Lubelski dom dla dzikich zwierząt
Wyłapują porzucone żółwie i inne gady i płazy, dając im nowy dom. Egzotarium działające przy schronisku dla zwierząt w Lublinie to jedno z niewielu takich miejsc w Polsce
O przemycie zwierząt i polskich realiach konwencji waszyngtońskiej dotyczących ochrony zwierząt i roślin czytaj w październikowym wydaniu "National Geographic Polska"
Żadne okazy z przemytu jeszcze do nas nie trafiły. My łapiemy raczej te, które uciekły hodowcom lub zostały przez nich wyrzucone - mówi Bartłomiej Gorzkowski, założyciel Egzotarium.
- Jesteśmy częścią miejskiego schroniska. Teoretycznie jest więc możliwe, że i do nas mogłyby trafić zwierzęta z udaremnionych przemytów - mówi. W praktyce nie ma to jednak miejsca. Celnicy współpracują z placówkami CITES w Zamościu i wkrótce w Warszawie. Lubelskie egzotarium działa za to z policją i strażą miejską. Trafiają tu zwierzęta znalezione na ulicach Lublina i sąsiednich miast. Takie, które uciekły właścicielom albo im się po prostu znudziły.
Jak żółw czerwonolicy, dawniej ulubieniec polskich sklepów zoologicznych, dziś prawdziwa plaga naszego środowiska. To wyjątkowo inwazyjny gatunek. Do Polski trafiało kiedyś ze Stanów Zjednoczonych 3-4 miliony okazów rocznie. Początkowo małe, wielkości monety pięciozłotowej, szybko rosły, uprzykrzając życie właścicielom. Ci pozbywali się ich, wyrzucając je na łąkach czy w parkach. Żółw czerwonolicy żyje długo, jest żarłoczny i tym samym wypiera naszego rodzimego żółwia błotnego. I choć nie ma jeszcze dowodu na to, że w polskim środowisku potrafi się rozmnażać, w przyszłości może się to zmienić, tak jak ma to miejsce na południu Europy. Fundacja Epicrates, która zajmuje się wyłapywaniem żółwi czerwonolicych i innych podgatunków żółwia ozdobnego, szacuje, że w samym tylko Zalewie Zemborzyckim może być do tysiąca przedstawicieli tych gatunków.
Odłowione okazy trafiają m.in. do lubelskiego egzotarium. Tam kontynuują życie. W niektórych przypadkach mieszkańcy schroniska - także ci egzotyczni - mogą zostać adopotowani. Miało to już miejsce w przypadku około 40 okazów. - Nie wydajemy zwierząt jadowitych, odpadają więc wszystkie pająki - tłumaczy Gorzkowski. - Ale już legwany czy żółwie, o ile są w dobrym stanie, a my mamy gwarancję, że chętny odpowiednio się nimi zajmie, mogą do adopcji trafić. Często jednak odmawiamy, głównie wtedy, gdy widzimy, że żółw czy jaszczurka traktowane są jako zabawka dla dziecka.
Bo jaka jest gwarancja, że gdy mu się znudzą, znów nie trafią na bruk?