Reklama

My, zwierzęta, nie doceniamy roślin. Widać to choćby w języku. Gdy chcemy określić kogoś jako niepasującego do innych i niepotrzebnego, mówimy, że jest „kwiatkiem do kożucha”. Mianem „warzywa” obdarzamy osobę sparaliżowaną na skutek choroby, całkowicie zależną od innych, nieradzącą sobie z podstawowymi czynnościami. Tymczasem rośliny poczynają sobie zupełnie nieźle. Zresztą robiły to już miliony lat przed naszym pojawieniem się na świecie. To prawda – nie mogą się swobodnie poruszać, nie opanowały narzędzi ani ognia, nie posługują się językiem ani nie mają świadomości, przynajmniej w naszym rozumieniu tego pojęcia. My, zwierzęta, postrzegamy wymienione tu zdolności jako najbardziej „zaawansowane” sposoby radzenia sobie ze światem. Stanowią w końcu ukoronowanie naszej dotychczasowej ewolucyjnej wędrówki. Jednak zanim znów przyjdzie ci, czytelniku, do głowy sławić ludzką świadomość jako szczyt ewolucji, zastanów się, skąd pochodzi ta idea. Z ludzkiej świadomości. Hm, to niezbyt obiektywne źródło, czyż nie?

Reklama

Spróbujmy zatem oddać honor osiągnięciom ewolucji, o których byłoby znacznie głośniej, gdyby podręczniki biologii pisały rośliny, a nie zwierzęta. Gdy my zdobywaliśmy umiejętność poruszania się, rozwijaliśmy świadomość i język, rośliny ciężko pracowały nad sztuczkami innego rodzaju, uwzględniającymi kluczowy fakt zielonej egzystencji: zakorzenienie. Jak rozprzestrzeniasz swe geny, gdy tkwisz w miejscu? Stajesz się mistrzem w dziedzinie biochemii, inżynierii, designu i koloru. Nie wspominając o sztuce manipulacji „wyższymi” stworzeniami (ze ssakami takimi jak my włącznie). Mam na myśli zwłaszcza jedną z największych, najbardziej zróżnicowanych rodzin roślin kwiatowych: storczyki (orchidee), których 25 tys. gatunków w ciągu jakichś 80 mln lat skolonizowało sześć kontynentów i każde zdolne do zasiedlenia lądowe środowisko. Od pustyń zachodniej Australii do zamglonych lasów Ameryki Środkowej, od koron najwyższych drzew po podziemia, od niedostępnych szczytów basenu Morza Śródziemnego po salony, biura i restauracje na całym świecie.

Jaki jest sekret storczykowego sukcesu? Jednym słowem? Oszustwo. Wprawdzie są wśród nich rośliny nagradzające owady i ptaki, które przenoszą ich pyłek na inne rośliny, nektarem i pyłkiem, ale mniej więcej jedna trzecia gatunków dawno stwierdziła (z naszego punktu widzenia oczywiście nieświadomie), że może zaoszczędzić na produkcji kosztownego nektaru. Zamiast tego zwiększają szanse reprodukcyjne, tworząc wizualne, zapachowe czy dotykowe (a czasem wszystkie naraz) oszustwa. Niektóre storczyki wabią pszczoły fałszywą obietnicą pożywienia, naśladując kwiaty wytwarzające nektar, podczas gdy inne, jak w przypadku rodzaju Dracula, przywabiają padlinożerne i krwiopijne muchówki gamą fetorów, od woni pleśni i gnijącego mięsa po smród kociego moczu i dziecięcej pieluchy. (Naprawdę je wąchałem). Jedne obiecują schronienie, tworząc kwiaty przypominające owadzie kryjówki czy gniazda, inne naśladują trutnie w locie, w nadziei że nierozgarnięty owad weźmie kwiat za rywala, a wynikiem walki będzie zapylenie. Najsprytniej oszukują jednak chyba te storczyki, które obiecują seks. I to naprawdę dziwaczny.

