Reklama

Pisanie na temat realiów życia w mieście odległym od własnego biurka o tysiące kilometrów jest trudne. Możliwość oddania rzeczywistych problemów jego mieszkańców, szczególnie gdy nigdy nie można ich było doświadczyć osobiście jest niemal niemożliwe. Co pozostaje, to relacja na bazie przekazów osób na miejscu. I tu pojawia się podstawowy problem z Wuhan i szalejącym tam wirusem.

Reklama

Media państwowe lub prywatne znajdujące się w sferze wpływów Partii Komunistycznej Chin nie mają żadnego interesu podawać do publicznej wiadomości prawdziwych informacji. Z jednej strony działa zdrowy rozsądek. Jeżeli jest źle, nie należy dodatkowo straszyć. Dobrym przykładem jest rzekoma wpadka korporacji medialnej Tencent, która mogła niechcący ujawnić prawdziwe, dużo wyższe od oficjalnych, dane o liczbie chorych i zmarłych.

1 lutego na serwisie internetowym Tencent poświęconym aktualnej liczbie infekcji (Epidemic Situation Tracker) liczba zarażonych 2019nCoV w Chinach przez chwilę wynosiła ponad 154 tys. a liczba zmarłych 24,5 tys. Tego samego dnia władze informowały w innych mediach o 300 ofiarach śmiertelnych.

Bardzo szybko przekaz z serwisu Tencent odświeżono obniżając liczbę chorych i zmarłych do rządowych wartości. Ludzie jednak widzieli, zrobili zrzuty ekranów i niepewność została zasiana. Pięć dni później oficjalne dane to ok. 500 zmarłych i 24,5 tys. zakażonych.

W Chinach działa udoskonalany od pokoleń mechanizm ukrywania nawet największych tragedii. Wspierany jest on przez służby siłowe i wyrobioną w ludziach tendencję do autocenzury. To wszystko zostało przeciwstawione nieznanej w historii świata sytuacji, gdy miliony ludzi zostało uwięzionych we własnym mieście, próbując przeżyć gdy tak wielu innych umiera.

Statystyki umieralności wskazują jasno, nowy koronawirus zabija obecnie 2 na 100 zarażonych. Nie brzmi to dramatycznie tylko do czasu, gdy zaczniemy zwiększać liczbę zainfekowanych do rzędu milionów. Jeżeli tylko 1 na 10 mieszkańców Wuhan zachoruje, może umrzeć 20 tys. ludzi.

W Wuhan to dziś 11 milionowe miasto od dwóch tygodni odcięte od reszty kraju kordonem policji i wojska. Ludzie mają prawo poruszać się w jego granicach, ale wszelkie większe zgromadzenia są zakazane. Po ulicach krąży niewiele aut prywatnych, transport publiczny ograniczono do minimum. W kranach jest woda, w gniazdkach prąd.

- Jeżeli ktoś żyje w mieście, jego ruch może być kontrolowany przez transport publiczny. Wuhan ma międzynarodowe lotnisko. Ma autostrady i linie kolejowe. Jeżeli wszystko się pozamyka, to odcina się drogę ucieczki ludzi z miasta – przekonuje Fei Chen, urbanista wykładający na Uniwersytecie w Liverpoolu.

Nie zerwano łączności, bo groziłoby to realną paniką i przypadkowe, niepotrzebne ofiary śmiertelne zaczęto by liczyć w tysiącach. Do świadomości przenikają smutne historie o dzieciach bez opieki rodziców, których pozostawiono po jednej czy drugiej stronie kordonu. Rozdzielanie bliskich to nic nowego w takich sytuacjach, niespotykana jest tylko skala, w której się to odbywa.

Opisywanie rzeczywistości na podstawie relacji z prywatnych nagrań wideo rzadko kiedy jest tak skomplikowane, jak w przypadku Wuhan. Fragmentaryczne, pozbawione kontekstu i dłuższego opisu filmy pokazują sceny niczym z horrorów.

