"Każda robotnica, która umiera ze starości, nie wypełniła swego zadania dla kolonii." Mrówcze prawo
Niezwykłe umiejętności sprawiają, że mrówki za pomocą prostego „języka” potrafią przekazywać sobie bardzo skomplikowane treści.
Mrówcza królowa matka waży tyle, co kilka ziarenek soli. ale wraz z innymi królowymi i ich poddanymi może zrównoważyć ciężar miliardów ludzi kłębiących się na ziemi.
Społeczeństwo niemal doskonałe prowadzi życie w sklepieniu lasu deszczowego. W innych lasach tropikalnych i podzwrotnikowych jedno drzewo może zamieszkiwać wiele różnych gatunków mrówek. Lecz w miejscach, gdzie żyją mrówki z rodzaju Oecophylla, nie ma wiele przestrzeni na współistnienie – jeden gatunek występuje tu, w Australii i południowej Azji, drugi w niektórych częściach Afryki. Te długonogie i gibkie owady tak agresywnie dominują nad ogromnymi terytoriami w koronach lasu, że miejscowi nazywają je po prostu mrówkami drzewnymi.
Albo mrówkami prządkami, bo swe gniazda wielkości piłki futbolowej budują pośród gałęzi, zszywając ze sobą liście. Każdą kolonię mrówek prządek, w dowolnym momencie, tworzy od kilku do ponad stu gniazd składających się na metropolię gmin i przedmieść połączonych ruchliwymi trasami komunikacyjnymi. Hierarchia robotnic i żołnierek utrzymuje to terytorium, ciągnące się od czubków drzew aż po podszyt lasu, i broni go w sposób zsynchronizowany, zachowując stałą łączność. Dotykają się pyszczkami, przednimi łapkami i czułkami. Używając różnych gruczołów, pozostawiają zapachy przekazujące różne informacje. Rozpylają w powietrzu feromony, by przesyłać sygnały szybciej i na większym obszarze. Stosują nawet zachowania symboliczne – np. aby ostrzec przed zbliżającym się wrogiem, wstrząsają ciałami w swego rodzaju rytualnej walce.
Oto w jaki sposób mrówki prządki realizują program budowy gniazda: Robotnica staje na jednym liściu, próbując dosięgnąć czubka kolejnego. Jeśli odległość jest zbyt duża, druga robotnica wspina się na pierwszą. Dolna mrówka chwyta nowo przybyłą w talii, podtrzymując ją i zbliżając do celu. Wciąż nie wystarcza? Trzecia mrówka wdrapuje się na dwie poprzednie i zostaje uniesiona jeszcze dalej. I tak mrówka za mrówką żywy łańcuch zamienia się w wysięgnik żurawia. Gdy liść zostaje złapany, oddział przyciąga go zgodnie, częstokroć wraz z towarzyszkami, które utworzyły równoległe łańcuchy. Krawędzie liści zbliżają się coraz bardziej. Robotnice zaczynają ustawiać się wzdłuż tego połączenia niczym żywe zszywki – nogi przytrzymują jeden brzeg, szczęki zaciskają się na drugim.
A potem? Czekają. Gdy nadchodzi wieczór i wzrasta wilgotność powietrza, z pobliskich gniazd przybywają następne robotnice. Niosą ze sobą larwy, które mają wejść w stadium poczwarki i przeobrazić się w dorosłe osobniki.
Larwy innych mrówek owijają się własnymi, indywidualnymi kokonami, natomiast te z rodzaju Oecophylla oddają swoje nici kolonii. Stojąc okrakiem na szwie między liśćmi, dorosła robotnica klepie czułkami główkę larwy, którą trzyma w szczękach, każąc jej wydzielić jedwab z gruczołów ślinowych. Gdyby istniała instrukcja działania dla robotnicy, brzmiałaby następująco: Przechyl głowę w jedną stronę. Poklep larwę. Przyklej kapkę jej jedwabiu do liścia. Przechyl głowę w przeciwną stronę, nie przestając klepać larwy i przeciągając nitkę do sąsiedniego liścia. Przyklej tam następną kapkę jedwabiu. Zrób krok do przodu. Powtórz procedurę. Kiedy zakończysz, przejdź do innych zadań.
Jeśli jesteś wystarczająco blisko, by oglądać to wykorzystywanie młodocianych w charakterze narzędzi do szycia, część robotnic zapewne zacznie cię kąsać. Zauważą twój ruch, poczują zapach oddechu albo twoją obecność zdradzi im jakaś potrącona gałązka. Gdy będziesz naprawdę blisko, wzburzona chmara pokryje najbliższe fragmenty roślin niczym najeżone futro. Każda mrówka podciągnie się wysoko na czterech nogach, unosząc do góry odwłok i czasem wprawiając go w drżenie, co jest oznaką ekscytacji. Spiczaste, zakrzywione szczęki będą rozwarte, gotowe cię złapać, przebić skórę i wstrzyknąć miksturę sprawiającą ból. Przy większej liczbie ukąszeń ta substancja może cię zamroczyć.
Tymczasem wojsko rozpyla kwas mrówkowy, który pali w nozdrzach jak niuch amoniaku. Mrówki uwalniają też feromony alarmowe z tego uniesionego odwłoka i potężnych szczęk, podczas gdy inne robotnice pędzą wprost do gniazd, by skontaktować się z towarzyszkami. Po drodze zostawiają zapachowe ślady, które pozwolą im wrócić w rejon zagrożenia. Daj tym werbowniczkom kilka minut, a w twoją stronę ruszą tysiące mrówek. Nie ociągaj się. Populacje niektórych kolonii przekraczają pół miliona.
