Ekolodzy zachęcają do wodnej kremacji. "Płyn wraca do środowiska – wylewa się go w parku pamięci"
Całopalenie spopularyzowano na Zachodzie do tego stopnia, że coraz częściej dyskutuje się o jego węglowym odcisku na środowisku naturalnym. Czy to w wersji ”zachodniej” w piecach krematoryjnych, czy ”wschodniej” na stosach, proces palenia zwłok prowadzi do emisji szkodliwych gazów, zatruwania wody a do tego jest energochłonny. Dlatego zarówno w Indiach jak w Stanach Zjednoczonych poważnie myśli się o ekologicznych alternatywach dla kremacji ciał.
- Jan Sochaczewski
O powszechności tej metody pochówku w Indiach świadczą choćby dymy unoszące się nad miastem czy liczba nadpalonych ludzkich szczątków płynących Gangesem. W USA o popularności kremacji zaświadcza Krajowe Stowarzyszenie Dyrektorów Domów Pogrzebowych (NFDA). W ostatnich 4 latach Amerykanie częściej palą swoich zmarłych niż chowają ich w ziemi.
Do zmiany obyczajów zachęcają, poza kwestią finansową (coraz trudniej o miejsce pochówku w miastach) oferty wykorzystania prochów do stworzenia pamiątki po zmarłym, np. w formie płyty z muzyką, fragment rafy koralowej czy w diament . - Niektórych motywuje też dbałość o środowisko naturalne – przekonuje w ”National Geographic” Nora Menkin, doradca pogrzebowy z Seattle.
Napełnianie ciał formaldehydem i wsadzanie do betonowych sarkofagów nie brzmi jak ekologiczna opcja. Sęk w tym, że kremacja też szkodzi środowisku. Jak bardzo? Według Menkin do spalenia zwłok potrzeba tyle energii, ile wyprodukuje silnik samochodu osobowego wypijając dwa baki paliwa. W Indiach pali się drewnem i często 400 kg nie starczy do pełnego spopielenia zwłok.
Poza koniecznością wycinania lasów, ustawione na otwartym powietrzu stosy pogrzebowe wypuszczają do atmosfery potężne ilości dwutlenku węgla. Do tego zwyczaj nakazuje by to, co pozostanie z ciała wrzucić do rzeki. Nowoczesne piece krematoryjne nie są specjalnie lepsze. W USA obowiązują przepisy nakazujące montować systemy filtracji, ale maja one neutralizować toksyczne emisje np. z popielonych wraz ze zwłokami plomb dentystycznych.
- Systemy oczyszczające gazy emitowane w czasie palenia zwłok skupiają się na metalach i tlenku diazotu – wyjaśnia Payl Seyler z Matthews Environmental Solutions, firmy produkującej sprzęt krematoryjny. Nie neutralizują jednak dwutlenku węgla, a tego gazu cieplarnianego w czasie spopielania ciała ludzkiego wydziela się bardzo dużo. Seyler szacuje, że w konsekwencji kremacji przeprowadzanych w USA każdego roku do atmosfery trafiła 360 tys. metrów sześciennych CO2.
Świadomym konsekwencji takiego pochówku dla środowiska, mieszkańcom Stanów Zjednoczonych, ale też Wielkiej Brytanii, oferuje się od niedawna eko-kremację. Procedura nazywana też wodną kremacją lub resomacją, polega na rozpuszczaniu miękkich tkanek ciała komorze ciśnieniowej.
Do jedwabnej torby chowa się zwłoki, umieszcza na metalowej ramie i wkłada do resomatora. Urządzenie wypełnia się mieszanką wody i wodorotlenku potasu. W temperaturze 160 st. C. przeprowadza się proces alkalicznej hydrolizy. Utrzymuje się takie ciśnienie, by nie doszło do wrzenia. Po ok. 3 godzinach po ciele zostają białe kości oraz niewielka ilość biologicznej mazi złożonej z aminokwasów, peptydów cukrów i soli. Delikatne kości kruszy się na proch i oddaje rodzinie w urnie.
- Płyn wraca do środowiska – wylewa się go w parku pamięci, czasem na pola (ponoć to świetny nawóz) albo po prostu do kanalizacji. W czasie resomacji ludzkiego ciała nie podgrzewa się tak bardzo, jak przy tradycyjnej kremacji, więc i ślad węglowy jest mniejszy. Nawet 10 razy – wyjaśnia Nora Menkin.
Wodna kremacja jest legalna w 18 stanach USA. Dużo bardziej kontrowersyjny typ pochówku, ale zdecydowanie najbardziej ”eko” – promesja – został po raz pierwszy dopuszczony przez lokalne władze w stanie Waszyngton. Od maja 2020 roku będzie można poddać ciało zmarłego procesowi wychłodzenia w ciekłym azocie i rozbicia na proszek poprzez silne wibracje w komorze próżniowej. Po odparowaniu płynów do atmosfery trafiają naturalne gazy a z ciała zostają prochy stanowiące 30 proc. wagi zwłok. Chowa się je w ziemi w biodegradowalnej trumnie tak, by stały się nawozem dla nowego, roślinnego życia.
Zachodnia kultura dopuszcza większą ”elastyczność” w sferze tabu, jaką jest pochówek zmarłych. W Indiach podobne pomysły nie zostałyby zaakceptowane. Bardziej ekologiczna alternatywa dla kremacji na stosach musi dopuszczać zachowanie choć części elementów tradycyjnego obrządku. W 1992 roku zaproponowała ją organizacja pozarządowa Mokshda Green Cremation System. Skupiono się na bardziej wydajnym stosowaniu źródeł energii.
System zakłada używanie stale podgrzewanych metalowych konstrukcji z ruchomymi platformami, na których umieszcza się zwłoki. Przygotowanie ciała i sama kremacja zajmują mniej czasu, do tego wymaga mniej drewna. O ile tradycyjny stos dla jednej osoby wiąże się z koniecznością kupna przez rodzinę 400 do 500 kg drewna, to urządzenia fundacji Mokshda potrzebują na cały proces od 100 do 150 kg. Dzięki platformie na ciała łatwo kontynuować palenie i obsłużyć kolejną rodzinę bez utraty energii i rozpalania kolejnego stosu.
- W tej chwili w 9 stanach Indii działa 50 takich punktów kremacyjnych. Według szefa fundacji, Anshula Garga, jedno urządzenie jest w stanie spopielić 45 zwłok dziennie – zauważa ”National Geographic”. Choć, co potwierdza Garg, napotkali silny opór ze strony tradycjonalistów, od lat 90-tych fundacja pomogła przeprowadzić w bardziej przyjazny środowisku sposób 150 tys. kremacji. - Oznacza to uratowanie blisko pół miliona drzew i niedopuszczenie do emisji do atmosfery dodatkowych 60 tys. metrów sześciennych gazów cieplarnianych – przekonuje menedżerka NGO’sa, Chitra Kesarwani.
Jan Sochaczewski