MOTYLE PO PROSTU NADLATYWAŁY . Najpierw tysiącami, potem dziesiątkami, a nawet setkami tysięcy. Ich skrzydełka były brązowe od spodu i jaskrawopomarańczowe od góry, więc przypominały w locie okruchy słońca. Widok był cudowny, budził podziw i... niepokój. Napotkałam tę chmurę motyli – praktycznie inwazję gatunku Nymphalis californica – w pewien pogodny letni dzień w górach Sierra Nevada. Wraz z Mattem Foristerem, biologiem z University of Nevada w Reno, wędrowałam przez górę Castle Peak. Motyle z Castle Peak są jedną z najpilniej obserwowanych populacji owadów na świecie. Od niemal 45 lat każdego lata były zliczane co dwa tygodnie. Większość danych zebrał mentor Foristera, Art Shapiro, profesor University of California w Davis, zapisując informacje na niewielkich kartkach.

Reklama

Kiedy Forister skomputeryzował te badania i przeanalizował je, stwierdził, że motyle z Castle Peak przeżywają upadek od 2011 r. Rozmawialiśmy o przyczynach tego stanu rzeczy, zbliżając się do wierzchołka sięgającego 2775 m n.p.m., kiedy nagle otoczyła nas pomarańczowa mgła.

– Myśl o tym, że owady cierpią, wydaje się ludziom szokująca i ja to rozumiem – powiedział Forister.

Wskazał gestem krążące motyle. – Owady dokonują takich spektakularnych rzeczy, więc ta idea wydaje się dziwaczna. Mówi się, że żyjemy w antropocenie – epoce, którą defniuje wpływ człowieka na planetę. A mimo to pod wieloma względami to owady dominują na świecie. W każdym dowolnym momencie, jak się szacuje, 10 trylionów owadów lata, pełza, wisi w powietrzu, chodzi, kopie norki i pływa wokół nas. Pod względem różnorodności liczby są równie imponujące – około 80 proc. wszystkich rodzajów zwierząt stanowią owady.

To dzięki nim świat jest taki, jaki znamy. Bez zapylających je owadów większość roślin okrytonasiennych, od stokrotek po derenie, wymarłaby. Gdyby ludzie mieli nagle zniknąć, Ziemia, jak zauważył słynny amerykański biolog Edward O. Wilson, odzyskałaby bogaty stan równowagi panujący 10 tys. lat temu. Lecz gdyby miały zniknąć owady, w środowisku zapanowałby chaos. Dlatego szokujące – i przerażające – jest to, że w większości miejsc przebadanych ostatnio przez naukowców liczba owadów spada. Dotyczy to zarówno terenów rolniczych, jak i dzikich miejsc takich jak Castle Peak. Całkiem możliwe, że dzieje się to także na twoim podwórku.

TOWARZYSTWO ENTOMOLOGICZNE Z KREFELD

w Niemczech nad Renem, nieopodal granicy holenderskiej, przechowuje swoje zbiory w budynku dawnej szkoły. Tam, gdzie kiedyś dzieci wierciły się na lekcjach, stoją dziś skrzynie wypełnione butlami, a te butle z kolei są wypełnione grupami martwych owadów pływających w etanolu. Gdyby istniało miejsce, od którego zaczęła się obawa o upadek owadów, byłaby nim ta szkoła. – Nie liczymy tych butli, bo ich liczba zmienia się z tygodnia na tydzień – powiedział mi Martin Sorg, kurator kolekcji. Szacuje, że jest ich „kilkadziesiąt tysięcy”. Pod koniec lat 80. XX w. Sorg wraz z kolegami postanowił sprawdzić, jak owady radzą sobie w różnych typach oddalonych od siebie chronionych obszarów w Niemczech. W tym celu ustawiali specjalne pułapki przypominające małe namioty. Łapało się w nie wszystko: muchy, osy, ćmy, pszczoły, motyle i sieciarki. Ofiary trafiały do butli.

