Pandemia koronawirusa złapała Eilbecków gdy dopłynęli na Florydę. Śpiesząc się przed zamknięciem granic i lotnisk, zdołali kupić bilety do Australii tylko dla siebie. Załatwianie miejsca dla szczeniaka w samolocie ewakuującym ludzi było zbyt czasochłonne. Na szczęście, po poszukiwaniach w sieci zdołali zaaranżować tymczasowe miejsce pobytu dla swojego pupila.

Reklama

Według relacji na ”Lonely Planet” zwierzak trafił do nich na europejskim odcinku podróży i pozostał na ich jachcie kolejne kilka miesięcy. Zwiedził z nimi w sumie 17 różnych państw. Ponure widmo SARS-CoV-2 dopadło Zoe, Guy’a, Cam, Maxa oraz Pipsqueaka w Stanach Zjednoczonych.

fot. Rodzina Eilbeck / Virgin Airlines

Na prośbę Eilbecków zareagowała m.in. miłośniczka psów z Karoliny Północnej, pani Ellen Steinberg. Zgodziła się przygarnąć psa na tak długo, jak będzie to konieczne. Okazało się, że minęły 3 miesiące nim Eilbeckom udało się uruchomić program psiej repatriacji.

Zaczęło się od przewiezienia jamnika do Los Angeles. Pojawił się ktoś chętny by zabrać psa do samolotu i zaopiekować nim, aż możliwy będzie kolejny lot, tym razem do Auckland w Nowej Zelandii. Gdy i tu znaleźli się dobrzy ludzie gotowi pomóc psu odzyskać ludzką rodzinę, pozostało przerzucić Pipsqueaka na kontynent.

Dotarł do Melbourne, co okazało się tylko połową sukcesu. Problem polegał na tym, że zamknięta była granica między australijskimi stanami Wiktorii i Nowej Południowej Walii. Psiak trafił na kwarantannę do krewnych Eilbecków.

Barwna historia dziejąca się w dużej mierze na otwartych platformach społecznościowych przykuła uwagę australijskich mediów. Za okazję do pozytywnej promocji uznał to ktoś w liniach lotniczych Virgin Australia. Po 10 dniach kwarantanny przewoźnik zapewnił transport Pipsqueaka do Sydney.

- W tak trudnych czasach dobrze jest wywołać uśmiech na czyjejś twarzy. Wiem, że nasi pracownicy z radością dołączyli się do akcji ratunkowej – skomentował w ”Daily Mail” Glen Moloney, dyrektor generalny pionu cargo w Virigin Australia.

Rodzina w końcu mogła odzyskać swojego czworonożnego pupila. Do sieci trafiły zdjęcia zrelaksowanego psa z domu Eilbecków na wyspie Scotland, na północ od Sydney.

- To, czego nas ta historia nauczyła, to jak dużo dobrych ludzi jest dzisiaj na świecie. Nie odzyskalibyśmy naszego psa bez pomocy wielu, wielu z nich. Robili to bo kochają psy i chcieli, by najmniejszy członek naszej załogi dotarł bezpiecznie do domu – Zoe Eilbeck powidziała serwisowi Lonely Planet.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama