1100 kilometrów po Maroku w dwa dni. Jedna rzecz mnie zaskoczyła najbardziej
To, że Maroko mnie zaskoczyło i zachwyciło, to jak nic nie powiedzieć. Kraj o wielu twarzach, pięknych krajobrazach i imponujących bezkresach. W dwa dni przejechałem 1100 kilometrów Mazdą CX-60, czasem w naprawdę ekstremalnych warunkach, ale każdy kilometr pozostanie niezapomniany.
W tym artykule:
- Mazda na marokańskich bezdrożach spisała się świetnie
- Żwir, piach i ostre kamienie
- CX-60 to wielki sukces
- Przebita opona i wielbłądy
- Brak cywilizacji = piękne drogi
- Drugi dzień jeszcze lepszy od pierwszego
- Potem już tylko z górki
Jadąc do Maroka nie wiedziałem, czego się spodziewać. Po wylądowaniu w Marrakeszu przywitała mnie wysoka temperatura i bezchmurne niebo, z którego lało się słońce. Ten dzień był wyjątkowo spokojny, bowiem dopiero następnego ranka czekała na mnie prawdziwa przygoda.
Mazda na marokańskich bezdrożach spisała się świetnie
To już kolejna edycja „Epic Drive” – wyjazdów w najbardziej egzotyczne miejsca na świecie, organizowanych przez Mazdę. Tym razem do pokonania 1100 kilometrów otrzymałem SUV-a, model CX-60. Na pierwszy rzut oka nie wyglądał, jakby dał radę pokonać afrykańskie bezdroża, ale to było tylko złudzenie.
Trasa rozpoczęła się od przebicia się przez Marrakesz. Zasady ruchu drogowego tam w zasadzie nie obowiązują i trzeba być wyjątkowo mocno skoncentrowanym, by przypadkiem nie przejechać pieszego, który akurat zdecydował się przejść na drugą stronę ulicy.
Mazda CX-60 to nie jest mały samochód, jednak podczas jazdy jest to w ogóle nie odczuwalne. Świetnie spisywał się w miejskim zgiełku, a dynamiczny silnik pozwalał na szybkie manewry, które w Maroku są nieuniknione.
Moim pierwszym celem była miejscowość Tarmigt. Czekał tam na mnie hotel zasilany tylko i wyłącznie energią słoneczną. Po wyczerpaniu baterii włącza się specjalny agregat, który potrafi płatać figle i czasem w całym hotelu wysiada prąd.
To nie był zwykły hotel. Nie było kart do pokoi, tylko średniowieczne, duże klucze. Internet? Zapomnij. Tylko jak miałem szczęście udało mi się choć na chwilę podłączyć do sieci. Z jednej strony to fajna sprawa, by na chwilę odłączyć się od całego świata, ale z drugiej przerażające, bo nie widziałem, co się dzieje aktualnie, czy mnie coś omija.
Żwir, piach i ostre kamienie
Na odprawie przed wyjazdem dostałem ostrzeżenie, by uważać na opony. Kamienie lubią tu sprawiać problemy kierowcom. Dlatego w bagażniku znalazłem zapasowe koło na wypadek przebitej opony.
Instruktorzy nie przesadzali. Po zjechaniu z utwardzonej drogi od razu zwolniłem i uważnie zacząłem obserwować drogę. Nie chciałem przebić opony na totalnym pustkowiu, po których głównie jechałem.
Porozrzucane skały na drogach to skutek trzęsień ziemi. Zniszczenia widać do dziś. Domy bez dachów, ścian, w których nadal mieszkają ludzie. Odbudowa trwa, ale środki są bardzo ograniczone. W niektóre miejsca ciężarówka nie ma szans dojechać.
CX-60 to wielki sukces
Już podczas premiery wóz mi się bardzo spodobał. Nowoczesny design w japońskim stylu bardzo do mnie przemawia. We wnętrzu panuje harmonia i spokój. Świetne właściwości jezdne pozwalały cieszyć się każdym kilometrem. Nawet najmocniejsze serpentyny górskie, po których jechałem, CX-60 pokonywała bez problemu. Przypomnę, że jest to duży SUV, który mierzy 4745 mm długości, 2134 mm szerokości z lusterkami, wysokość to ok. 1680 mm, a rozstaw osi to porządne 2870 mm.
Mimo wszystko zawieszenie zostało tak skonstruowane, by dawało radość z jazdy i komfort podczas dalekich podróży. Bez dwóch zdań inżynierowie znaleźli złoty środek. Do dyspozycji miałem silnik benzynowy Skyactive–G o poj. 2,5 l i mocy 190 KM. Ma wprawdzie tylko cztery cylindry, ale wspólnie z drugim, elektrycznym, 136–konnym silnikiem rozwija systemową moc 327 KM. Rozpędza się do setki w 5,8 s i osiąga maksymalną prędkość 200 km/godz. Jest też w stanie przejechać bez włączania spalinowego motoru do 63 km. To dlatego, że w podwoziu jest ukryty akumulator o poj. 17,8 kWh. Na osiągi więc nie narzekałem. Podczas zjazdów i hamowania doładowywał się oczywiście akumulator, więc część trasy przejechałem bezemisyjnie.
Po dwóch dniach wysiadłem z Mazdy bez zmęczenia. To zasługa foteli, które są naprawdę bardzo komfortowe. Nawet na miejscu pasażera praca na laptopie to była czysta przyjemność. Nic więc dziwnego, że CX–60 osiągnęło globalny sukces. Nawet w Polsce widać bardzo dużo tych samochodów. Stosunek ceny do jakości i osiągów jest tutaj naprawdę dobry.
Najmocniejsza w historii seryjna osobowa Mazda? Model CX-60!
Japońska marka pokazała światu samochód, którego nikt się nie spodziewał, a na którego wszyscy czekali. To najbardziej komfortowy model Mazdy.Przebita opona i wielbłądy
No i stało się. Pierwsza opona przebita. Na szczęście nie w moim samochodzie, ale w aucie, którym jechali moi koledzy po fachu. Na jednej z przełęczy wyskoczył komunikat o spadku ciśnienia w lewej, tylnej oponie. Po kilku kilometrach spadło już dość mocno i wymiana była konieczna.
Zatrzymaliśmy się na zboczu i musieliśmy sięgnąć po koło z bagażnika. Okazało się, całe szczęście, że jechał za nami jeszcze samochód „ekipy ratunkowej”, która pomogła z kołem.
Po wymianie mogliśmy ruszyć dalej. Następne kilometry to była już jazda po totalnym pustkowiu, dosłownie. Przez 2 godziny jazdy nie minął nas ani jeden samochód, czego nigdy w życiu nie doświadczyłem. Dookoła widoki niczym z Gwiezdnych Wojen i planety Tatooine. Doszły mnie nawet słuchy, że pewne części tej serii były właśnie tam kręcone.
Samochodów może i nie mijałem, ale na drodze było mnóstwo wielbłądów. Po chwili to już był tak znajomy widok, że przestałem się zachwycać.
Brak cywilizacji = piękne drogi
Z drugiej strony, nie przeszkadzała mi ogromna pustka i brak ludzi. Dzięki temu drogi asfaltowe, jak już były, to były w naprawdę dobrej jakości. I oczywiście w pięknych okolicznościach. Krajobrazy zmieniały się naprawdę często. Dominowała pustynia, ale nie zabrakło też górzystych widoków.
Mówię to śmiało i z ogromną pewnością. Po ładniejszych drogach nigdy nie jeździłem. W pewnych momentach nawet samochód na mnie krzyczał, że odrywam wzrok od drogi, ale inaczej się nie dało.
Drugi dzień jeszcze lepszy od pierwszego
Pobudka o wschodzie słońca i znowu wskakuję do auta. Dobrze zaznajomiony już z kokpitem, czuje się jakbym, jeździł tym samochodem kilka dni. To tylko złudzenie, bowiem poprzedniego dnia spędziłem w nim 12 godzin.
Drugi dzień zapowiadał się podobnie, tylko z jeszcze lepszymi widokami. I to była prawda. Po około dwóch godzinach dojechałem do miejscowości Ait Sedrate Jbel El, gdzie jechałem najbardziej krętą drogą. Wąskie i bardzo ciasne zakręty jeszcze mocniej podkreśliły walory CX–60. Precyzyjny układ kierowniczy i mocne hamulce spisywały się tu wyśmienicie. Takiej pewności prowadzenia w tak dużym samochodzie się nie spodziewałem.
Dalej było jeszcze lepiej. Krętym drogom przez cały czas towarzyszyły niesamowite krajobrazy. Do tej pory takie rzeczy widziałem na zdjęciach czy filmach, ale zobaczyć to wszystko na własne oczy to doświadczenie, którego nigdy nie zapomnę.
Oczywiście, nie zbrakło dróg, na których nie przekraczałem 30 km/godz. Wszystko z obawy o uszkodzenia, których chciałem uniknąć. Droga się ciągle zmieniała, ale na każdej nawierzchni CX–60 była dzielna.
W pewnym momencie wspięliśmy się na ponad 3000 m n.p.m. Droga, którą jechaliśmy była akurat remontowana i wiele wskazuje, że w przyszłości zamiast ostrych kamieni będzie tam wylany asfalt. Zatrzymałem się na szczycie, by jeszcze bardziej pozachwycać się otaczającą perspektywą. Staliśmy w kilka osób w zupełnej ciszy, bo widoki zapierały dech w piersiach.
Potem już tylko z górki
Po wspinaczce nadszedł czas na zjazd. System rekuperacji energii mógł pokazać, na co go stać. Napracować się musiały również hamulce, które wytrzymywały bardzo mocne hamowania. Podczas zjazdu akumulator naładował się aż do połowy, więc ponownie mogłem poruszać się, nie wytwarzając CO2.
Zbliżając się do miast, liczba samochodów zdecydowanie się zwiększała. Jak już wyżej pisałem, przepisy ruchu drogowego są, ale nikt się do nich nie stosuje. Na drodze z dwoma pasami ustawiły się 4 samochody, z którego jeden miał włączony lewy kierunkowskaz, a pojechał w prawo.
Ponownie zbliżając się do Marrakeszu kończyła się również moja przygoda. 1100 kilometrów spędzone w CX–60 to był najlepszy road trip. Połączenie podróży z motoryzacją uwielbiam i sam bardzo często udaję się na takie wyjazdy.
Dostając propozycję wyjazdu do Maroko nie mogłem odmówić. To był jeden z najlepszych wyjazdów na jakich byłem, a cały kraj zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Jednak na oddzielne brawa zasługuje zdecydowanie bohater tej podróży, Mazda CX–60. Świetnie zrobiony samochód, który sprawdził się w naprawdę ekstremalnych warunkach. Nie było z nim ani jednego problemu. Spalanie też było na przyzwoitym poziomie, bowiem na całej trasie średnie zużycie wyniosło 7,9 l/100 km.
Jazda po marokańskich bezdrożach to był prawdziwy test dla tego modelu. Bez cienia wątpliwości mogę powiedzieć, że CX–60 zdała ten egzamin na szóstkę!