OWADY SFOTOGRAFOWANE W STACJI IYARINA W GOMATAON

Zbieranie owadów trwało przez ponad 20 lat, najpierw w jednym miejscu, potem w innym, w 63 chronionych obszarach, głównie w kraju związkowym Nadrenia Północna-Westfalia, gdzie leży Krefeld. W roku 2013 entomolodzy powrócili do dwóch pierwszych miejsc, w których pobierali próbki w 1989 r. Masa schwytanych owadów stanowiła jedynie ułamek tego, co złowiono 24 lata wcześniej. Naukowcy pobrali jeszcze próbki z tych miejsc w 2014 r. i przystąpili do ponownego próbkowania w kilkunastu innych stanowiskach. Wszędzie wyniki były podobne.

Aby je zinterpretować, towarzystwo poprosiło o pomoc innych entomologów i statystyków, którzy skrupulatnie przeglądali dane. Ich analizy potwierdziły, że od 1989 do 2016 r. biomasa latających owadów w chronionych obszarach Niemiec spadła aż o 76 proc. To odkrycie, opisane w magazynie naukowym PLOS One, trafiło na nagłówki całego świata. Guardian ostrzegał przed „ekologiczną
katastrofą”, New York Times przed „owadzim armagedonem”. Frankfurter Allgemeine Zeitung oświadczył, że jesteśmy „w środku koszmaru”. Instytucje naukowe i media wręcz zalały pytaniami mało niegdyś znane Towarzystwo Entomologiczne Krefeld.

Od czasu tamtego artykułu entomolodzy z całego świata ślęczą nad danymi i zbiorami. Niektórzy twierdzą, że opublikowane prace są stronnicze. Ich zdaniem badanie ukazujące dramatyczne zmiany ma większe szanse na rozgłos niż takie, które ich nie stwierdza. Mimo to wyniki dają do myślenia. Badacze pracujący w chronionym lesie w New Hampshire stwierdzili, że liczba tamtejszych chrząszczy spadła od połowy lat 70. XX w. o ponad 80 proc., a różnorodność insektów – liczba ich różnych rodzajów – o prawie 40 proc.

Badanie motyli w Holandii wykazało, że ich liczba zmniejszyła się o prawie 85 proc. od końca XIX w., natomiast według studium jętek prowadzonego w północnych stanach Środkowego Zachodu USA ich populacje od 2012 r. skurczyły się o ponad połowę. W Niemczech drugi zespół badaczy potwierdził sedno wyników z Krefeld. Ustalił on, że od 2008 do 2017 r. liczba gatunków owadów na terenach trawiastych i w lasach – sprawdzana wielokrotnie w trzech obszarach chronionych – spadła o ponad 30 proc. – To przerażające – powiedział jeden z badaczy Wolfgang Weisser, profesor Uniwersytetu Technicznego w Monachium. – Ale pasuje do obrazu prezentowanego przez coraz większą liczbę badań.

LUDZIE MOGĄ ZACHWYCAĆ SIĘ motylami i nienawidzić komarów, ale większości owadów po prostu nie dostrzegamy. To mówi o wiele więcej o stworzeniach dwunożnych niż tych, które mają sześć nóg. Owady są zdecydowanie najbardziej zróżnicowanymi istotami na naszej planecie, do tego stopnia, że naukowcy wciąż mają trudności z określeniem, jak wiele ich różnych rodzajów istnieje. Do tej pory nadano nazwy około milionowi gatunków owadów, ale ogólnie uważa się, że pozostało ich do odkrycia znacznie więcej – według ostatnich szacunków jeszcze jakieś 4 mln. Jedna zaledwie rodzina pasożytniczych Ichneumonidae, czyli gąsienicznikowate, liczy jakieś 100 tys. gatunków, więcej niż łączna liczba wszystkich znanych gatunków ryb, gadów, ssaków, płazów i ptaków. (Samo istnienie gąsienicznikowatych, jak powiedział kiedyś Darwin przyjacielowi, wystarczy do obalenia biblijnej teorii stworzenia, bo żaden „wielkoduszny i wszechmocny Bóg” nie wymyśliłby tak upiornego i morderczego pasożyta). Inne rodziny owadów są równie wielkie. Istnieje na przykład jakieś 60 tys. gatunków Curculionidae znanych jako ryjkowce albo słoniki.