Licząc na to, że uda mi się podejrzeć niektóre roślinne zachowania seksualne, udałem się na Sardynię, górzystą i słabo zaludnioną wyspę u zachodniego wybrzeża Włoch, słynącą ze swej kwietnej bioróżnorodności i najzupełniej ludzkiego kidnapingu. Ruszyłem tam na poszukiwania jednego z najbardziej pomysłowych i diabolicznych storczyków: dwulistnika z rodzaju Ophrys. (Niektórzy botanicy nazywają je „orchideami-prostytutkami”). Odkąd przeczytałem o strategii rozrodczej tej rośliny, nie mogłem się doczekać chwili, gdy zobaczę ją na własne oczy i spotkam jej nieszczęsnego zapylacza. W moim terenowym przewodniku postępowanie dwulistników opisano jako „oszustwo seksualne” i „pseudokopulację”. To, czego się dowiedziałem, kazało mi radykalnie zrewidować mniemanie na temat tego, co sprytna roślina potrafi zrobić z łatwowiernym zwierzęciem.

W wypadku tego gatunku dwulistników „ofiarą” jest krewniak trzmiela. Storczyk nie kusi go ani nektarem, ani pyłkiem; zamiast tego wabi obietnicą seksu, a potem zapewnia sobie zapylenie, udaremniając realizację pszczelej żądzy, którą wcześniej rozbudził. Seksualne oszustwo udaje mu się dzięki niemal perfekcyjnemu podrobieniu wyglądu, zapachu, a nawet wrażeń dotykowych, jakich dostarcza samica pszczoły. Można powiedzieć, że kwiat „robi w metaforach”: jego „coś” udaje coś innego.

Upolowanie storczyka bywa trudne, ale w górach Sardynii dwulistniki rosną jak przydrożne chwasty. W kwietniu, gdy kwitną, można je podziwiać wprost z jadącego samochodu. Z bliska dolna warżka (czyli labellum) tych niewielkich storczyków łudząco przypomina samicę pszczoły widzianą od tyłu. Ta pseudopszczoła (u niektórych gatunków dwulistnika ma nawet futro, coś, co przypomina nóżki i złożone, połyskliwe skrzydła) wygląda tak, jakby siedziała z głową zanurzoną w zielonym kwiecie utworzonym z działek prawdziwego kwiatowego kielicha. By uwiarygodnić oszustwo, storczyk wydziela woń, która, jak wykazano, jest bardzo zbliżona do pszczelich feromonów.

Seksualne oszustwa prowadzą do zapylenia ze zmiennym szczęściem, ale gdy się udają, zasada jest taka: samiec pszczoły siada na pszczołokształtnej warżce i próbuje kopulować (jak opisano to w literaturze botanicznej, zaczyna „wykonywać ruchy przypominające nienormalnie gwałtowną i długotrwałą próbę kopulacji”). W trakcie tych bezowocnych wysiłków ociera się o prętosłup (strukturę zawierającą i męskie, i żeńskie „organy płciowe” storczyka), a wówczas dwie pyłkowiny powstałe ze sklejonych ziaren pyłku przylepiają się do jego grzbietu za pomocą szybkoschnącej, przypominającej klej substancji. Frustracja narasta, aż wreszcie do samca dociera, że dał się nabrać. Wtedy gwałtownie podrywa się do lotu, z mocno przyczepionymi pyłkowinami, i rusza na szaleńcze poszukiwanie prawdziwszej pszczoły.

Było coś przejmującego w trutniu, którego wypatrzyłem, latającym dookoła z czymś, co przypominało parę pękatych, żółtych butli tlenowych, na grzbiecie. Teraz, nieświadom niczego, poszukując drugiej, bardziej satysfakcjonującej miłostki, był dokładnie w połowie tego aktu. Botanicy nazywają czasem takie przenoszące pyłek samce pszczół mianem „latających penisów”, choć oczywiście większość pszczół na świecie odgrywa rolę zapylaczy mimowolnie, myśląc raczej o jedzeniu niż kopulacji. W przypadku biednej, zwiedzionej pszczoły storczykowej jest jednak inaczej.

