Reklama

Jaskrawoniebieski błysk i tyle go widziałeś – na ogół tak właśnie wygląda spotkanie z zimorodkiem. Ale z całą pewnością zapada w pamięć.

Reklama

– W Anglii każdy, kto choć raz go widział, potrafi dokładnie wskazać, gdzie to było – twierdzi fotograf i wielki miłośnik zimorodków Charlie Hamilton James. – Ja pierwszego ujrzałem, będąc jeszcze dzieckiem, i od tamtej pory jestem tymi ptakami zauroczony.

James nie był pierwszym ani ostatnim, któremu zimorodek Alcedo atthis „rzucił się na mózg”.

Nic dziwnego. W naszym umiarkowanym klimacie ptasią normą jest burość, tymczasem zimorodek zwyczajny, wbrew nazwie i w przeciwieństwie do amerykańskich kuzynów, upierzenie ma zaiste olśniewające. Gdy przecina powietrze niczym strzała wysadzana klejnotami, nie sposób nie zwrócić nań uwagi.

Żółte, czerwone czy pomarańczowe pióra

zawdzięczają kolor pigmentom zawartym w keratynie, z której są zbudowane. Niebieska barwa powstaje inaczej; to wynik załamania i rozszczepienia światła, które we wnętrzu elementów pióra igra niczym w pryzmacie. Pod mikroskopem widać, jak każdy z cieńszych od włosa promieni chorągiewki pióra ptaka oświetlony rzuca szmaragdowe, szafirowe, lazurowe, akwamarynowe, turkusowe i Bóg wie jakie jeszcze błyski. Niestety, i u zimorodków uroda bywa przekleństwem. Pióra tych ptaków były kiedyś towarem poszukiwanym na równi z drogimi kamieniami, jedwabiem czy egzotycznymi korzeniami. Opisująca zachodnie cywilizacje chińska kronika z III w. n.e. na liście bogactw, które można przywieźć z Cesarstwa Rzymskiego, umieściła m.in. kość słoniową, złoto, karneol, perły i... pióra zimorodka. Przez 2,5 tys. lat chińskie modniarstwo ograbiło z tych ptaków lasy Azji, doprowadzając niektóre gatunki na skraj zagłady. Z migotliwych piór zimorodków chińscy rzemieślnicy tian tsui tworzyli biżuterię, wachlarze, parawany, obrazy. Podobno nawet na kapach i narzutach wyszywano piórami błękitnozielone marynistyczne pejzaże. Okrutna moda przeminęła dopiero w XX w.

Na szczęście dziś tych małych awanturników wbrew pozorom jest całkiem sporo.

Widujemy je rzadko wcale nie dlatego, że są nieliczne czy wyjątkowo płochliwe, lecz dlatego, że upodobały sobie siedliska, których ludzie unikają. Idealny dla zimorodka brzeg rzeki jest stromy i ma skłonność do osypywania się, czyli jest dość miękki, by ptak mógł dziobem wygrzebać w skarpie norę lęgową. Gniazdo musi znajdować się wystarczająco wysoko, by nie zostało zalane w razie przyboru wód, a na tyle nisko, by drapieżniki, takie jak lisy czy węże, nie miały do niego łatwego dostępu z góry.
Zimorodki przez większą część roku prowadzą życie samotnicze. – Maleńki ptaszek potrzebuje terytorium obejmującego ponad 1,5 km biegu rzeki – wyjaśnia Hamilton James. I samce, i samice zażarcie bronią swych włości, a z zimorodkiem, choć waży zaledwie 40 gramów, każdy przeciwnik musi się liczyć. – Są raczej aroganckie. Jeśli już atakują, nie ma wątpliwości, jakie są ich intencje.

Spór rozpoczyna się od powietrznych pościgów i pojedynczych dziobnięć.

Jeśli nie przynosi to rozstrzygnięcia, może dojść do walki na śmierć i życie. Dwa ptaki chwytają się dziobami, próbując wciągnąć przeciwnika pod wodę. Płeć nie gra tu roli.
Rozejm między przedstawicielami płci przeciwnych następuje tylko w porze lęgowej. Wstęp do zalotów jest prosty: samiec, gwiżdżąc namiętnie, rzuca się w pościg za dotychczasową konkurentką. Gdy samica pozwoli mu się dogonić, próbuje zdobyć jej względy rybami, wpychając je wybrance do dzioba. Jeśli zajmują sąsiednie odcinki rzeki, w okresie zawieszenia broni czasowo łączą terytoria. Na „uwspólnionym” obszarze para wybiera jedno ze starych gniazd i je odświeża albo wygrzebuje nowe. Wydłubanie metrowego korytarza wymaga od obojga co najmniej dwóch tygodni pracy.
Potem przychodzi czas na złożenie jaj, z których po trzech tygodniach wysiadywania wylęgają się pisklęta. Dorastają w ciemnej norze na rybich ościach z wypluwek rozrzuconych paroma niedbałymi machnięciami dzioba. Przez trzy–cztery tygodnie, gdy pisklęta pozostają w gnieździe, rodzice przynoszą im od 50 do 70 rybek dziennie. Warstwa ości narasta.

Zimorodek poluje z zasadzki.

Czatuje na gałęzi, aż jakaś ryba pokaże się w jego zasięgu. Wtedy rzuca się w dół, nurkuje, chwyta ją i wzlatuje. Wszystko trwa nie dłużej niż dwie sekundy. Już na bezpiecznej grzędzie uderza łbem ryby o gałąź, by zdobycz oszołomić. Tej lekcji uczą się młode ptaki, gdy raz spróbują przełknąć żywego ciernika. Kąsek przechodząc przez przełyk, stroszy kolczaste płetwy na grzbiecie, co skutecznie zniechęca do jego zjedzenia.

Reklama

Można zarzucić zimorodkom brak manier,

ale nie sposób odmówić im płodności. Podczas gdy wiele gatunków ptaków ma w ciągu roku maksymalnie dwa lęgi, zimorodki często wyprowadzają aż trzy generacje piskląt, a każdy lęg liczy przeciętnie sześć–siedem jaj.
To dzięki temu rozrodczemu zapałowi gatunek ma się dziś świetnie. Wszędzie gdzie występują zimorodki, ich liczebność utrzymuje się na stałym poziomie. Wydaje się ponadto, że nie przeszkadza im towarzystwo człowieka. Hamilton James zauważył np., że zimorodki z jego okolicy całkiem naturalnie włączyły do swojego terytorium ogrodową sadzawkę ze złotymi rybkami. Japońska ornitolożka Satoe Kasahara potwierdza: zimorodki w Japonii też kradną ryby z miejskich stawów. Należy zatem przypuszczać, że wszędzie tam, gdzie rzeki są czyste i pływają w nich ryby, prędzej czy później pojawi się, pogwizdując butnie, błyszczący niczym szmaragd błękitny ptaszek.

Reklama
Reklama
Reklama