Królowa, wielokrotnie większa od robotnic, w jednym z ukończonych gniazd składa jajeczka. Gdy wyklują się z nich larwy, niektóre robotnice karmią je i czyszczą, a część przenoszą do żłobków w innych gniazdach. Co jakiś czas powstaje duża partia płodnych samic i samców, które wypuszczają skrzydła i odlatują, aby odbyć gody. Część zapłodnionych samic może założyć nowe kolonie. W pozostałych okresach całe potomstwo królowej stanowią bezpłodne samice – zażarty zakon żeński złożony z niemal identycznych klonów. Patrolują terytorium swojej kolonii, wyszukują i gromadzą pożywienie oraz toczą bezwzględne boje z każdym intruzem, nie zważając na jego rozmiary. W służbie jej wysokości i dla przetrwania kolonii jako całości.
Królowa może żyć kilka lat, przeciętna robotnica kilka miesięcy. – Każda robotnica major (żołnierz), która umiera ze starości, nie wypełniła swego zadania dla kolonii – mówi Moffett.
Dwaj eksperci od mrówek, Bert Hölldobler i Edward O. Wilson, stwierdzili, że najstarsze robotnice kończą w gniazdach koszarowych na granicach kolonii, gdzie są najbardziej narażone na spotkania z nieprzyjacielem i śmierć. Główna różnica między ludźmi a mrówkami – napisali ci dwaj badacze – polega na tym, że my wysyłamy na wojnę młodych mężczyzn, a one starsze damy.
Choć jest kąsany, pośród ciemnej nocy w lesie Moffett nuci melodyjki, próbując się skupić.
– W porównaniu z gruntem wierzchołki drzew nie są w stanie podtrzymać wielu ciężkich zwierząt – mówi Moffett. – Jest tam mnóstwo terenów do wędrówek, ale w większości składają się one z liści. Jeśli zatem jesteś drapieżnikiem, najlepszym sposobem kontrolowania dużego terytorium w koronach jest zmniejszenie rozmiarów i zwiększenie liczebności na tyle, by dotrzeć do wszystkich zakamarków. Wyobraź sobie kolonię jako pojedynczą istotę, która rozpościera się na drzewach cieniutką warstewką.
Jako drapieżniki mrówki prządki polują na praktycznie każdy rodzaj bezkręgowców wystarczająco dużych, by mogły stanowić posiłek – i robią to tak skutecznie, że ich terytoria stanowią połacie, w których populacje wielu stworzeń mogą mieć bardzo ograniczone rozmiary. Chińscy rolnicy zauważyli to 1700 lat temu i umieszczali gniazda w sadach, by strzegły ich owoców, co czyni z rodzaju Oecophylla najstarszą znaną formę biokontroli. Ostatnio ekolodzy promują ją w Afryce jako bezpieczną i niedrogą alternatywę dla pestycydów. Nawet najbiedniejszy farmer może przeciągnąć sznurek od gniazda mrówek prządek do swoich drzew owocowych, a całe legiony wojowniczek będą niestrudzenie i za darmo eliminować muszki owocowe, gąsienice i inne potencjalne szkodniki.
Gdy tylko jakaś robotnica uczepi się większej zdobyczy, od razu dołączają do niej następne. Po chwili kilka robotnic trzyma łup (którym może być ćma, zwiadowca obcej kolonii, skorpion), rozciągając go na wszystkie strony. Kilka kolejnych sióstr wgryza się we wrażliwe miejsca i kończy dzieło. Unosząc w górę fragmenty zdobyczy, robotnice dołączają do rzeki towarzyszek wracających do gniazda z trofeami z innych polowań. Najcięższe kawałki są niesione przez grupy, które w jakiś sposób zachowują koordynację.
W tym samym czasie inne plutony patrolują teren, zajmując się czerwcami i innymi pluskwiakami równoskrzydłymi (owadami wysysającymi soki roślin). Pasterze dosłownie przenoszą inwentarz na najlepsze pastwiska, strzegą trzód przed wrogami i zbierają kropelki syropu zwanego spadzią, wydzielanego przez te insekty. Jak każde dobro, spadź jest zanoszona do gniazda i dzielona z towarzyszkami.
Moffett wciąż próbuje wyjaśnić mi, jak mrówki prządki funkcjonują w einsteinowskim wszechświecie, w którym przestrzeń zagina się i wypacza. Wyobraź sobie, że jesteś wielkości mrówki i wyruszasz na spacer po liściu. To dwuwymiarowa płaszczyzna, tyle tylko, że zakrzywia się i skręca, a potem nagle znika, rozpływa się. Nie szkodzi, przechodzisz po prostu przez krawędź i idziesz pod spodem, zaś potem ruszasz po łodyżce ku innej zakrzywionej, zielonej powierzchni.
– Prządki ważą tak mało, że grawitacja prawie na nie nie wpływa – mówi Moffett. – Większą siłą jest dla nich kołysanie się gałęzi na wietrze, więc często nie wiedzą, gdzie góra, a gdzie dół.
Moffett jest być może jedyną osobą, która postrzega mrówki w kategoriach hiperprzestrzeni z Gwiezdnych wojen – jako stworzenia omijające zwykłe reguły czasu i grawitacji. Mimo to widok pełzającej mrówki pozwala uzmysłowić sobie, jak bystre potrafią być najmniejsze nawet stworzenia.
Chadwick, 2011