Strategia zapylania rodzaju Ophrys jest podobnie jak u wielu innych storczyków, przemyślna, przebiegła i z pozoru tak nieprawdopodobna, że zwolennicy hipotezy inteligentnego projektu wskazują czasem orchidee jako dowód działania w przyrodzie inteligencji wyższej. (W przypadku rodzaju Ophrys należałoby dodać: dość sadystycznej). Tym niemniej niezwykłość seksualnych zachowań owych roślin jest jednym z najlepszych przykładów istnienia doboru naturalnego. Wiedział to zresztą już Karol Darwin, który był zafascynowany strategiami zapylania storczyków. I choć zastanawiał się nad sensem upodobnienia się kwiatów dwulistnika do pszczół (pseudokopulację zaobserwowano po raz pierwszy dopiero w 1916 r.), dużą część tego, co dziś wiemy na temat tych roślin, wyłożył w The Various Contrivances by Which Orchids are Fertilised by Insects (Rozmaite sztuczki, dzięki którym owady zapylają storczyki) – książce opublikowanej tuż po słynnej O powstawaniu gatunków. Niektórzy naukowcy uważają, że gdyby opublikował książkę o storczykach jako pierwszą, teoria doboru naturalnego spotkałaby się z mniejszym sceptycyzmem. Dlaczego? Ponieważ u storczyków Darwin zaobserwował struktury kwiatowe tak doskonałe, jak najpiękniejsze adaptacje w świecie zwierzęcym. Z wielką pieczołowitością wykazał, że nawet najbardziej nieprawdopodobne cechy kwiatów służą przedłużaniu gatunku, a wiele z nich stanowi doskonałą adaptację tak do potrzeb rośliny, jak i do anatomii ich zapylaczy. Tym samym orchidee dostarczyły Darwinowi eleganckich dowodów na poparcie jego teorii.

W pewnym przypadku na postawienie kropki nad „i” w darwinowskim dowodzie na to, że ewolucja tworzy kwiat po to, by zwabić i wykorzystać konkretne zapylacze, trzeba było poczekać parę dziesięcioleci. Twórca teorii ewolucji próbował wyjaśnić, po co madagaskarski storczyk Angraecum sesquipedale (zwany dziś storczykiem Darwina) wytwarza kroplę nektaru na dnie głębokiej na 30 cm ostrogi, skoro tak głęboko nie był w stanie sięgnąć żaden ze znanych zapylaczy. Wysunął hipotezę, że musi istnieć ćma z trąbką długości 30 cm, stworzenie niezaobserwowane za jego czasów. Dopiero po śmierci Darwina entomolodzy odkryli zawisaka, którego trąbka po rozwinięciu miała… 30 cm. Dokładnie tyle, ile przepowiedział uczony.

Barokowe strategie zapylania obserwowane u storczyków stawiają jednak przed ewolucjonistami ważne pytania. Skoro dobór naturalny rzadko nagradza niepotrzebne komplikowanie życia, dlaczego nie wszystkie storczyki pozostały przy najbardziej oczywistej strategii opartej na nagrodzie w postaci nektaru? I jakim cudem ich praktyki seksualne stały się tak skomplikowane? I co, jeśli w ogóle cokolwiek, zyskują oszukani zapylacze? Jeżeli wyłącznie frustrację, to czemu dobór naturalny nie wyplenił owadów tak lekkomyślnych, że tracą czas na spółkowanie ze stworzonym przez naturę odpowiednikiem dmuchanej lalki z sex shopu?

