Reklama

Każdy, kto ujrzy czerwone od wiosennych kwiatów lasy musasa po pierwszych deszczach albo poczuje rozżarzony wiatr w letnie popołudnie na równinach, będzie wiedział, że ta kraina zapada w serce.

Reklama

Oczywiście taka więź z ziemią ma swoją cenę. O ten kraj nieustannie toczyły się walki, a pokonani – albo ci, co mieli mniej politycznego szczęścia – nigdy nie chcieli pogodzić się z utratą tej ziemi i nawiedzają ją niczym duchy, a raczej upiory. Drugie, co należy o mieszkańcach Zimbabwe wiedzieć, to że są narodem złożonym głównie z muzyków i opowiadaczy historii. Bhundu Boys, zespół z Zimbabwe, grał jako support na koncercie Madonny na stadionie Wembley w Londynie w 1987 r. Thomas Mapfumo, czyli „Lew Zimbabwe”, stworzył gatunek muzyczny zwany chimurenga (co znaczy „oswobodzenie”), rodzaj protest songów. Przyznawana od 13 lat prestiżowa afrykańska nagroda literacka Caine Prize dwukrotnie przypadła autorom z Zimbabwe: Brianowi Chikwavie w 2004 r. i pisarce NoViolet Bulawayo w 2011 r. Noblistka w dziedzinie literatury Doris Lessing spędziła w dzisiejszym Zimbabwe, wówczas Rodezji, dzieciństwo i młodość, które ukształtowały ją jako pisarkę.

Dziś nie mogę się nazwać
Zimbabwejką, ale w latach 70. XX w. moi urodzeni w Wielkiej Brytanii rodzice byli właścicielami gospodarstwa rolnego na wschodnim pograniczu Rodezji, państwa wówczas niepodległego, ale nieuznawanego przez społeczność międzynarodową. Oboje walczyli – ojciec jako żołnierz z poboru, a matka jako członek ochotniczej rezerwy policji – aby kraj pozostał rządzony przez białych i nie wpadł w ręce komunistów. Premier Rodezji Ian Smith doszedł do władzy pod hasłem „bielsza Rodezja to jaśniejsza przyszłość” i przez następne 15 lat robił, co mógł, by topniejąca biała mniejszość (ponad 200 tys. w początkach lat 60. i ok. 150 tys. w roku 1980) utrzymała się przy władzy w kraju zamieszkanym przez czarną, lawinowo rosnącą większość (liczba czarnej ludności w owym okresie wzrosła z 3,5 mln do 7 mln). Pod koniec 1979 r. partyzanci napływali do Rodezji z obozów w Mozambiku i Zambii takim strumieniem, że wojska rządowe nie nadążały ich wybijać. W tej sytuacji wynegocjowano rozejm. W następnym roku odbyły się wybory powszechne, które wygrało ugrupowanie pod nazwą Afrykański Narodowy Związek Zimbabwe – Front Patriotyczny, w skrócie ZANU–PF. Jego przywódca został pierwszym premierem Zimbabwe. Robert Gabriel Mugabe roztaczał wokół siebie aurę człowieka wielkodusznego. Moja matka się nie nabrała. Rodzice przenieśli się do Malawi.

Mugabe stosował metodę „dziel i rządź”, wykorzystując podziały etniczne, rasowe i polityczne wywodzące się jeszcze z epoki, gdy krajem rządziła biała mniejszość. Z czasem dało mu to władzę absolutną. W Zimbabwe żyją dwie główne grupy plemion: Szona, która jest liczniejsza, i Ndebele. Mugabe należy do Szona. W 1983 r. wysłał elitarną Piątą Brygadę, wyszkoloną przez Północnych Koreańczyków, do zachodniej części kraju zamieszkanej przez Ndebele w celu niedopuszczenia do powstania jakiejkolwiek opozycji. Przez następne pięć lat zamordowano około 20 tys. Ndebele. – Dobrze znał nasze słabości i umiał je wykorzystywać – mówi dawny towarzysz broni Mugabego. Mugabe tolerował w swoim rządzie korupcję, póki mógł liczyć na lojalność członków gabinetu. Gospodarka kraju znalazła się w stanie upadku, w połowie lat 90. brakowało już paliwa, strajkowali urzędnicy, a weterani wojny narodowowyzwoleńczej domagali się odszkodowań, które im obiecano. I wtedy, w roku 1998, Mugabe wysłał wojsko do Demokratycznej Republiki Konga, aby podeprzeć chwiejący się reżim Laurenta Kabili, co kosztowało dziennie równowartość miliona dolarów amerykańskich. W ten sposób gospodarczy los Zimbabwe został przesądzony.


