Reklama

W tym artykule:

  1. Opuszczonych budynków na Antarktydzie przybywa
  2. Międzynarodowe traktaty a rzeczywistość
  3. Co tak naprawdę oznacza „opuszczona stacja"?
Reklama

Znajdujący się na antarktycznym Archipelagu Palmera „Port Lockroy” (jego wnętrze na zdj. poniżej), który jest niepozornym drewnianym budynkiem, został zbudowany jeszcze w 1944 roku. Była to pierwsza stała baza antarktyczna Wielkiej Brytanii. Od 1962 roku jest opuszczony. W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, badacze, którzy odwiedzili to miejsce odkryli, że został on przejęty przez pingwiny, które pozakładały swoje gniazda w zewnętrznych krokwiach budynku.

Opuszczonych budynków na Antarktydzie przybywa

Ten przykład to tylko jeden z wielu przypadków takich opuszczonych miejsc na kontynencie Antarktydy. Na całym kontynencie znajduje się aż 5 tys. różnych stałych budowli. Począwszy od zwykłych chat, przez latarnie morskie, rozbudowane stacje badawcze skończywszy na ... kościołach. Zwyczajowo, około połowa z 76 czynnych stacji badawczych na kontynencie jest zamykana na zimę. Warunki panujące wtedy na Antarktydzie (sztormy na morzu, bardzo silne wiatry i zamiecie śnieżne) uniemożliwiałyby w tym okresie podjęcie jakiejkolwiek akcji ratowniczej z morza bądź z powietrza, w przypadku nagłej sytuacji.

Mimo tego, kraje do których należą przeróżne antarktyczne instalacje, mają istotny powód, by ponosić koszty ich utrzymania. Chodzi o ich znaczenie strategiczne. To sposób na utrzymanie trwałej obecności w południowych rejonach kuli ziemskiej. Pomimo wrażenia jakie można odnieść, że Antarktyda to całkowicie wyludniony kontynent, ostatnimi czasy wpływ ludzkości na to miejsce stał się tak znaczący, że duże jego obszary nie są już uważane za tereny dzikie. Istnieją bowiem stacje, które w ograniczonym stopniu działają. Wiele innych jest opuszczonych, choć wciąż niektóre z nich nadają się do zamieszkania. Jeszcze inne zostały utracone z powodu ekstremalnych warunków pogodowych, kolejne pozostawione po to, aby umocnić geopolityczne roszczenia do ziemi, na której się znajdują, praw dotyczących połowów czy wydobycia minerałów.

Międzynarodowe traktaty a rzeczywistość

W teorii, „Protokół Madrycki”, którego sygnatariuszami jest dwanaście państw, zakazuje pozostawiania na Antarktydzie jakichkolwiek zbędnych struktur i wymaga, aby zostały one uprzątnięte przez tego, kto je użytkował lub zbudował. Ale likwidowanie śladów swojej obecności jest kosztowne i trudne logistycznie. Poza tym wspomniany protokół posiada luki: nie dotyczy on budowli wybudowanych przed wejściem w życie protokołu w 1959 r. (około dwóch trzecich wszystkich obecnych stacji), miejsc historycznych lub pomników oraz budowli, których usunięcie spowodowałoby szkody dla środowiska naturalnego.

To nie wszystko. Nikt jednak tak naprawdę nie wie ile dokładnie takich opuszczonych budynków jest na Antarktydzie. Nie istnieje żadna kompletna, zweryfikowana lista. Zidentyfikowane budynki, których lokalizacja jest znana, zajmują nieproporcjonalnie dużo miejsca w obszarach przybrzeżnych, które są bardziej dostępne i wypełnione florą i fauną która może stanowić wartościowy przedmiot badań naukowych. Tylko około 1 procent Antarktydy jest wolny od lodu, ale aż 81 procent wszystkich budynków na Antarktydzie znajduje się właśnie na tych wolnych od lodu kawałkach lądu. Kolejnym z powodów, dla których tak trudno jest ustalić status stacji, jest fakt, że przy ograniczonym dostępie i skrajnie niesprzyjających antarktycznych warunkach trudno jest stwierdzić, czy dana stacja jest faktycznie opuszczona na stałe, czy jedynie tymczasowo pozostawiona bez personelu. Niektóre z tych, które wydają się być opuszczone okazuje się być stacjami używanymi jedynie w okresie letnim. Czasami są otwarte przez kilka tygodni, mogą być też używane okresowo, ale są wymienione w międzynarodowych dokumentach traktatowych i raportach jako stacje badawcze.

Co tak naprawdę oznacza „opuszczona stacja"?

Wiele stacji nie jest też w żaden sposób monitorowanych, co stanowi dodatkowy problem. W 1969 roku wspólna stacja USA i Nowej Zelandii na Przylądku Hallett została opuszczona, a tysiące ton niebezpiecznych odpadów zostało po prostu pozostawionych na miejscu i zamrożonych w lodach Antarktydy. W późniejszych latach roztopy uwolniły te chemikalia, metale ciężkie i węglowodory do środowiska. Naukowcy zauważyli wtedy plamy ropy w pobliżu populacji pingwinów i w wodzie, gdzie żyły mięczaki i inne zwierzęta. "Jest to swego rodzaju tykająca bomba zegarowa" jak określił sytuację Shaun Brooks, badacz z Uniwersytetu Tasmańskiego.

Reklama

W tej chwili jedynie niewielka część obszarów Antarktydy wolnych od lodu jest formalnie określona jako obszary chronione. Stworzenie nowej takiej strefy chronionej jest niestety niezwykle powolne i wymaga biurokratycznych zabiegów. W 2011 roku jedna z części zawiłego systemu traktatów antarktycznych głosiła, że ustanowionych miało zostać dziewięć dużych, morskich obszarów chronionych na Antarktydzie. Do dziś powstały jedynie dwa takie obszary.

Reklama
Reklama
Reklama