Niektóre z tych pytań doczekały się fascynujących odpowiedzi. John Alcock, biolog ewolucyjny i autor publikacji An Enthusiasm for Orchids, zaproponował dwa wyjaśnienia, dlaczego u niektórych storczyków ewolucja kwiatu doprowadziła do zaniku nagrody w postaci nektaru. Botanicy, którzy eksperymentowali, umieszczając nektar w normalnie pozbawionych go kwiatach, zauważyli, że zapylacze pozostają w okolicy dłużej, z zadowoleniem odwiedzając inne kwiaty na tej samej lub pobliskich roślinach. To jednak nie sprzyja interesom storczyków, bo wsobne zapylanie pogarsza jakość nasion. Krzyżowanie się, czyli wymiana genów z osobnikami rosnącymi gdzieś daleko zwiększa żywotność i zmienność u potomstwa, poprawiając kondycję kolejnych pokoleń. Okazuje się, że u storczyków z rodzaju Ophrys nieodzowną częścią strategii rozrodczej jest frustracja seksualna oszukanego owada. Z mocnym postanowieniem, by nie dać się oszukać po raz wtóry, samiec odlatuje jak najdalej od miejsca upokorzenia i, jeśli wszystko dobrze się ułoży dla storczyka, oddaje się pseudokopulacji z innym oddalonym storczykiem, pozostawiając na nim paczuszki pyłku. Ten drugi okaz prawdopodobnie wygląda i pachnie nieco inaczej od pierwszego; niektórzy botanicy uważają nawet, że subtelne różnice między poszczególnymi osobnikami są częścią strategii mającej zapobiec temu, by pszczoły nauczyły się unikać zakochiwania się w kwiatach. Botaniczne określenie tej adaptacji to „mimikra niedoskonała kwiatów”. I pomyśleć: to właśnie niedoskonałość mimikry storczyka może być elementem doskonalenia jego strategii rozrodczej.

Innym powodem, dla którego tak wiele storczyków zerwało z branżą restauracyjną, może też być korzyść z nawiązania bliskich stosunków tylko z jednym, za to bez reszty oddanym zapylaczem. Nektar, poza tym, że jego produkcja jest dla kwiatu kosztowna energetycznie, jest przysmakiem, który wabi zbieraninę osobników niedających żadnej gwarancji dostarczenia pyłku we właściwe miejsce. Za to jeśli wytworzysz woń, która wabi jedynie samce konkretnego gatunku pszczoły, możesz być pewien, że twój pyłek wyląduje dokładnie tam, gdzie chcesz: na znamieniu jakiegoś oddalonego storczyka należącego do tego samego gatunku.

Precyzja tego perfumeryjnego biznesu może też pomóc w wyjaśnieniu zagadki zadziwiającej różnorodności storczykowatych. Mutacja, dzięki której zapach orchidei zmienia się choćby odrobinę, może, zupełnie przypadkowo, okazać się kluczem do seksualnego zainteresowania ze strony nowego zapylacza, zarazem zniechęcając dotychczasowego. W ten sposób, blokując możliwość zapylania roślin zmutowanych pyłkiem roślin wyjściowych, chemiczna zmienność kwiatowej woni może zapoczątkować specjację (powstawanie nowych gatunków) równie skutecznie jak bariera geograficzna. Storczyk odmieniec może zacząć ewoluować w genetycznej izolacji od swych przodków, a to warunek niezbędny do powstania nowego gatunku.

Storczyki są mistrzami w tworzeniu nowych gatunków, a jednak jest ich na świecie stosunkowo niewiele. Właśnie ta rzadkość w środowisku faworyzuje wyspecjalizowane strategie zapylania, pozwalające na precyzyjne dostarczanie pyłku we właściwe miejsce – nie tak jak u traw, którym wystarczy rzucić swój pyłek na wiatr. W przypadku storczyków ich mała liczebność zapewnia zresztą przetrwanie. Gdyby oszukańczych roślin było więcej, ich sztuczki szybko przestałyby działać. Skuteczność podstępu zależy bowiem od liczby uczciwych kwiatów w okolicy. Oszustwa storczyków mogą działać tylko tam, gdzie wokół nich rzeczy są tym, na co wyglądają: smród gnijącego mięsa zwiastuje gnijące mięso, a kwiaty naprawdę oferują nektar i nie przebierają się za owady.