Możemy zobaczyć szpitalne wnętrza w których czekający na diagnozę siedzą obok worków z ciałami, ludzie padający bezwładnie na chodnik czy brutalne samosądy na tych, których oskarża się o roznoszenie wirusa. Czytamy, że człowiek uciekł przez kordon wokół miasta, więc sąsiedzi biją członków jego rodziny. Tylko czy to prawda?

Niezależna weryfikacja tysięcy klipów, zdjęć z miejsca nam kulturowo obcego, w którym ludzie posługują się niezrozumiałym dla nas językiem jest skomplikowana, o ile w ogóle możliwa. Odpowiedzialność karze wszystko, co się ogląda, oceniać jako mało wiarygodne.

Widząc na filmie, podpisanym jako nakręconym w Wuhan, osoby w strojach ochronnych idących po ulicy z bronią automatyczną nie wiemy do której formacji należą, co tam robią, ani nawet gdzie i kiedy zostało wykonane nagranie. Być może to część większej układanki której po prostu nie możemy ułożyć, bo brak reszty elementów.

Co pozostaje? Oficjalne relacje o sprawnej budowie szpitala dla tysięcy zakażonych i podziw zachodnich inżynierów dla chińskich kolegów. Wspaniałe gesty, jak choćby pomoc chińskiej mniejszości w Polsce dla Wuhan, która kupiła przesłała do miasta tysiące masek ochronnych.

Są wzbudzające szacunek relacje o ciężkiej, pełnej poświęcenia pracy lekarzy, którzy czasem nie mając innego wyjścia chcą poprawić nastrój pacjentów śpiewając przy ich łóżkach.

Z drugiej strony mamy relacje kręcone z ukrycia. Z okien, z wnętrza szpitali czy zza pleców innych ludzi. O dwupiętrowym szpitalu na 1000 łóżek postawionym w 10 dni pisze się jako o ”pre-krematorium”. Na filmach z jego wnętrza widać ułożone worki z ciałami do spalenia a w tle słychać ironiczne podśpiewywanie jednej z piosenek Jackiego Chana, w której zapewnia, że Chiny są krajem zdrowych ludzi.

Kroki które podejmują władze by odizolować podejrzanych wydają się szokująco nieproporcjonalne do sytuacji. Są nagrania pokazujące urzędników oficjalnie plombujących drzwi do mieszkań w których przebywają ludzie przybyli z Wuhan. Są też filmy pokazujące samobójstwa tych, których z tego Wuhan nie wypuszczono. W końcu pokazane są magazyny z pudłami pełnymi masek ochronnych, które ”władze gromadzą, gdy lekarze robią je z czego popadnie”.

Widać rozpacz chorych, którym nie zapewniono miejsca w szpitalu. Są przerażające nagrania z ulic wylotowych z miasta wypełnionych porzuconymi autami, próby przemytu ludzi przez kordon. Nieraz z tragicznym końcem, bo policja ”nie waha się zabijać na miejscu” uciekinierów z miasta.

Problem w tym, że widzimy kogoś martwego na ulicy nie rozumiejąc, nie znając kontekstu. Można wierzyć w opisy towarzyszące przerażającym obrazkom wybranym i pokazanym światu dzięki odpowiedniemu hasztagowi. Razem tworzą obraz niewyobrażalnej tragedii. Są naturalnie też bardziej wiarygodne relacje, przemyślane i podparte bezpośrednimi relacjami.

Dobrym przykładem jest praca chińskiego blogera Chen Qiushi. Jak miliony innych utknął w Wuhan, ale próbuje to co widzi i czego doświadcza przekazać światu. Udając pacjenta nagrywa wnętrza szpitala, pokazuje dokładną ścieżkę którą przechodzą zgłaszający się po pomoc. Rozmawia z ludźmi na ulicy, próbuje pokazać wzajemną solidarność, ale i złą stronę ludzi wystawionego na tak ciężką próbę.

Choć jego filmy wydają się nam wiarygodne, nagrania blogerów inaczej stawiających akcenty i skupiających się głównie na zdolności Chińczyków do przezwyciężania trudów są określane mianem propagandy rządowej. Prawdopodobnie prawdziwą skalę wydarzeń w Chinach poznamy dopiero za wiele lat.

Reklama

Jan Sochaczewski

Reklama
Reklama
Reklama