Natura vs kłusownicy z Kostaryki. Naukowcy wpadli na pomysł, jak z nimi wygrać
Badacze dzikiej natury postanowili przechytrzyć kłusowników, którzy polują na żółwie jaja i zaczęli podkładać na plaży ich atrapy.
- Katarzyna Mazur
Jeśli kiedykolwiek oglądaliście dokument o dzikiej przyrodzie, prawdopodobnie znacie tę scenę: właśnie wykluły się małe żółwie morskie i walczą z piaskiem, by odbyć niedługą, lecz bardzo niebezpieczną wędrówkę w stronę wody, podczas gdy drapieżne ptaki tylko czekają na okazję, by ucztować na bezbronnych noworodkach. Jednak w Ameryce Środkowej to nie ptaki są największym zagrożeniem dla młodych żółwików – są nim kłusownicy.
Wiele jaj żółwi morskich (na niektórych plażach nawet ponad 90 procent) nie ma szans na wyklucie – i przeprawę z gniazda do morza, ponieważ kłusownicy tylko czekają, by zebrać je w odpowiednim momencie i przewieźć do miast, gdzie posłużą za przysmak dla jednego z najbardziej niebezpiecznych drapieżników na Ziemi – człowieka.
Nowe narzędzie może pomóc położyć kres tej praktyce, która jest ogromnym zagrożeniem dla delikatnych gatunków zwierząt. Badacze ukryli urządzenia GPS w fałszywych żółwich jajach, by śledzić drogę jaja od momentu zabrania przez kłusownika do momentu podania na stół, a pierwsze testy nowej technologii zadziałały bez zarzutu.
"Nasze badania wykazały, że umieszczenie wabika w gnieździe żółwia nie uszkodziło zarodków inkubacyjnych, a także, że te wabiki naprawdę działają" – powiedziała biolog Helen Pheasey z Uniwersytetu w Kent w Wielkiej Brytanii – "Pokazaliśmy, że możliwe jest śledzenie nielegalnie zabranych jaj z plaży aż do konsumenta końcowego, jak pokazuje nasz najdłuższy tor, który zidentyfikował cały łańcuch handlowy obejmujący 137 kilometrów".
Naukowcy od pewnego czasu używają wabików do "szpiegowania" zwierząt – na przykład robotów w kształcie pingwina na Antarktydzie, czy sztucznego małego goryla w Afryce. Pozwalają one naukowcom na obserwację zachowania zwierząt w ich naturalnym środowisku i bez niepotrzebnej (i stresującej zwierzęta) ingerencji w ich dzikie życie.
Pomysł na projekt, który został nazwany InvestEGGator, powstał kilka lat temu w odpowiedzi na konkurs Wildlife Crime Tech Challenge Amerykańskiej Agencji Rozwoju Międzynarodowego (USAID), którego zadaniem było stworzenie technologii, która pozwoli na wykrycie szlaków tranzytowych w handlu dzikimi zwierzętami.
Na pomysł wpadła zainspirowana serialami kryminalnymi badaczka Kim Williams-Guillen z zajmującą się ochroną przyrody organizacji Paso Pacifico. Pomyślała, że jeśli wabik będzie wystarczająco przekonujący, będzie mogła wykorzystać taki pomysł do ścigania handlarzy dzikich zwierząt.
"W Breaking Bad antynarkotykowi umieścili urządzenie śledzące GPS na zbiorniku z chemikaliami, aby zobaczyć, kto je odbiera" – powiedziała – "W jednym z odcinków Prawa ulicy dwóch policjantów schowało urządzenie audio w piłce tenisowej, by ukradkiem nagrać podejrzanego dilera narkotyków. Żółwie jaja w zasadzie wyglądają jak piłki do ping-ponga, a my chcemy wiedzieć, dokąd zmierzają – połącz te dwa pomysły i masz InvestEGGator."
Aby przetestować tę technologię, zespół umieścił po jednej z 101 realistycznych przynęt w gniazdach żółwi morskich na czterech kostarykańskich plażach. Atrapy w kształcie żółwich jaj z realistycznym nadrukiem 3D i wyposażone w urządzenia GPS zostały ustawione na wysyłanie sygnału raz na godzinę.
Spośród tych wabików około 25 procent zostało skradzionych, a pozostałe atrapy pozostawiono gniazdach, by sprawdzić, czy na pewno są one bezpieczne dla prawdziwych żółwich jaj. Zgodnie z prognozami, wabiki nie wyrządziły jajom żadnych szkód, a żółwie szczęśliwie wykluły się w swoich gniazdach.
Celem całej akcji nie było o tyle odnalezienie kłusowników usuwających jaja z ich gniazd, o ile śledzenie łańcucha dostaw, by dowiedzieć się gdzie i jak trafiają. "Ponieważ handel jest poważniejszym przestępstwem, z punktu widzenia organów ścigania te punkty przekazania są o wiele cenniejsze niż złapanie kogoś, kto bierze gniazdo z plaży" – powiedziała Pheasey.
Najkrótszą drogą, którą przebyło jedno z jaj, była okolica posesji mieszkalnej przy plaży, najdłuższa droga zaś wyniosła 137 kilometrów – tamto jajo trafiło najpierw do zatoki załadunkowej supermarketu w Kostarykańskiej Dolinie Środkowej, a stamtąd do czyjegoś domu. Ponieważ jaja żółwia morskiego nie są sprzedawane w supermarketach, lecz od drzwi do drzwi, naukowcy założyli, że zatoka załadunkowa jest punktem przekazania towaru z rąk kłusownika na ręce sprzedawcy.
Nawet jaja wabików, które nie działały zgodnie z planem, okazały się bardzo użyteczne. Jedno z nich przestało działać w pobliżu miasta Cariari, czyli jakieś 43 kilometry od gniazda, jednak ekipie badaczy przesłano później anonimowo zdjęcia atrapy, a także informację o punkcie sprzedaży w pobliżu Parku Narodowego Tortuguero i liczbie sprzedanych jaj. Jest to zarówno dobra, jak i zła wiadomość. Dobrą wiadomością jest to, że lokalna społeczność chętnie dzieli się informacjami na temat handlu jajami żółwia, ale z drugiej strony ich gotowość do tego świadczy o tym, że nie sądzą, by kradzież i jedzenie żółwich jaj było czymś wielkim, co oznacza, że całkowite wyeliminowanie takich praktyk będzie bardzo ciężkim zadaniem dla obrońców dzikiej natury.
Jedzenie jaj żółwia morskiego nie jest niczym ekscentrycznym w tamtych okolicach – ludzie od dawna je spożywają, jednak kiedyś populacja tych zwierząt była znacznie większa. Dziś, głównie przez kłusownictwo i nielegalny handel, jest ich bardzo mało, więc InvestEGGator niesie nadzieję na zmiany w tym obszarze.