Reklama

Na lotnisku w Barcelonie, gdzie czekaliśmy na opóźniający się samolot do Oviedo, Kasia wyjęła z torebki nic dentystyczna i na zakrętce od butelki zademonstrowała nam, jak należy prawidłowo nitkować ząbki. Wcześniej z uśmiechem godnym dentysty oświadczyła, ze jest świeżo upieczonym lekarzem stomatologii. Taki był początek Travelerowej wyprawy do Hiszpanii z laureatami konkursu „Odkrywamy dzika Europę”.
Nasz cel stanowiła Asturia – górzysty region na północy Hiszpanii graniczący z Atlantykiem. W grupie, prócz dentysty, znalazła się dwójka ekonomistów i specjalista od organizacji koncertów (trzy Anie) oraz pasjonat quadrokopterów (Kacper). To oni najbardziej przekonywająco odpowiedzieli na pytanie, dlaczego powinniśmy ich zabrać do Asturii. W ekipie znalazł się także przedstawiciel ambasady Hiszpanii, a ściślej Turespanii w Polsce (Grzegorz) oraz wysłannik Travelera.
Zaraz na początku wyprawy Kasia mianowała się Mac-Gyverem. Z jej okularów przeciwsłonecznych wypadła śrubka i kiedy sytuacja wydawała się juz beznadziejna, wymyśliła, żeby zastąpić ją kolczykiem. Widać stomatolog jest w stanie wypełnić każdy ubytek. Z okularami, ale należącymi do kogo innego, była jeszcze jedna przygoda. Podczas składania obozu zostały ciasno zwinięte razem z namiotem (Intersport zafundował laureatom sprzęt turystyczny marki McKinley). O dziwo po jego rozłożeniu nadawały się do użytku. Zaskoczeń generalnie nie brakowało. Kacper miał w plecaku wszystko co niezbędne do przeżycia w trudnych warunkach, w tym racje żywnościowe bodaj na miesiąc. Hitem okazały się kruche ciasteczka upieczone przez jego babcie. Jedna Ania swobodnie mówiła po hiszpańsku. Druga Ania twierdziła, że zna hiszpański tylko troszkę, po czym wypowiadała różne kwestie w tym języku, czasem w zupełnie niespodziewanych momentach. Poza tym kondycyjnie biła wszystkich na głowę. Przekonana, ze w Asturii będziemy zdobywać wysokie szczyty, pilnie trenowała przed wyjazdem – biegała, jeździła na rowerze, chodziła na basen. Trzecia Ania dzielnie rzucała palenie. Grzegorz zachowywał stoicki spokój w każdej sytuacji. Wiadomo, dyplomata.

