Reklama

Lapointe mówi o pływających glonach znanych jako gronorosty, występujących w rejonie Atlantyku nazywanym Morzem Sargassowym. Granice tego morza są nieokreślone, nie wyznaczają ich brzegi lądu, tylko pięć dużych prądów morskich wirujących zgodnie z ruchem wskazówek zegara wokół Bermudów. Daleko od lądu stałego wody tego oceanu są ubogie w składniki pokarmowe, a tym samym wyjątkowo czyste i olśniewająco niebieskie.

Reklama

Morze Sargassowe, część ogromnego wiru północnoatlantyckiego, było często opisywane jako oceaniczna pustynia – i rzeczywiście wyglądałoby na coś takiego, gdyby nie warstwy gronorostów. Na pierwszy rzut oka te glony niczym się nie wyróżniają – ot, dryfujące pęki materii roślinnej – ale dzięki swojej pracy Lapointe pomógł wyjaśnić, że są one podstawą złożonego ekosystemu, który podtrzymuje zdumiewający wachlarz morskiego życia. Służy mu jako ruchome schronienie i mobilna uczta.

Przez 36 lat Lapointe, biolog z należącego do Florida Atlantic University Instytutu Oceanograficznego Harbor Branch w Fort Pierce, przeczesywał Morze Sargassowe, obserwując gronorosty z satelitów i z bliska, nurkując z akwalungiem. Chciał stwierdzić, skąd się biorą te glony, jak się poruszają, co podtrzymują przy życiu i przez co same są podtrzymywane. Pragnął rozwikłać złożone relacje, które wiążą je z innymi formami morskiego życia, od pławikoników po żarłacze białe. Uważa, że jedynie poznając te kluczowe zasoby, możemy je chronić przed potencjalnymi zagrożeniami, takimi jak zakwaszenie i zanieczyszczenie oceanu.

To znaczy, o ile potrzebują ochrony.

Przez kilka ostatnich lat gronorosty pojawiały się w mediach nie jako życiodajna manna, tylko plaga, której całe stosy zapaskudzają plaże Karaibów i Meksyku. Nikt już nie mówi o chronieniu, jak twierdzi Lapointe. – Chodzi raczej o to, jak się ich pozbyć.

Żeglarze z pokładu Santa Marii Krzysztofa Kolumba mieli podobne nastawienie. Miejscami wodorosty były tak gęste, że zatrzymywały statki, zapisano w dzienniku pokładowym 20 września 1492 r. Dawnym odkrywcom pęcherze pławne utrzymujące glony na powierzchni przypominały winogrona, więc nazwali je sargazo.

Gronorosty powstają w obfitujących w składniki pokarmowe strefach u wybrzeży Ameryk, zwłaszcza w Zatoce Meksykańskiej. Niesione prądami opływają Florydę, zostają porwane przez sunący na północ Golfsztrom i w końcu trafiają do Morza Sargassowego.

Małe, wypełnione gazem pęcherze – pneumatocysty – umożliwiają gronorostom pływanie, utrzymując je w pobliżu powierzchni i czyniąc z nich tratwę dla tej sargassowej krewetki (Latreutes fucorum), zbliżonej kolorem do wodorostów. Fot. David Liittschwager

Oceanografka Sylvia Earle, jedna z inicjatorek próby przekształcenia Morza Sargassowego w pierwszy pełnomorski obszar chroniony, porównuje gronorosty do złotego lasu deszczowego. To trafna metafora, bo tworzą na powierzchni oceanu coś w rodzaju piętra koron drzew. Przywodzą mi na myśl pływającą rafę albo nawet morskie tereny trawiaste – Serengeti oceanu.

Ich splątane pukle są oparciem dla zdumiewającej różnorodności organizmów, które ukrywają się w wodorostach i na nich żerują – według jednego z badań żyją tam larwy i młode osobniki 122 gatunków ryb, a także nowo wyklute żółwie morskie, ślimaki, także nagoskrzelne, koniki morskie, kraby i krewetki. Z kolei wodorosty żywią się odchodami tych organizmów.

Większe stworzenia, takie jak ryby, znajdują mnóstwo pokarmu wśród gronorostów i przyciągają jeszcze większe drapieżniki – rogatnice, trójchwościkowate, jednorożkowate, koryfeny, karanksy i seriole, a dalej rekiny, tuńczyki, solandry i żaglice. Tropikalne ptaki, burzyki, petrele, rybitwy, głuptaki i inne gatunki otwartego oceanu nocują i żerują na sargassowych matach.

Dwa dominujące gatunki gronorostów na Morzu Sargassowym to jedyne wodorosty świata, które nie rozpoczynają życia przyczepione do dna. Na skutek takiej egzystencji bez kotwicy półprzezroczyste warstwy w kolorze złota i bursztynu są zdane na łaskę wiatrów i prądów, które rozrywają je i łączą ponownie przy lepszej pogodzie. Ich brzegi spinają się jak rzepy. Masy wodorostów mają różne wielkości, od kilku kilometrów do kawałeczków nie większych od dłoni.