Stosownie do swej niezwykłej różnorodności owady są spotykane praktycznie w każdym typie siedlisk lądowych, łącznie z najbardziej ekstremalnymi. Widelnice zauważono w Himalajach na wysokościach dochodzących do 5500 m, zaś rybiki w jaskiniach 900 m pod powierzchnią ziemi. Muchówki z gatunku Ephydra hians żyją w Yellowstone, na brzegach gorących sadzawek, a bezskrzydłe muszki Belgica antarctica przetrzymują chłody, pokrywając jajeczka rodzajem żelu przeciwdziałającego zamarzaniu. Polypedilum vanderplanki, muchówka z rodziny ochotkowatych występująca w półpustynnych rejonach Afryki, ma larwy, które w czasie suszy zamieniają się w wysuszone płatki. Z takiego stanu zawieszonego życia potrafą wyjść po ponad 15 latach.

Co tłumaczy tę oszałamiającą różnorodność owadów? Przedstawiano wiele wyjaśnień, z których najprostsze jest takie, że są stare. Bardzo stare. Należą do najwcześniejszych zwierząt, które skolonizowały ląd ponad 400 mln lat temu, prawie 200 mln lat przed pojawieniem się pierwszych dinozaurów. Tak długa historia pozwoliła im z czasem rozwinąć różnorodność.

Lecz prawdopodobnie ważna była także zdolność do zajmowania wielu różnych nisz środowiskowych. Owady są tak małe, że pojedyncze drzewo może być domem dla setek ich rodzajów – jedne wgryzają się w korę, inne drążą tunele w liściach, jeszcze inne żerują w korzeniach. Ten rodzaj „partycjonowania zasobów”, jak nazywają to ekolodzy, pozwala wielu gatunkom owadów zamieszkiwać z grubsza tę samą przestrzeń. No i jest jeszcze to, że, przynajmniej w przeszłości, owady cechowało niskie tempo wymierania. Kilka lat temu naukowcy przebadali skamieniałości największego podrzędu chrząszczy, Polyphaga, grupy obejmującej skarabeusze, sprężyki i świetliki. Stwierdzili, że ani jedna rodzina nie wyginęła w całej ewolucyjnej historii, nawet podczas masowego wymierania pod koniec kredy, 66 mln lat temu. To odkrycie sprawia, że występujące ostatnio spadki są tym bardziej złowieszcze.

KAŻDEJ JESIENI TYSIĄCE BADACZY zbiera się na dorocznym zjeździe Amerykańskiego Towarzystwa Entomologicznego. W zeszłym roku spotkanie odbywało się w St. Louis, a największe zainteresowanie wzbudziła sesja pod tytułem Spadek liczby owadów w antropocenie. Kolejni mówcy prezentowali smętne dane. Sorg omówił pracę grupy z Krefeld, Forister spadek liczebności motyli w górach Sierra, Toke Thomas Høye, naukowiec z duńskiego Uniwersytetu Aarhus, zmniejszenie liczby much odwiedzających kwiaty w północno-wschodniej Grenlandii, a May Berenbaum, entomolożka z Uniwersytetu Illinois, mówiła o globalnym kryzysie zapylaczy.

Organizatorem tej sesji był David Wagner, entomolog z Uniwersytetu Connecticut. Kiedy przyszła pora na jego wystąpienie, wspomniał o pewnej zagadce. Zauważył, że mówcy zgadzali się na ogół, iż owady mają problem, ale jeżeli chodzi o jego przyczynę – nie byli tak jednomyślni. Jedni wskazywali zmiany klimatyczne, drudzy rolnictwo i inne naruszenia siedlisk owadów. – To dość niezwykłe, że tak wielu naukowców zajmuje się tym problemem, a jednak nikt do końca nie wie, z czego on wynika – zauważył. Kilka tygodni po tym zebraniu spotkałam Wagnera w Amerykańskim Muzeum Historii
Naturalnej w Nowym Jorku. To muzeum posiada największą na świecie kolekcję owadów – kolejne rzędy metalowych szaf wypełnionych milionami okazów na szpilkach. Z grubsza na chybił trafł

Wagner otworzył szafę z rodzajem Bombusczyli trzmielami. W jednej z szuflad mieściły się patagońskie trzmiele Bombus dahlbomii należące do największych pszczołowatych na naszej planecie. Kiedyś były pospolite na znacznych obszarach Chile i Argentyny, ale w ostatnich latach ich populacje się załamały. Inną szufladę wypełniały trzmiele Bombus affinis, które wyróżnia czerwonawa plamka na grzbiecie. Pochodzą ze Środkowego Zachodu i północno-wschodniej części USA. One również występowały kiedyś powszechnie, ale ich liczba spadła do tak niskiego poziomu, że obecnie są uważane za gatunek zagrożony. – Już ich po prostu nie znajdziesz – powiedział Wagner. Wyjaśnił, że istnieje kolejny gatunek, Bombus bohemicus, który atakuje gniazda innych trzmieli, łącznie z Bombus afnis, wyżera ich larwy i zastępuje je własnymi. – On również znika. Zapytałam Wagnera, co jego zdaniem prowadzi do upadku owadów. Stwierdził, że odpowiedź jest oczywista. – Można oczekiwać, że przy ponad 7 mld ludzi na Ziemi różne rzeczy będą upadać.

Aby zapewnić sobie wyżywienie, odzież, mieszkanie i możliwość podróżowania, ci ludzie radykalnie zmieniają planetę – wycinają lasy, zaorują stepy, wprowadzają monokultury, uwalniają trujące substancje. Każde z tych działań jest stresorem dla owadów i innych zwierząt. Maleją populacje prawie każdej ich grupy. – Wiemy, że trwa kryzys bioróżnorodności – powiedział Wagner. W zakłopotanie wprawia tempo utraty owadów relacjonowane w najnowszych badaniach. Ich rezultaty, chociażby te z Krefeld, sugerują, że liczba owadów maleje znacząco szybciej niż innych grup zwierząt. Dlaczego? Jednym z możliwych wyjaśnień są pestycydy. Choć te związki chemiczne są wymierzone w „szkodliwe” gatunki, nie odróżniają owadów, które niszczą uprawy, od tych, które je zapylają. (Pestycydy mogą wpływać nawet na obszary chronione w Niemczech, bo wiele z nich przylega do terenów rolniczych). Jednak w niektórych miejscach, gdzie odnotowano ostry spadek – jak choćby w Górach Białych w New Hampshire – stosowanie pestycydów jest minimalne. Stąd zagadka. – W tej chwili chodzi o to, by określić, do jakiego stopnia owady są zagrożone bardziej od innych
gatunków – stwierdził Wagner. – To pilne. Myślę, że po raz pierwszy ludzie naprawdę przejmują się tym, co owady robią dla ekosystemu, oraz ich innymi działaniami na rzecz planety.

W swojej niemal nieskończonej różnorodności owady wykonują niezliczone prace, często niedoceniane. Mniej więcej trzy czwarte roślin okrytonasiennych jest zależnych od owadzich zapylaczy – pszczoły i trzmiele są najbardziej znane, ale chodzi także o motyle, osy i chrząszcze. Większość upraw owocowych, od jabłek po melony, potrzebuje zapylających owadów. Owady odgrywają też ważną rolę w rozprzestrzenianiu nasion. Wiele roślin wyposaża swe nasiona w maleńkie wyrostki zwane elajosomami, pełne tłuszczów i innych smakołyków. Mrówki przenoszące takie nasiona zjadają tylko elajosomy, pozwalając reszcie kiełkować.

Z kolei same owady stanowią pożywienie dla słodkowodnych ryb i niemal każdego rodzaju zwierząt lądowych. Do owadożernych gadów należą gekony, anolisy i scynki; wiewióreczniki i mrówkojady to owadożerne ssaki. Wśród ptaków żywiących się głównie insektami można wymienić jaskółki, dzięcioły i strzyżyki. Nawet te ptaki, które są wszystkożerne jako osobniki dorosłe, w młodości często
żywią się owadami. Sikory karolińskie na przykład karmią swoje pisklęta wyłącznie gąsienicami. (Jeden lęg może potrzebować ponad 5 tys. gąsienic, nim się opierzy). Niedawne badanie północnoamerykańskich ptaków wykazało, że ich liczba też ostro spada – od roku 1970 zmalała o prawie jedną trzecią. Najbardziej dotknięte zostały gatunki, których dieta obftuje w owady.
Owady pełnią też kluczową funkcję w rozkładaniu materii organicznej, dzięki któremu kręci się koło życia. Zjadając odchody, żuki gnojowe zwracają do gleby substancje odżywcze. Termity robią to samo, konsumując drewno. Bez owadów martwa materia organiczna – łącznie z ludzkimi ciałami – zaczęłaby się gromadzić. W odpowiednich warunkach larwy much potrafią zjeść 60 proc. zwłok człowieka w ciągu zaledwie tygodnia.

Trudno ocenić, jaka jest pieniężna wartość tej całej pracy, ale w roku 2006 dwójka entomologów spróbowała tego dokonać. Przyjrzeli się czterem kategoriom owadzich usług – usuwaniu odchodów, kontroli szkodników, zapylaniu i odżywianiu dzikiej fauny – i wyszła im kwota 57 mld dolarów w samych tylko Stanach Zjednoczonych.

STACJA BADAWCZA LA SELVA leży zaledwie 55 km na północ od San José, stolicy Kostaryki, ale żeby się tam dostać, trzeba jechać dwie godziny stromą górską drogą z ciasnymi zakrętami. Jedną z nocnych atrakcji La Selvy był kiedyś niewielki pawilon wyposażony w białą płachtę i lampę na ultrafolet zwabiającą owady. Na płachcie zbierało się ich tak wiele, że odwiedzający stację pozostawali do świtu, żeby je oglądać. Lecz przez ostatnie 20 lat widowisko stawało się coraz mniej spektakularne, aż do momentu, gdy przestało być widowiskiem. Dwie wyprawy do pawilonu, w parne noce minionego stycznia, przyniosły następujące wyniki: trzy ćmy, jeden chrząszcz, jakiś pluskwiak i kilka komarów. – Kiedy trafiłem tu po raz pierwszy, to było prawdziwe miejsce spotkań – powiedział Leeer, ekolog z University of Nevada. – A teraz nie widać owadów. Może jednego lub dwa.

Dyer pracuje w La Selvie od 1991 r. Jego badania skupiają się na interakcjach owadów z roślinami, na których żyją, z innymi owadami i między sobą. Na przykład większość pasożytniczych os składa jaja w ciałach gąsienic, wykorzystując je jako żywe spiżarnie. Larwy os stopniowo zjadają gąsienice od środka. Inne owady, zwane hiperparazytoidami, składają jaja w ciałach parazytoidów lub na nich. Są nawet takie, które pasożytują na hiperparazytoidach. Z pomocą studentów Dyer zbierał gąsienice w La Selvie i hodował je, by zobaczyć, co wyjdzie – czasami były to ćmy, czasami pasożyty. Podobnie jak członkowie Towarzystwa Entomologicznego z Krefeld, nie zamierzał szukać dowodów na upadek owadów. Ale je znalazł. Jedna z jego dyplomantek, Danielle Salcido, przejrzała ostatnio dane z dwóch dekad. Stwierdziła, że od 1997 r. różnorodność gąsienic w La Selvie spadła o prawie 40 proc. Różnorodność parazytoidów spadła jeszcze bardziej – o jakieś 55 proc. Parazytoidy trzymają pod kontrolą wiele gąsienic zjadających uprawy, więc spadek ich liczby może zwiększać straty w rolnictwie. (Salcido stwierdziła, że kilka grup gąsienic, skłonnych do nagłego występowania, wzrastało, mimo iż większość spadała). Zanikanie interakcji między gąsienicami i parazytoidami oznacza, że całe łańcuchy pokarmowe mogą się rwać, częstokroć jeszcze zanim ludzie będą mieli okazję je poznać.

– To jest jak filologia – stwierdził Dyer. – A te interakcje, te historie, są jak wiersze. Gdy tracimy ich tak wiele, to tak, jakby spłonęła biblioteka. Większość długoterminowych danych związanych z owadami pochodzi ze strefy umiarkowanej – z Europy i USA. Ale mniej więcej 80 proc. wszystkich gatunków owadów żyje w tropikach, toteż wnioski Dyera i Salcido mogą być tym bardziej znaczące. Choć wokół stacji La Selva rozciągają się tereny rolnicze, co każe myśleć o takich problemach, jak rozdrobnienie siedlisk i stosowanie pestycydów, Dyer uważa, że jednym z głównych czynników przyczyniających się do spadku liczebności są zmiany klimatyczne. A zwłaszcza, jak dowodzi, wzrost liczby zdarzeń pogodowych takich jak powodzie. – Wiele gatunków, głównie w tropikach, jest szczególnie podatnych na skrajne warunki pogodowe. One po prostu nie są przystosowane do znacznych wahań – mówi.

Dan Janzen i Winnie Hallwachs są tropikalnymi ekologami z University of Pennsylvania. Część roku spędzają w Filadelfii, a część w zachodniej Kostaryce, w domu leżącym na północ od miasta Liberia, który dzielą z wszelką dziką fauną, jaka się w nim osiedli, w tym ze spawękami skorpionokształtnymi i nietoperzami z rodzaju jutrzenkowców. Kiedy przybył do nich gość z La Selvy, Hallwachs pokazała mu ośmiocentymetrowego karalucha pod zlewem. – Mówię ludziom, że książki są tylko pokarmem dla termitów – powiedział Janzen, wskazując kupkę rozdrobnionego papieru w biblioteczce.

Okoliczny krajobraz bardzo różni się od tego w La Selvie – to tropikalny suchy las, a wyżej las mglisty zamiast nizinnego lasu deszczowego. Ale także tutaj Janzen i Hallwachs zauważyli dramatyczny spadek liczby owadów. Hallwachs wspomina, że w połowie lat 80. XX w., kiedy zdobyli komputer osobisty, światło monitora zwabiało tak wiele owadów, że musieli rozpiąć w domu namiot, żeby pracować w jego wnętrzu. – Teraz doszedłem do takiego punktu, że każdy owad, który przechodzi po moim biurku nocą, trafa do folki z alkoholem – powiedział Janzen. Był w Kostaryce przez dwa tygodnie i zebrał zaledwie dziewięć owadów. Janzen i Hallwachs spadek liczby owadów też w znacznym stopniu przypisują zmianom klimatycznym. Janzen stwierdził, że kiedy zaczął przyjeżdżać do Kostaryki w roku 1963, pora sucha trwała cztery miesiące. – Dziś mamy sześć miesięcy suchych, więc te wszystkie stworzenia, które przystosowały się do czterech miesięcy, mają teraz dodatkowe dwa. Kończy się im jedzenie, kończą się wskazówki, jak żyć. Wszystko się rozpada.

CO MOŻNA ZROBIĆ, żeby odwrócić te złowieszcze trendy? Do pewnego stopnia zależy to oczywiście od ich głównej przyczyny. Jeżeli jest to przede wszystkim zmiana klimatu, to jedynie globalne działanie na rzecz ograniczenia emisji może dać jakiś skutek. Jeśli to pestycydy lub utrata siedlisk, sporo mogą przynieść akcje na skalę regionalną lub lokalną. Starając się chronić owady zapylające, Unia Europejska zakazała stosowania większości neonikotynoidów – pestycydów, które mają związek ze spadkiem liczby owadów i ptaków. Jesienią niemiecki rząd przyjął program działania na rzecz ochrony owadów, który zmierza do przywracania ich siedlisk, zakazu stosowania insektycydów na pewnych obszarach i stopniowego wycofywania glifosatu, popularnego herbicydu. (Glifosat może eliminować rośliny o kluczowym znaczeniu dla owadów, a także zaburzać ich układy odpornościowe). Nie damy sobie rady bez owadów – napisano w tym planie.