Jeśli chodzi o akt prokreacji, to storczyki postawiły raczej na ilość niż jakość. Choć oszustwo seksualne działa nie zawsze i nie na wszystkie zapylacze, storczykom wystarcza, że działa na niektórych, czasami. Każda pyłkowina zawiera bowiem ogromną liczbę ziaren pyłku, a gdy dotrą one na miejsce, każda zapylona zalążnia wypełnia się równie ogromną liczbą nasion. Tak więc, choć akt płciowy storczyków jest zjawiskiem rzadkim i pieczołowicie wyreżyserowanym, wszystko, co dzieje się po nim, opiera się na rozrzutności i przypadku. W maleńkich nasionach nie ma miejsca nawet na substancje odżywcze dla rozwijającej się roślinki. Pod tym względem orchidee muszą liczyć na życzliwość obcych – zwykle chodzi o endofitycznego grzyba. Jeśli wszystko się uda (a to też rzadkość), strzępki grzyba przedostają się do nasienia storczyka i dostarczają mu wszystkiego, czego potrzebuje zarodek. A co ma z tego związku grzyb? Nie bądźcie zbyt pewni, że w ogóle coś zyska – w końcu chodzi o storczyki…

Gaspar Silvera z Panamy jest poszukiwaczem i hodowcą storczyków. Gustuje w słomkowych kapeluszach typu fedora, a jego żona ma na imię Flor (kwiat). Z wykształcenia agronom, odkąd odszedł na emeryturę, poświęcił się ratowaniu zagrożonych przez cywilizację storczyków oraz żmudnemu dziełu ich rozmnażania. Z fotografem Christianem Zieglerem poleciałem do jego kwietnego żłobka w Chilibre, kiedy zadzwonił, że zakwitł jeden z jego środkowoamerykańskich storczyków Coryanthes panamensis, gatunek szczególnie wymagający i kapryśny w uprawie. Mieliśmy nadzieję, że uda się nam zobaczyć jedną z najniezwyklejszych scen zapylania do oglądania wyłącznie za zgodą rodziców.

Gdy dotarliśmy na miejsce, kanarkowożółty kwiat, dziwaczny, nad miarę skomplikowany wytwór ewolucyjnej rozrzutności, zaczynał już więdnąć, ale nadal wydzielał silną woń moreli i eukaliptusa. Zaledwie kilka dni wcześniej gwałtownie otworzył płatki i pikantno-słodki zapach wywabił z otaczających zarośli bandę samców pszczół z rodzaju Euglossa, opalizujących, zgrabnych i bezżądłowych krewniaków trzmieli. Trutnie walczyły o miejsce na gładkich krzywiznach misternie wyrzeźbionego kwiatu, tuż nad warżką tworzącą głęboki dzbanek, do którego spływał wydzielany przez kwiat przejrzysty, nieco lepki płyn. To nie nektar.

Podczas wizyty na kwiecie pszczoły zdrapują przednimi nogami zapachy z jego woskowatej powierzchni; potem przenoszą wonny urobek do maleńkich torebek pyłkowych na goleniach tylnych odnóży. Cel ich działań poznano dopiero w 1966 r., gdy botanik Stefan Vogel odkrył, że pszczoły zbierają chemiczne cegiełki potrzebne do wytworzenia zapachu. Większość zwierząt, które w wabieniu partnerów polegają na aromatach, produkuje je samodzielnie. Pszczoły z rodzaju Euglossa w tym celu poszukują konkretnego zestawu składników, zbierając je nie tylko ze storczyków, ale także z pewnych liści i grzybów, a następnie mieszają je „ręcznie”, otrzymując żądane perfumy. Taką miksturę samiec rozprowadza po swoim ciele, po czym trzepocze skrzydłami, by rozpylić uwodzicielski zapach kamfory i kwiatów – i zwabić samicę.

Storczyk za swój wkład w niepowtarzalny aromat pobiera jednak słony haracz. Gdy trutnie przepychają się na śliskich płatkach, co jakiś czas któremuś zdarzy się poślizgnąć i wpaść do dzbanka. Lepki płyn we wnętrzu sprawia, że pszczele skrzydła stają się na jakiś czas bezużyteczne. Owad walczy usilnie, by wspiąć się po śliskich ściankach, aż trafi na serię schodków, które wąskim korytarzem wiodą do góry i na zewnątrz dzbanka, z tyłu kwiatu. Oszołomiona i przemoczona pszczoła przeciska się tunelem, mijając po drodze urządzenie, które (domyślacie się już!) pod jej dotykiem odskakuje i przyczepia parę żółtych pyłkowin do grzbietu trutnia. Jeśli wszystko idzie zgodnie z planem (storczyka), pszczoła suszy skrzydła, odlatuje do następnego kwiatu Coryanthes, wpada znów do dzbanka i w czasie wędrówki tunelem bezwiednie zaczepia żółtym plecakiem o sterczące tam maleńkie haczyki przeznaczone właśnie do tego celu. Misja wypełniona, orchidea zamyka swój sklepik, a ekstrawaganckie płatki zmieniają się w stertę pomarszczonej żółtej tkanki.

Przypadek Coryanthes panamensis to piękny przykład obopólnych korzyści storczyka i zapylacza, ale nie zawsze tak jest. Pszczołowate z rodzaju Euglossa odlatują z koszyczkiem pełnym zapachów, ale los pomniejszych owadzich naiwniaków bywa inny. Na YouTube można obejrzeć filmik, na którym widać kompletnie skołowaną, a potem upokorzoną przez australijski storczyk z rodzaju Cryptostylis osę. Ta orchidea wabi zapylacze, wydzielając woń bardzo podobną do feromonu samicy os tego gatunku (Lissopimpla excelsa). Zwabiony pan osa ląduje odwłokiem naprzód na przypominającej język warżce i zaczyna kopulować z kwiatem, sondując jego wnętrze koniuszkiem odwłoka, aż dotknie lepkich pyłkowin, które przylepiają się do odwłoka niczym para żółtych ogonków. Zabawa w przyczepianie ogona zapylaczowi to dopiero początek poniżania osy. W przypadku Cryptostylis przechodzimy od pseudokopulacji do rzeczywistości jeszcze bardziej perwersyjnej: zwykle samiec osy w końcu, w ferworze wysiłków, faktycznie ejakuluje do wnętrza kwiatu. Z pewnością jest to szczyt zachowań szkodliwych pod względem adaptacyjnym. Należałoby oczekiwać, że dobór naturalny surowo rozprawi się ze stworzeniem tak głupim, że trwoni geny, uprawiając seks z kwiatem. (Literatura fachowa mówi tu o „kosztownym marnotrawstwie plemników”). To byłaby zła wiadomość i dla os, i dla zależnych od nich storczyków. Ale tak jak w innych kwestiach dotyczących płciowości storczyków i tu sprawa nie jest taka prosta.

Jak się wydaje, samice niektórych gatunków owadów, w tym i Lissopimpla excelsa, mogą się rozmnażać zarówno przy udziale plemników, jak i bez niego. W pierwszym wypadku odsetek potomstwa obu płci jest mniej więcej równy; w drugim samice wydają na świat same samce. Jakże to wygodne, dla storczyka Cryptostylis oczywiście. Prowokując osy do marnowania plemników na jego kwiatach, zmniejsza ilość plemników dostępnych dla samic, zapewniając sobie zwiększenie liczby potencjalnych zapylaczy. Co więcej, nadmiar samców zwiększa konkurencję o samice, a to sprawia, że panowie osy robią się mniej wybredni i chętniej obdarzają uczuciem kwiat przemyślnego storczyka.

A co z biedną osą? Dlaczego dobór naturalny nie wyciął w pień owadów tak głupich, że uprawiają miłość z kwiatami? John Alcock twierdzi, że wprawdzie taka osa może okazjonalnie zmarnować swe geny na orchidei, ale jej „niezwykły entuzjazm seksualny” gwarantuje większy sukces rozrodczy niż ostrożność w doborze partnera. Kopulacja ze wszystkim, co się rusza, owocuje większą liczbą potomstwa, nawet jeśli czasem kończy się miłosnym rozczarowaniem.