Przez kilka dni wędrowaliśmy po wapiennych masywach Picos de Europa. Kiedy patrzyliśmy na tamtejsze krajobrazy, pojawiała się myśl, że wskutek nieoczekiwanej pomyłki wylądowaliśmy nie w Hiszpanii, lecz w szwajcarskich Alpach. Z soczystych pastwisk dobiegały dźwięki dzwonków zawieszone na szyjach krów, koni, kóz, owiec,
osłów. Wokół wyłaniały się wapienne szczyty przekraczające 2500 m n.p.m. Asturia reklamuje się jako paraiso natural („naturalny raj”) i nie ma w tym przesady. Poza obleganymi przez turystów miejscami, takimi jak jeziora Enol i Ercina, nie spotyka się wielu piechurów. Jeziora są tamtejszym Morskim Okiem, do którego ludzie dojeżdżają samochodem. Wchodzą na gran, robią zdjęcia i zawracają, nie wiedząc, ile tracą. Bo dalej robi się jeszcze piękniej i rośnie szansa spotkania dzikiej zwierzyny. My widzieliśmy kozice i kilkakrotnie sepy kasztanowate oraz orłosępy, dla których te tereny są prawdziwym rogiem obfitości.
Idylliczny krajobraz gór i pastwisk dopełnia tradycyjna zabudowa z pomarańczowymi dachówkami. Do niedawna najbardziej izolowana wsią w Asturii było Bulnes. Docierało się do niej na piechotę stromym wąwozem. Kilka lat temu przebito tunel i poprowadzono kolejkę zębatą, co zakończyło erę izolacji. Ale nim to się stało, miała miejsce dosc zabawna historia. W jednym z miasteczek położonych w dolinie zadzwonił w szpitalu telefon. Ktoś z Bulnes wzywał karetkę pogotowia. – Panie, przecież tam nie ma drogi – zdenerwował się dyżurny lekarz. – Wiem – padła przytomna odpowiedz. – Niech karetka zaczeka na dole, zniesiemy pacjenta. I rzeczywiście, po dwóch godzinach przyniesiono na noszach babcie. Przez całą drogę na dół krzyczała, żeby jej nie zabierać do szpitala, bo chce umrzeć w Bulnes. Po wyleczeniu wróciła do wioski.
Nad ta osada wznosi się skalny szczyt, który słonce o zachodzie oświetla na pomarańczowo, podczas gdy cała okolica kryje się w cieniu. To Naranjo de Bulnes, najbardziej obfotografowana góra Asturii.
Podczas trekkingu w Picos de Europa nieczęsto słyszy się szum potoku. Zjawiska krasowe, typowe dla wapiennych masywów, można tam obserwować na każdym kroku. Większość wody ucieka w głąb ziemi i bywa towarem deficytowym. W niektórych górskich schroniskach, np. Vega de Ario, gdzie spędziliśmy jedna noc, woda do mycia była racjonowana. W pobliżu nie ma strumieni ani jezior i jeśli przez dłuższy czas nie pada, zaczyna się jazda na rezerwie. Okolice tego schroniska warte są jednak rezygnacji z prysznica. Z pobliskich szczytów otwiera się imponujący widok na głębokie doliny, leje krasowe, przełęcze. Bliskość oceanu sprawia, ze w dole często rozciąga się morze chmur. To prawdziwy dach Europy. Najlepsze jest to, że można pójść, gdzie oczy poniosą, choć to obszar chroniony parkiem narodowym. Nikt tu nie zabrania schodzenia ze szlaków turystycznych i nie karze mandatem. Caminante no hay camino, se hace camino al andar, czyli „Wędrowcze, nie ma szlaku, wytyczysz go, idąc” – tak sto lat temu pisał hiszpański poeta Antonio Machado. Żal byłoby nie skorzystać z takiej możliwości. My także poszliśmy własna droga, prowadzeni przez naszego przewodnika Pabla i jego GPS.
Z biegiem rzeki Ausevy zeszliśmy z gór w doliny. W pewnym momencie rzeka znikła pod ziemia, po czym pojawiła się na powierzchni kilka kilometrów dalej, w Covadonga. Ta miejscowość jest czymś więcej niż sanktuarium maryjnym. Pielgrzymi przybywają do figurki Matki Boskiej znajdującej się w grocie, by prosić o łaski, ale chcą też zobaczyć miejsce, które symbolizuje początek Rekonkwisty. W VIII w. chrześcijanie wygrali w Covadonga bitwę z muzułmanami, co zapoczątkowało wypieranie Maurów z Półwyspu Iberyjskiego.
Solidna rozgrzewka w górach bardzo się przydała, gdy przesiedliśmy się na konie. Po trekkingu wyruszyliśmy konno w teren podziwiać panoramę całych Gór Kantabryjskich. Nasze umiejętności jeździeckie trudno było zaliczyć do zaawansowanych. Na szczęście wierzchowce same szły za przewodnikiem. Na nieszczęście, kiedy jeden zaczynał kłusować, naśladowały go wszystkie pozostałe. Nie upłynęło wiele czasu, a nasza uwaga zaczęła się skupiać nie na widokach górskich łańcuchów, lecz na próbach utrzymania się w siodle. Kiedy po pięciu godzinach wracaliśmy do stajni, mieliśmy obawy, czy zdołamy utrzymać się na nogach po zejściu na ziemię. Sądziliśmy, że wrazen z rajdu konnego nic nie zdoła przebić. Zmieniliśmy zdanie, gdy przyszła pora na eksplorację jaskiń. Grotołazi żywo reagują na nazwę Picos de Europa. To speleologiczne eldorado. Wystarczy rzec, że na liście dziesięciu najgłębszych na świecie znalazła się jedna z tego masywu, a kolejne zajęły dalsze pozycje. Rejon ten jest tak obiecujący, że trwają poszukiwania jaskini, która zdetronizowałaby obecna rekordzistkę z Kaukazu.
Nikt oczywiście nie wymagał od nas zjeżdżania na linie do studni bez dna. Naszym celem była „pozioma” jaskinia Tinganon, jedna z najciekawszych w Asturii. Jak to często z takimi formacjami bywa, także ta znajduje się w niepozornej okolicy. Ścieżynka wydeptana przez speleologów prowadziła przez kolczaste zarośla, pastwisko ze złym bykiem (choć nikt nie sprawdzał jego nastroju) i zwaliska kamieni. Dopiero później otwierało się gigantyczne wejście wysokie na 80 m. Stanęliśmy przed nim spoceni i zmęczeni. Nie mieliśmy się wpychać do dziury w ziemi, mieliśmy wkroczyć do naturalnej katedry! Przez kilka godzin szliśmy korytem podziemnej rzeki, słysząc tylko kapanie wody i własne głosy. Przekraczaliśmy naturalne baseny, prześlizgiwaliśmy się miedzy głazami i podziwialiśmy wysokie sklepienie oświetlone czołówkami. Podziemna Asturia jest równie warta uwagi co nadziemna.
Nigdy nie traciliśmy gór z zasięgu wzroku, niezależnie od miejsca, w którym się znaleźliśmy. Nawet nad oceanem, z plaży w Ribadesella, dokąd pojechaliśmy po wyjściu z jaskini, widać było ich zarysy. W niewielu miejscach w Europie sąsiedztwo wysokich masywów i oceanu jest tak bliskie. I jeszcze jedno. Jeśli za miarę autentyczności jakiegoś miejsca przyjąć proporcje liczby turystów miejscowych do zagranicznych, to Asturia zajęłyby miejsce w czołówce. Podczas spływu rzeka Sella byliśmy jedynymi obcokrajowcami w tłumie Hiszpanów. Także gdy zatrzymaliśmy się na krótko w Cangas de Onís, uroczym miasteczku, którego wielka atrakcja jest rzymski most z wizygockim krzyżem (symbolem Asturii), słychać było przede wszystkim hiszpański.
Kiedy pokazałam znajomym zdjęcia z wyprawy, ktoś zapytał, czy to był obóz surwiwalowy. Niezły dowcip, pomyślałam najpierw, ale później przyjrzałam się kadrom. A tam: idziemy z plecakami na tle wysokich szczytów. Jedziemy konno w górskim plenerze. W kaskach i kombinezonach wspinamy się po zboczu. Brodzimy po pas w wodzie w jaskini. Przeciągamy kajaki po płyciznach na rzece. Rzeczywiście posmakowaliśmy nowych rzeczy, przećwiczyliśmy wszystkie partie mięśni, poczuliśmy te, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Ale poza kilkoma krytycznymi momentami gęby nam się ciągle śmiały. Wróciliśmy nieco zmęczeni fizycznie, za to pełni wrażeń.
Po powrocie Grzegorz napisał w mailu, ze na nasze doskonałe nastroje niewątpliwie wpływ miało hiszpańskie słonce (trzeba przyznać, że trafiliśmy na świetną pogodę), ale on dorzuciłby jeszcze góry. Może ten zębaty horyzont tez tak dobrze działa? Notabene łańcuch górski to po hiszpańsku sierra, ale sierra oznacza także piłę – taka do ciecia, z zębami właśnie. A nie mówiłam, ze to był bardzo stomatologiczny wyjazd?

Reklama

INFO
Powierzchnia: 10,6 tys. km2
(nieco większa od woj. opolskiego).
Właściwie jest to Księstwo
Asturii ze stolica Oviedo.
Języki: hiszpański (urzędowy), asturyjski.
KIEDY
Sąsiedztwo oceanu sprawia, ze latem nie jest gorąco (średnie temperatury wynoszą 19°C), zaś zimy są łagodne (średnio 8°C). Z powodu częstych opadów deszczu nawet późnym latem jest tam zielono.
DOJAZD
Najlepiej dolecieć do Madrytu lub Barcelony, stamtąd krajowymi połączeniami (Iberia, Vueling, Ryanair) do Oviedo (Aeropuerto de Asturias). Dla miłośników kolei niezłym wyjściem może być przejazd z Madrytu pociągiem Alvia do Oviedo (ok. 4,5 h; 50 euro w jedną stronę). www.renfe.es
NOCLEGI
Duży wybór hoteli, hostali, pensjonatów, kempingów. Albergues oznacza schronisko zwykle z wieloosobowymi pokojami, Hospedaje to dosłownie „gospoda”, ale jest rodzajem stylowego hotelu. Ekskluzywne domy wiejskie to casas rurales czy casas de aldea. W Asturii znajdują się też dwa paradory – państwowa sieć hoteli najczęściej 4-gwiazdkowych w zabytkowych budowlach, zamkach, pałacach, klasztorach. W Asturii Parador de Gijón mieści się w stuletnim młynie, a Parador de Cangas de Onís w kompleksie przyklasztornym nad rzeką Sella.
Hotele 3-gwiazdkowe to ceny od 50 euro za noc za pokój. Za połowę tej kwoty można znaleźć hotel o niższym standardzie, Wostal albo pensjonat.
www.spain.info, www.infoasturias.com, www.paradores.es
Podczas trekkingu najlepiej nocować w schroniskach górskich – refugios. Za łóżko w Sali wieloosobowej trzeba zapłacić ok. 10 euro. Np. w Vega de Ario łóżko kosztuje 12 euro, śniadanie 5,2 euro, obiad i kolacja po 14,5 euro. www.thepicosdeeuropa.com
Miejsce na kempingu to koszt 5 euro za osobę.

JEDZENIE
Asturia jest w Hiszpanii nazywana kraina serów. Do ich produkcji używa się mleka krowiego, owczego i koziego. Najbardziej znany, także poza Hiszpania, to cabrales, ale wyrabia się tam wiele innych gatunków, np. pleśniowy niebieski gamoneu w rejonie Cangas de Onís. Asturia słynie także z sadów jabłkowych i produkowanego z tych owoców cydru (sidra). Tego alkoholowego napoju można spróbować w sidrería, czyli pijalni cydru.
WARTO WIEDZIEĆ
Zainteresowani aktywnym spędzeniem czasu w Asturii mogą skorzystać z pomocy biura Frontera Verde specjalizującego się w turystyce aktywnej. www.fronteraverde.com

Reklama
Reklama
Reklama