Ostatnio grupa ponad 50 naukowców z całego świata zaproponowała „mapę drogową” ochrony owadów zalecającą podejmowanie agresywnych kroków na rzecz ograniczenia emisji gazów cieplarnianych, zapewnianie większej ilości naturalnych obszarów jako bezpiecznych schronień dla owadów oraz ściślejszą kontrolę gatunków egzotycznych. (Do załamania populacji patagońskich trzmieli Bombus dahlbomii, a być może także północnoamerykańskich Bombus afnisdoprowadziły pszczoły sprowadzone z Europy). Grupa wezwała także do ograniczenia stosowania syntetycznych pestycydów i nawozów. – Możemy zrobić wiele rzeczy, które będą dobrymi praktykami, bez względu na to, jak się to skończy – powiedział Wagner, należący do tego grona. – Wszystko, co dotyczy klimatu, jest numerem jeden na mojej liście. Jeśli zdołamy ograniczyć stosowanie pestycydów w celach kosmetycznych, takich jak pielęgnacja trawników, planeta na tym skorzysta.

Jedną z nielicznych organizacji na świecie nastawionych w szczególności na ochronę bezkręgowców jest Xerces Society z Portland w stanie Oregon. Towarzystwo to wzięło nazwę od motyla Glaucopsyche xerces z półwyspu San Francisco, który wymarł w latach 40. XX w. z powodu zagospodarowania jego terenów. Pewnego dnia, wkrótce po wspinaczce na Castle Peak, wybrałam się z dyrektorem towarzystwa, Scottem Blackiem, na zwiedzanie kilku projektów w Dolinie Kalifornijskiej, przy których jego organizacja współpracuje. Podczas jazdy Black wspominał jedną ze swoich pierwszych miłości samochodowych – forda mustanga, którego kupił jako nastolatek w Nebrasce w 1979 r.

Reklama

Ciągle musiał go myć, bo auto było oblepione martwymi owadami. Dziś, jak stwierdził, rzadko musi zeskrobywać rozbite owady ze swojego wozu. To zjawisko zauważa się tak powszechnie, że zyskało miano „efektu przedniej szyby”. Mijaliśmy kolejne kilometry precyzyjnie obsadzonych pól. Black pokręcił głową. Stwierdził, że kiedyś na obrzeżach farm rozciągały się zachwaszczone kawałki, w których mogły się chronić owady. Dziś ziemia jest zaorywana od jednej drogi do następnej. – Tu widać brak siedlisk. W końcu dotarliśmy do rancza Bixler w miasteczku Stockton. Na tej 520-hektarowej połaci uprawia się migdały i jagody. Kilka lat temu jej właściciele postanowili współpracować z Towarzystwem Xerces, sadząc żywopłoty i zwracając ekosystemowi część naturalnych siedlisk utraconych w ciągu półwiecza coraz bardziej intensywnych upraw. Jeden z żywopłotów, posadzony w dawnym rowie nawadniającym, ciągnął się przez ponad 800 m. Wyższe krzewy, takie jak
dziki bez, rosły na przemian z mniejszymi bylinami, np. białą szałwią i werbeną. Lato dobiegało końca, dzień był gorący i większość roślin wydawała się przesuszona. Mimo to brzęczały w nich pszczoły miesierkowate i smuklikowate. – Mamy mnóstwo danych dowodzących, że jeśli będziemy tak postępować, one się pojawią – powiedział Black. – Rośliny i owady stanową tkankę tej planety. Rozdzieramy ją na strzępy, więc musimy zszywać ją z powrotem.

Reklama
Reklama
Reklama