Bałtykowi grozi „katastrofa ekologiczna na niespotykaną skalę” – alarmuje NIK
O katastrofie ekologicznej, jaka może nam grozić, poinformowała Najwyższa Izba Kontroli, która opublikowała raport na temat zalegających na dnie Morza Bałtyckiego wraków okrętów wojennych. Największym zagrożeniem jest wyciekające paliwo oraz spoczywająca na dnie amunicja i bojowe środki trujące.
„Zarówno administracja morska jak i ochrony środowiska nie rozpoznawały zagrożeń wynikających z zalegania w zatopionych na dnie Bałtyku wrakach ropopochodnego paliwa i broni chemicznej. Nie szacowały też ryzyka z nimi związanego i skutecznie nie przeciwdziałały rozpoznanym i zlokalizowanym zagrożeniom. Może to doprowadzić do katastrofy ekologicznej na niespotykaną skalę” – ostrzega NIK w raporcie opublikowanym na oficjalnej stronie internetowej.
Najpoważniejszym niebezpieczeństwem są wraki okrętów Stuttgart i Franken, pochodzące z czasów II wojny światowej. Z pierwszego z nich już wydobywa się paliwo. Drugi cały czas rdzewieje, w każdej chwili może się zapaść, powodując trudne do oszacowania zniszczenia.
Kolejnym niebezpieczeństwem czającym się na dnie Bałtyku jest zalegająca w rejonie Głębi Gdańskiej amunicja i tzw. bojowe środki trujące. Łącznie może chodzić o nawet kilka ton materiałów. Jak podkreśla NIK, od czasu wojny kilkukrotnie doszło już do poparzenia rybaków i plażowiczów iperytem siarkowym – jedną z substancji mogących znajdować się na dnie morza.
6 000 ton paliwa
„Problem wbrew pozorom mimo upływu kolejnych dekad nie jest zanikający a nabrzmiewa. Bowiem wraz z postępującą korozją wraków okrętów, pojemników i beczek z bronią i amunicją chemiczną oraz zwiększającą się eksploatacją Morza Bałtyckiego, wzrastają ryzyka przedostawania się do wód i dna Bałtyku oraz organizmów żywych szkodliwych substancji” – ostrzega NIK.
W przypadku okrętu Franken, badania prowadzone przez Instytut Morski w Gdańsku mówią o 6 000 ton paliw i produktów ropopochodnych. Skorodowany wrak może pod wpływem własnego ciężaru zapaść się i spowodować nagły wyciek dużej ilości tych substancji. Morska Służba Poszukiwania i Ratownictwa – jak ustaliła NIK – własnymi siłami byłaby zdolna do zebrania maksymalnie 3 000 ton oleju. Przy wykorzystaniu dodatkowych jednostek – 3 500 ton. To o wiele za mało.
O ile przy pierwszym okręcie to wciąż czarny scenariusz, co do którego możemy mieć nadzieję, że się nie ziści, to w przypadku wraku okrętu Stuttgart już zauważono plamę paliwa. Jej powierzchnia to w przybliżeniu 415 000 m².
Powiększa się też zasięg skażenia dna Bałtyku. Badania z 2016 roku potwierdzają, że tam, gdzie zalega mazut (pochodna ropy) utworzyła się „strefa azoiczna” (strefa pozbawiona życia), która wraz z plamą poszerza swój zasięg degradując środowisko naturalne. Tym samym mamy do czynienia z lokalną katastrofą ekologiczną.
Tykająca bomba
Z raportu NIK wynika, że sprawą wraków i amunicji od dawna nikt się nie interesuje. Właściwe urzędy administracji morskiej i ochrony środowiska przerzucają się oskarżeniami i pismami, zamiast działać. Wszyscy twierdzą, że oczyszczenie dna morza nie leży w ich kompetencjach.
„Administracja morska mimo upływu nawet 70 lat od zatopienia statków i broni chemicznej nie dokonała inwentaryzacji dna, tzn. nie rozpoznała miejsc, ilości, rodzaju i stanu materiałów niebezpiecznych” – pisze NIK i kieruje wnioski do właściwych organów z prośbą o natychmiastową interwencję.
Mimo wcześniejszych doniesień o niebezpieczeństwie, żaden z urzędów nie podjął działań prewencyjnych ani mających na celu neutralizację zagrożenia. Tymczasem sytuacja stale się pogarsza, a Bałtyk zmienia się w tykającą bombę.