Nurek pływa pod masą gronorostów przebijaną przez smugi światła w pobliżu meksykańskiego Cozumelu. Duże skupiska tych glonów były wyrzucane na brzegi Zatoki Meksykańskiej, Karaibów i innych miejsc, zanieczyszczając plaże i kurorty turystyczne. Fot. David Doubilet

– Nawet te małe kępki skrywają organizmy, które są z nimi związane – mówi Jim Franks, starszy badacz i ekspert od gronorostów z laboratorium badań wybrzeży zatoki na University of Southern Mississippi w Ocean Springs. Bujne życie połączone z wodorostami musi bezustannie dostosowywać się do łączenia i rozpadu podtrzymujących je wysp. Gronorosty, jak mówi Franks, są jednym z najbardziej dynamicznych siedlisk morskich, jakie można sobie wyobrazić.

Morze Sargassowe było od dawna kojarzone z tajemnicą. XVIII-wieczni żeglarze nazywali tę część Atlantyku końskimi szerokościami, ponieważ, jak głosi historia, cisza morska unieruchamiała tam statki i kiedy zapasy słodkiej wody malały, trzeba było wyrzucać konie za burtę. A to morze pokrywa się częściowo z mitycznym Trójkątem Bermudzkim, regionem, w którym statki i samoloty znikały ponoć bez śladu. Bez względu na to, czy wierzysz w te legendy, czy nie, będąc na Morzu Sargassowym, mimowolnie przeżywasz chwile wzniosłości.

Pewnej nocy w pobliżu Bermudów fotograf David Doubilet robił pod wodą zdjęcia ryb zwabionych przez reflektory naszego statku. Krążył wokół kilku ptaszorów, kiedy na krawędzi światła dostrzeżono dużego żarłacza tygrysiego. Ekipa pośpiesznie wciągnęła Doubileta na pokład.

Podczas kolejnych wypadów szukaliśmy dużych skupisk gronorostów do badania. Nigdzie nie było ich widać.

– Któregoś dnia wcale ich nie zobaczycie – powiedział nam stary rybak – a nazajutrz będą nimi zapchane porty i zatoki.

Bywały dni, kiedy mieliśmy więcej szczęścia. Wyciągaliśmy sieciami kępy gronorostów i przeglądaliśmy je w wiadrach, szukając morskich organizmów, które mógłby dokumentować fotograf David Liittschwager. Odwróciwszy jeden kawałek, zobaczyłem żabowate stworzonko z wielkim pyskiem i podobnymi do roślin wyrostkami – rybkę zwaną histrionem, przedstawicielkę jednego z kilkunastu gatunków, które nauczyły się naśladować wodorosty. Uczepiona maleńkimi płetwami piersiowymi gronorostu, była niemal zupełnie niewidoczna. Philippe Rouja, biolog morski z Bermudów, który pomagał nam szukać zwierząt żyjących wśród glonów, wpuścił do wiadra inną małą rybkę. Histrion natychmiast ją połknął swoją ogromną paszczą.

Gronorost zaplątany w liny zapewnia cień i schronienie rogatnicom. Wytworzone przez człowieka śmieci, od palet transportowych po plastikowe skrzynki i kanistry, stanowią czasem pływające podesty, na których może się rozwijać życie, ale plastik jest niezwykle szkodliwy dla wielu gatunków. Fot. David Doubilet

Tego wieczoru usiadłem z Liittschwagerem, który fotografował nasze znaleziska. W jednej kępie o wielkości piłki futbolowej naliczyliśmy 900 maleńkich larw ryb, 30 obunogów, 50 ślimaków, cztery ukwiały, dwa płazińce, sześć krabów, 20 krewetek, siedem ślimaków nagoskrzelnych, ponad tysiąc organizmów wapniejących oraz mnóstwo mszywiołów, malutkich widłonogów i niezliczonych innych zwierząt planktonowych.

– A zatem – powiedział zdumiony Liittschwager, kiedy zakończyliśmy tę inwentaryzację, – skromnie licząc, mamy tu 3 tys. stworzeń widocznych gołym okiem. To znaczy, w moim przypadku, w okularach do czytania.

Podejmowane przez Lapointe’a próby propagowania zalet gronorostów w społeczeństwie spełzły na niczym z powodu eksplozji tych glonów w Zatoce Meksykańskiej, na Karaibach oraz u wybrzeży Brazylii, a nawet zachodniej Afryki. Wodorosty tłumią namorzynowe siedliska, duszą rafy, zapychają zatoki, zawalają plaże (ich skupiska nie pozwalają wykluwającym się żółwiom dotrzeć do morza) i szkodzą turystyce.

– Za wiele dobrego – mówi Lapointe o tych zakwitach glonów, które sprawiają, że woda jest „niedotleniona i wstrętna”.

W ostatnich latach fale wyrzucały gronorosty na plaże Martyniki i Gwadelupy, tworząc sterty o wysokości przekraczającej 3 m.

– Ludzie uważają, że jeśli się tego nie powstrzyma, trzeba będzie zamykać kurorty – mówi Lapointe. Mieszkańcy Trynidadu oraz innych karaibskich wysp musieli ewakuować się z domów z powodu toksycznego siarkowodoru wydzielanego przez zielsko gnijące na plażach.

Ławica ostrobokowatych żeruje pod skupiskiem wodorostów. Juliusz Verne w swojej książce Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi z 1870 r. porównał gronorosty do „dywanu glonów”. Fot. David Doubilet

Nikt dokładnie nie wie, dlaczego dochodzi do zakwitów. Lapointe uważa, że zmiany klimatyczne mogą wpływać na bieg prądów oceanicznych, które teraz znoszą gronorosty do miejsc, gdzie wcześniej widywano je rzadko – od zachodniej Afryki po północne wybrzeża Brazylii. Inna hipoteza głosi, że obfitujący w fosfor pył z Sahary, który kiedyś wiatry przenosiły przez Atlantyk, osiada na morzu, zapoczątkowując przybrzeżne zakwity. Ale głównym winowajcą jest przypuszczalnie wzbogacenie wody w azot pochodzący z przemysłowych farm w USA. Substancje odżywcze spływające dorzeczem Missisipi do Zatoki Meksykańskiej doprowadzają do bujnego rozwoju gronorostów.

– Ten system jest zbyt złożony, żeby go w pełni zrozumieć – powiedział Lapointe. Ale wygląda na to, że dzieje się właśnie tak. Tropiąc azotowy ślad, stwierdzamy, że zaczyna się w centrum Ameryki.

Morze Sargassowe – żywe laboratorium przemian

tekst: Sylvia A. Earle

Kiedy dryfuję u wybrzeży Bermudów spowita w półprzezroczystą złocistą zasłonę gronorostów, czuję niemal skwierczenie energii – to słońce, dwutlenek węgla i woda odprawiają magię fotosyntezy. Rozkoszuję się tym doznaniem i drżę z emocji, widząc, jak maleńkie bąbelki tlenu, produkt uboczny fotosyntezy, wznoszą się ku powierzchni, dołączając do tlenu wyprodukowanego przez biliony okrzemek, niebieskozielonych bakterii oraz innego fitoplanktonu w okolicznej kryształowo czystej wodzie. Był rok 1986, gdy na Morzu Sargassowym odkryto najmniejsze i najliczniejsze na Ziemi organizmy dokonujące fotosyntezy – Prochlorococcus. Dziś wiadomo, że występują globalnie i wytwarzają aż 20 proc. tlenu w atmosferze. Wodorosty oraz mikroskopijne organizmy dostarczają tlenu wszystkiemu, co żyje w morzu, a także ponad połowę tego znajdującego się w powietrzu, którym oddychamy. Przechwytywany przez nie dwutlenek węgla jest przekształcany z pomocą wody w cukry i napędza złożone sieci troficzne oceanu, których kulminacją są tuńczyki, rekiny, walenie – i wreszcie my.

Zoolog William Beebe oraz inżynier Otis, używając małej batysfery, zaobserwowali w latach 30. XX w. na Morzu Sargassowym w pobliżu Bermudów formy życia, które w dzień pozostawały na głębokościach sięgających jednego kilometra, natomiast nocą wypływały na powierzchnię, żeby żywić się fitoplanktonem, dryfującymi wodorostami – i sobą nawzajem. Te migrujące rzesze małych ryb i bezkręgowców, największe skupiska zwierząt na Ziemi, bywają dziś określane w naukach klimatycznych mianem „niebieskiego węgla”. Chodzi o dwutlenek węgla związany w tkankach stworzeń mniejszych od kropek na tej stronie i tak wielkich jak płetwale błękitne.

Lasy na lądzie też przejmują dwutlenek węgla, który przyczynia się do ocieplenia planety, ale środowiska ziemskie zajmują znacznie mniej miejsca niż żyjący ocean. W Morzu Sargassowym co najmniej 14 dużych grup zwierząt żyje w dryfujących lasach wodorostów lub pływa między nimi. W rejonie Bermudów biolog Laurence Madin odkrył ich aż tyle w jednym zaciągu planktonu.

Przez całe dziesięciolecia badano prądy w Morzu Sargassowym, mierzono jego temperaturę i skład chemiczny wody, dokumentowano migracje tamtejszej fauny. Wyniki rzuciły światło na rolę oceanów w kształtowaniu klimatu i pogody oraz na procesy stanowiące podstawę naszej egzystencji.

To morze świadczy także o wpływie człowieka na nasz glob, od zaśmiecania po nielegalne, niezgłaszane i nieuregulowane połowy. W roku 2010 koalicja współpracująca z władzami Bermudów utworzyła Sargasso Sea Alliance (Sojusz Morza Sargassowego) zastąpiony w 2014 r. przez Sargasso Sea Commission (Komisję Morza Sargassowego). Naszą misją jest ochrona tego akwenu i uczynienie z niego modelu tego, co można zdziałać w skali regionalnej, gdy ONZ dąży do globalnej ochrony oceanu. 

Sylvia Earle bada gronorosty u wybrzeży Bermudów podczas ekspedycji z 2010 r. – Morze Sargassowe – mówi oceanografka – jest iskierką nadziei na niespokojnym oceanie. Saul Schwarz, Getty Images

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama