV w. a końcem XV płace wzrosły ponad trzykrotnie. I na takim poziomie utrzymywały się aż do czasów rewolucji przemysłowej. Ci, którzy przetrwali epidemię czarnej śmierci, wygrali więc podwójny los na loterii. Żyli, a ich stan zdrowia powodowany rosnącym dobrobytem znacznie się poprawił. Wzrosła też długość życia. Odbyło się to jednak ogromnym kosztem i współczesny świat nie przyjmuje do wiadomości, że coś takiego mogłoby się powtórzyć.

Reklama

W świecie, w którym wydawałoby się, że to człowiek jako gatunek ma nad wszystkim kontrolę, karty rozdają mikroby i wirusy ryzykując powstawanie kolejnych wielkich epidemii. Toczy się wojna światów.

Reklama
Reklama
Reklama