Gdy już dowiemy się wszystkiego o storczykach, będziemy je podziwiać jeszcze bardziej, ale być może kochać mniej. I zastanawiać się, czy my też nie padliśmy ofiarą ich zwodniczych wdzięków. Przecież stosując ich olejki zapachowe przy wyrobie perfum i nosząc ich kwiaty przy ubraniach, używamy storczyków do oznajmiania naszych romantycznych intencji i wabienia partnerów, podobnie jak pszczoły z rodzaju Euglossa. Robimy tak co najmniej od 1818 r., kiedy to angielski plantator William Cattley uratował wyrzuconą cebulkę storczyka, w którą opakowano przesyłkę innych roślin tropikalnych. Gdy orchidea zakwitła, Anglicy zakochali się w niej i ta miłość trwa do dziś.

Nazwa tych roślin pochodzi od greckiego słowa oznaczającego jądro (orchis). Odnosiło się ono do bulw, którym przypisywano właściwości pobudzające erotycznie. Nie trzeba być Freudem, by w uwielbieniu dla tych kwiatów dostrzec silny podtekst seksualny, zwłaszcza wśród mężczyzn. Na wystawach storczyków można obserwować u panów swoiste „orchidelirium”, jak w czasach wiktoriańskich określano szaleństwo wywoływane przez te kwiaty. Według Erica Hansena, autora książki Orchid Fever, w tamtych czasach niektórzy czuli się urażeni „bezwstydną seksualnością” tych roślin, a autorowi nie chodziło o płciowość w znaczeniu przypisywanym kwiatom czy owadom. „Lubieżne w wyglądzie” – tak opisywał orchidee wiktoriański krytyk sztuki John Ruskin.

Lubieżne? Czy to możliwe, że ludzie patrząc na storczyki, niczym oszukane Euglossa czy otumanione osy widzą w nich szczegóły kobiecej anatomii? Czy to możliwe, żeby seks roślinny i zwierzęcy krzyżowały się w ludzkim mózgu tak jak w świecie owadów? Ślepy ewolucyjny traf i tym razem okazał się szczęśliwy dla storczyków, zważywszy na to, ile ludzie są dla nich gotowi poświęcić.

Tak rozmyślałem, patrząc, jak Gaspar Silvera cienką pincetą usuwa pyłkowinę z okazu Coryanthes, który nie zdołał złapać żadnej pszczoły. (– Można powiedzieć, że ja też jestem sterowany przez storczyki – stwierdził na koniec barwnej opowieści o tym, ile wysiłku wkłada w ochronę wybranych okazów). Pewną ręką chwycił pincetą podstawę pyłkowiny i wcisnął ją do szpary w prętosłupie innego kwiatu. Za pięć lat może otrzymać nowy cenny okaz – a storczyk doczeka się potomka, którego inaczej by nie miał.

Odkąd zakwitł pierwszy wyhodowany przez człowieka storczyk-krzyżówka (w świecie zachodnim w 1856 r.), staliśmy się dla orchidei ważnymi zapylaczami. Być może bardziej świadomymi niż pszczoły, ale równie łatwo wabionymi i z równym zaangażowaniem dbającymi o storczykowe interesy – pomagamy im podbijać świat. Istnieje ok. 100 tys. zarejestrowanych krzyżówek storczyków, z których większość to potomstwo aranżowanych przez nas mariaży między roślinami z zupełnie innych środowisk, potomstwo w naturze nie do pomyślenia.

Storczyki rzecz jasna nigdy tego nie planowały. Ewolucja kieruje się czystym przypadkiem. Jednak w chwili, gdy jakaś orchidea przypadkiem odkryła klucz do ludzkiego pożądania i otworzyła nim nasze serca, przed tą rodziną roślin otworzył się zupełnie nowy świat – nasz świat. A storczyki dołączyły do swej listy naiwnych „jeleni” mnóstwo nowych, dwunożnych stworzeń, dla których każde kwietne życzenie jest rozkazem. Spójrzmy prawdzie w oczy: teraz wszyscy jesteśmy dla storczyków frajerami.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama