Reklama

Ontario, południowa prowincja Kanady. Tu tradycja rodeo jest nadal bardzo żywa. Nic dziwnego, że na trybunach tłumy. Zawodnik podnosi rękę na znak, że jest gotowy. Zagroda zostaje otwarta. Publiczność wstrzymuje oddech. Zwierzę wybiega na arenę i zaczyna wierzgać z całej siły, tak jakby nigdy nie miało na swoim grzbiecie człowieka. Wydaje się nieokiełznane, dzikie i rozwścieczone, a tak naprawdę jest specjalnie wytrenowane. Dodatkowo pod tylnymi nogami założony ma uciskający pas, którego za wszelką cenę chce się pozbyć. Jeździec przypomina chorągiewkę rzucaną na silnym wietrze. Z jedną ręką podniesioną do góry musi utrzymać się na koniu bądź byku przez dokładnie osiem sekund. Nie może dotknąć nią ani siebie, ani zwierzęcia. Po wyznaczonym czasie zeskakuje i otoczony pomocnikami obecnymi na arenie bezpiecznie wraca za ogrodzenie. W tym czasie sędziowie oceniają styl zarówno człowieka, jak i zwierzęcia. Maksymalnie mogą otrzymać razem sto punktów, ale jeszcze nie zdarzyło się w historii rodeo, by ktoś zgarnął całą pulę.

Reklama

Historia rodeo zaczyna się na południe od dzikiego zachodu. Meksykańscy vaqueros rozgrywają między sobą przyjacielskie zawody w zaganianiu bydła na ogromnych otwartych przestrzeniach, tak by nie stracić żadnej sztuki inwentarza. Od ich umiejętności zależy sytuacja ekonomiczna całych wsi. Pojawienie się zagród z drutu kolczastego sprawia, że ich zdolności przestają być potrzebne. Rodeo pewnie zniknęłoby na dobre, gdyby nie popularność westernów w latach 50. XX w. Kultura kowbojów wraca do łask. A czołowi jeźdźcy ze Stanów Zjednoczonych i Kanady znowu są w stanie rozpalić tłumy.

Jest rok 1988. Lane Frost, najlepszy zawodnik rodeo wszech czasów, siedzi na grzbiecie byka zwanego Red Rock (Czerwona Skała). Nikomu w trakcie 309 prób nie udało się utrzymać na tym zwierzęciu ośmiu sekund. Frost podnosi rękę. Raz, dwa, trzy... Osiem! Gdy zeskakuje, publiczność wyje z zachwytu. Rok później zostaje stratowany na arenie przez innego, dużo łagodniejszego byka.

Chociaż kowboje często są traktowani przez mieszczuchów jako zabawne kmiotki w kiczowatych kapeluszach, rodeo to nie żarty. I nie zajęcie dla mięczaków. Tu nikt nie zastanawia się czy, tylko kiedy zdarzy się kontuzja. Nie ma profesjonalnego zawodnika, który nie doświadczył poważnego wypadku. Stłuczenia, złamania to chleb powszedni. Dlatego na zawody kowboje często jeżdżą ze zdjęciami rentgenowskimi, by w razie pobytu w szpitalu lekarze mieli dokumentację ostatnich urazów. Mimo to wszyscy zawodnicy rodeo zgodnie mówią, że warto. Dla emocji, adrenaliny i tradycji.

Bo rodeo uzależnia i ze sportu zmienia się w styl życia. Zaangażowane są całe rodziny, które przyjeżdżają na zawody ze wszystkich stron Kanady, kibicują, pomagają w przygotowaniach. Śpią w namiotach lub przyczepach kempingowych. Rywalizują tylko na arenie, w kuluarach jest przyjaźń i poczucie wspólnoty. Po turnieju zawodnicy wraz z bliskimi zasiadają do wspólnego posiłku. Potem wszyscy udają się na tańce i do rana bawią się przy rytmach muzyki country. Ten styl życia to alternatywa dla biernego życia przeciętnego Kanadyjczyka, który większość wolnego czasu spędza przed telewizorem.

Reklama

Fotograf Peter Sibbald, który przez wiele lat dokumentował kulturę rodeo w Kanadzie, w swoich zdjęciach mistrzowsko pokazuje różnorodność i magię tego sportu. Twardzi faceci, szalone zwierzęta, przyjaźń, rywalizacja. Szkoda tylko, że na zdjęciach nie sposób jest uchwycić kreatywność kowbojów, z jaką nazywają swoje konie i byki: Scena Zderzenia, Wariat Na Smyczy, Pięć Minut Do Północy czy też Bój Się Mnie.

Reklama
Reklama
Reklama