Morgan Tsvangirai, były przywódca związków zawodowych, w 1999 r. stworzył i stanął na czele Ruchu na rzecz Zmian Demokratycznych (MDC). Na ten otwarty polityczny sprzeciw i coraz wyraźniejsze frustracje własnych popleczników Mugabe odpowiedział sprytnym posunięciem: wydał zgodę na odbieranie białym, i to bez odszkodowania, prosperujących jeszcze majątków rolnych i przejmowanie ich na własność przez czarnych. I tak w 2000 r. bezrobotni sympatycy ZANU-PF, uzbrojeni w siekiery i maczety, z błogosławieństwem Mugabego ruszyli na farmy białych, wrzeszcząc: „Hondo! Wojna!”. Produkcja żywności w kraju załamała się niemal całkowicie. W 2005 r. Ruch MDC zdołał uzyskać kilka miejsc w parlamencie. W odwecie Mugabe wszczął operację Murambatsvina („Sprzątanie brudu”). Polegała na tym, że w całym kraju zrównano z ziemią stragany i chaty biedoty miejskiej stanowiącej bazę opozycji politycznej. Domy i środki utrzymania utraciło 700 tys. osób. Potem, w pierwszej rundzie wyborów, które odbyły się w 2008 r., Mugabe przegrał z Tsvangiraim. Zwolennicy i aparatczycy ZANU-PF zażądali drugiej tury wyborów i rozpętali wspierany przez władze państwowe terror. Zamordowano setki działaczy MDC, tysiące odniosło obrażenia. Zgwałcono setki kobiet i dziewcząt, dziesiątki tysięcy osób zostało bez dachu nad głową. Jeśli w 2008 r. ktoś chciał popełnić samobójstwo, wystarczyło, żeby założył T-shirt z hasłem popierającym MDC – tak mi mówiono. Według obliczeń Steve’a Hankego, profesora ekonomii z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa w Baltimore, wskaźnik miesięcznej inflacji w Zimbabwe wyniósł 79,6 mld procent. Chcąc uniknąć dalszego rozlewu krwi i jeszcze głębszego upadku gospodarki, Tsvangirai wycofał swoją kandydaturę z drugiej tury wyborów, więc Mugabe mógł się ogłosić zwycięzcą. Prezydent RPA Thabo Mbeki, który popiera Mugabego bezkrytycznie, przekonuje obu polityków, by dogadali się w sprawie podziału wpływów. Mugabe zachowuje kontrolę nad kopalniami, wojskiem, policją i wywiadem – innymi słowy ma w ręku wszystko, co potrzebne do dalszego sprawowania władzy. Tsvangiraiemu dostają się resorty finansów, oświaty, zdrowia, ochrony środowiska – czyli wszystko, co władzy nie daje. Następuje pełen napięcia okres oczekiwania – oczekiwania na to, że terror zelżeje, że Mugabe rozluźni żelazny uścisk albo umrze (urodził się w 1924 r.). Ale Mugabe jest żywotny. W 2012 r. Zimbabwe znalazło się na piątym miejscu w rankingu państw upadłych (Failed States Index) sporządzanym przez niezależną organizację analityczną Fund for Peace z Waszyngtonu.

Gdy przybyłem do Zimbabwe w październiku 2012 r., stolica kraju Harare wyglądała jednak jak normalnie prosperujące miasto. Dopływ pieniędzy z diamentów (w 2006 r. odkryto na wschodzie Zimbabwe złoża, o których mówi się, że są największe na świecie) pozwolił na pokrycie nędzy grubą warstwą pozłoty. Dzięki dopuszczeniu walut zagranicznych, przede wszystkim dolara, jako środków płatniczych uregulował się handel.
Na ulicach widać nowe samochody, w sklepach pełno towarów importowanych z RPA, na przedmieściach powstają rezydencje za wysokimi murami. Ale wyczuwa się podskórny niepokój. W oczekiwaniu na wybory zapowiadane warunkowo na lipiec 2013 r. bandy wyrostków z ZANU-PF rozrabiają po targowiskach. W programach telewizyjnych aparatczycy ZANU-PF wprost przyznają, że nie pogodzą się z ewentualną wygraną Tsvangiraia. Równocześnie można przeczytać o wewnętrznych intrygach Tsvangiraia, czego kulminacją był jego niedawny ożenek z Elizabeth Macheką, córką członka komitetu centralnego ZANU-PF. Zaczyna wyglądać na to, że Tsvangirai to żadna prawdziwa opozycja. A tymczasem podobno funkcjonariusze wywiadu CIO inwigilują obywateli na wszelkie sposoby. Opowiada Tafadzwa Muzondo, 33-letni dramaturg: – Owszem, ludzie gadają, że powinienem uważać. Ale przecież mam obowiązki. Po pierwsze jako obywatel. Po drugie jako artysta. Robiąc bilans życiowy, chciałbym móc powiedzieć, że starałem się zmienić ten kraj. Muzondo proponuje mi spotkanie w Harare Gardens. Poranek jest parny, zanosi się na burzę, ale my rozmawiamy na otwartej przestrzeni, by zauważyć, gdyby ktoś nas chciał podsłuchiwać. Moim zdaniem zżółkły trawnik nie mógł nas jakoś szczególnie ochronić przed agentami CIO. Muzondo napisał sztukę teatralną, która nie spodobała się władzom, więc rozmowa z zagraniczną dziennikarką, zwłaszcza w obecnej napiętej sytuacji, mogłaby ściągnąć na niego kłopoty. Nie można nie brać pod uwagę faktów: w dziesięcioleciu 2001–2011 prześladowania ze strony władz zmusiły do emigracji co najmniej 49 dziennikarzy, co daje krajowi piąte miejsce na świecie. Wewnątrz kraju zastraszano, zamykano do więzień lub w inny sposób prześladowano dziesiątki obrońców praw człowieka, pisarzy, fotografów, w tym kilku zagranicznych. Kamerzysta, którego podejrzewano o przekazanie za granicę zdjęć pobitego Morgana Tsvangiraia, został w 2007 r. zamordowany. Od 2000 r. Tsvangiraia wielokrotnie aresztowano, a raz został przez zbirów Mugabego pobity tak, że ledwie uszedł z życiem. W teorii wolność słowa jest zagwarantowana. W praktyce istnieją niezliczone przepisy, których celem jest kneblowanie społeczeństwa na najwymyślniejsze sposoby. Niezależnie od tego, kiedy i w jaki sposób Mugabe odda władzę, kraj będzie się dźwigał z tego upadku bardzo długo. – Jak rozwiążemy problem naszej pełnej przemocy historii, jeśli nie możemy o tym rozmawiać? – pyta Muzondo. – Jeśli wskutek biedy i strachu będę milczeć, to życie straci wartość. To tak, jakby im pozwolić na masowy mord. Mieszkańcy Zimbabwe są w strasznej sytuacji: czują się zakneblowani, niewysłuchani, niemi. Ich losy opowiadają tylko zagraniczni korespondenci lub pracownicy zachodnich organizacji pomocowych. Niegdyś Zimbabwe miało najwyższy w Afryce wskaźnik alfabetyzacji, ponad 90 proc. Według niektórych szacunków do 2020 r. spadnie on do poziomu 75 proc.


Reklama


Pisarze i artyści z Zimbabwe
nie dają jednak za wygraną. Powstają kontrowersyjne politycznie powieści, wystawy, sztuki teatralne, niekiedy pełne czarnego humoru. Agenci CIO nie nadążają z reakcjami. Przez ostatnie osiem lat Muzondo napisał sześć sztuk teatralnych dotykających aktualnych tematów społeczno-politycznych. Najnowsza, zatytułowana "Bez głosu, bez wyboru", została zakazana w sierpniu 2012 r., choć widzowie przyjmowali ją entuzjastycznie. – Ludzie przychodzą do nas i mówią: „Boimy się, że coś nam zrobią, jeśli się dowiedzą, że oglądamy twoją sztukę. Ale potem dociera do nas, że wy się nie boicie jej grać. Wasza odwaga dodaje odwagi nam”. Mugabe, jak się zdaje celowo, przemienił tylu obywateli w sprawców przemocy, dlatego dziś powszechny jest lęk, że zmiana władzy doprowadzi do masowego odwetu. – Ofiary przemocy politycznej boją się, że będzie się ona nasilać przy każdych wyborach. Sprawcy zaś boją się, że przemoc się skończy – tłumaczy mi Rutendo Munengami, działaczka na rzecz ofiar gwałtów. – Wszyscy znają winowajców, to sąsiedzi i przedstawiciele władz. Łatwo ich znaleźć. Ci ludzie zakładają, że nowa władza pociągnie ich do odpowiedzialności. Z Munengami spotykam się w ogródku cichej restauracji w Harare. Dołącza do nas druga działaczka na rzecz kobiet, Margaret Mazvarira. Spotkanie odbywa się kilka dni po rozmowie z Muzondo. Słońce zajmuje całe niebo, owoce drzewa musasa pękają z trzaskiem, siejąc nasiona na świeżo zwilżoną deszczem glebę. Obie kobiety mówią jedna przez drugą, rozumieją się w lot, mają wspólne doświadczenia. Pewnego ranka w 2003 r. Munengami (jej mąż był wtedy doradcą MDC) wyrwano z łóżka z 9-miesięcznym synkiem u piersi. Żołnierze przyglądali się biernie, jak gwałci ją powszechnie znany minister z ZANU-PF. Munengami zawieziono później na komisariat policji w Harare, gdzie grożono jej, że wraz z dzieckiem trafi do zbiornika z kwasem; w końcu darowano jej życie. – Chcieli zabić dziecko – opowiada Munengami. – Krzyczeli: „Wyrośnie na takiego samego człowieka jak ojciec. On chce z powrotem oddać kraj białym”. Z kolei Mazvarirę w 2000 r. wywleczono z domu w miasteczku Chivhu. Zgwałciło ją dwóch oficerów CIO, a jej 17-letnia córka, działaczka MDC, zginęła w wybuchu koktajlu Mołotowa. Gwałciciele zarazili Mazvarirę wirusem HIV. – Mnie i córkę wyzywali od dziwek Tsvangiraia. Mazvarira poszła zgłosić napaść na policję, ale odmówiono jej wszczęcia sprawy: – Cała policja jest opanowana przez ZANU-PF – słyszę. – Nikt nam nie pomaga. Jesteśmy zdane na siebie. W 2009 r. Munengami założyła stowarzyszenie Drzwi Nadziei, które wspiera ofiary gwałtów o podłożu politycznym i reprezentuje ich interesy. Organizacja ma dziś 375 członków. – Bronimy kobiet. Ci tak zwani weterani wojenni zgwałcili mnóstwo kobiet w czasie wojny o niepodległość, ale nie chcą o tym mówić, więc robimy to my. Mówimy o wszystkim, bez względu na to, czy wydarzyło się to w 1975 r. czy wczoraj, bo chcemy położyć temu kres. – Jestem jak to drzewo – mówi Mazvarira, wskazując na jakarandę. – Odcięto mi gałęzie, ale żyję. Jestem zakorzeniona w tej ziemi i z niej czerpię siłę – dodaje i odsuwa talerz. – Dziś musiałam opowiedzieć swoją historię. I wysłuchano mnie. To był mój ożywczy deszcz.

Reklama
Reklama
Reklama