W Bogocie na dworcu autobusowym Salitre rozsypują mi się miętówki. Nastolatek siedzący obok spontanicznie pomaga mi posprzątać ten bałagan. Zaczynamy rozmawiać. Próbował dostać się na Curacao, ale przez wygasający paszport musi wrócić do ojczyzny, aby wyrobić nowy. Chłopak biegnie do dworcowego sklepu i kupuje mi kawę, croissanta i jabłko. Nie wiem, co powiedzieć. To ja czekam na autobus do Pamplony, gdzie będę wolontariuszką w organizacji pozarządowej pomagającej wenezuelskim uchodźcom, a już 7 km od lotniska to wenezuelski, chudy jak szkapa, w rozwalających się klapkach nastolatek stawia mi kawę. Muszę marnie wyglądać po 3 pociągach, 2 samolotach i 2 taksówkach, od kiedy wyruszyłam z domu na Podlasiu 30 godzin temu.

Reklama

Chłopak opowiada, że kilka lat temu grał w piłkę nożną w reprezentacji juniorów w Wenezueli i dzięki sportowi miał więcej możliwości rozwoju. Aby się odwdzięczyć, pożyczam mu śpiwór na nocną podróż. Jedzie do Cucuty tym samym autobusem. Wiem, że będzie zimno. Ja mam kurtkę, bluzę i skarpety, a on nie. Tacy są Wenezuelczycy, podzielą się tym co mają, choć ostatnimi laty mają tak niewiele.

Pokaleczone stopy, problemy żołądkowe i ból głowy to najczęstsze, codzienne dolegliwości caminantes (fot. Ewa Treszczotko)

400 kanapek, dwa wiadra ciastek

On The Ground International to mała organizacja charytatywna, którą założyła Bethani King, młoda Amerykanka, która sama była wolontariuszką w Libanie, 12 km od granicy z Syrią i na greckiej wyspie Lesbos w obozie afgańskich uchodźców. Jest nas kilkoro, ja z Polski, Kanadyjka, dwie Amerykanki, kilku Kolumbijczyków i Wenezuelczycy. Co wieczór robimy 400 kanapek, rano kolejne 400. Gotujemy 600 jajek, przygotowujemy dwa wiadra ciastek, skrzynkę bananów, worek mandarynek i kilka butli z wodą. Tak zaczyna się dzień na wolontariacie.

Dzielimy się na dwie grupy. Ktoś jedzie z lokalnym kierowcą w góry, w stronę Bucaramangi, aż do wybudowanego przez organizację schroniska w La Laguna. Druga grupa jedzie w stronę Cucuty, gdzie jest upalnie i zazwyczaj sucho. Rozdajemy jedzenie uchodźcom spotkanym w drodze, dajemy wskazówki jak dostać się do schronisk. Spotykamy się z uśmiechami i wdzięcznością. Zawsze kogoś podwozimy. Poza nami w regionie działa Czerwony Krzyż, Hope, Solidarities Internacional i wiele innych organizacji. Codziennie współpracujemy z namiotem pomocy humanitarnej i lokalnymi schroniskami. Nasza mała organizacja zapewnia codziennie posiłek ponad 100 osobom.

Droga z dziećmi jest wolniejsza. Rodziny nie mają jednak wyboru, bo nie widzą możliwości przetrwania w Wenezueli. Nikt nie mówi tu o pandemii. Posiłek, bezpieczny nocleg i znalezienie źródła dochodu to priorytety. / Fot. Ewa Treszczotko

Granica Kolumbii z Wenezuelą jest zamknięta oficjalne od roku, więc dane statystyczne o liczbie wenezuelskich uchodźców (4 miliony od 2015 roku) są oderwane od rzeczywistości. Przy słynnym moście Simona Bolivara między kolumbijskim miastem Cucuta a wenezuelskim San Antonio, granicy “dwóch światów”, siedzą grupy lokalnych gangów. Zmieniam zdanie, jednak nie chcę zrobić tu zdjęcia i nie wysiadam z samochodu, gdy widzę, że grupka prawie otacza nasze auto i wpycha ręce przez pół otwartą szybę. Dałam im reklamówkę kanapek z uśmiechem na ustach i prawdopodobnie tym gestem uchroniłam się od kradzieży. Kompletnie ich zaskoczyłam.

Cenę ucieczki dyktują partyzanci

To pierwsza granica, na której nie widziałam ani jednego policjanta lub żołnierza. Mundurowi biegają po rzece Tachira, gdzie nielegalna przeprawa przez granicę to codzienność. Niektórzy idą za darmo, inni płacą dolara, 5$, 10$ albo tracą cały przybytek. Zależy to od “widzimisię” partyzantów lub innych nieoficjalnych pośredników kontrolujących przeprawę.

Między Pamploną a Bucaramangą często tworzą się korki przez budowy drogowe. Uchodźcy wskakują szybko na dachy ciężarówek. Często kierowca nie ma pojęcia, że kogoś podwozi. / Fot. Ewa Treszczotko

– Jak nie pada przez parę tygodni i stan rzeki jest nisko, można pokonać granicę nie zamaczając nawet stóp. Tak samo jest na granicy Kolumbii z Ekwadorem i Ekwadoru z Peru – słyszałam od uchodźców. Lubię luźne rozmowy z caminantes, gdy pokonam już barierę bycia "gringą" - kimś obcym.

– Nie mogę dostać się do Peru przez przepisy. Można tylko polecieć samolotem, bo granice lądowe są zamknięte, a poza tym nie wpuszczają ludzi z europejskim paszportem – ja też mogę im ponarzekać.

Czemu więc nie pójdziesz tak jak my, por la trocha (przez rzekę)? Tu granice są zawsze otwarte. Nikt nie sprawdza tu, jak zmieniają się przepisy związane z pandemią – doradzali mi uchodźcy.

Oficjalnie granica Kolumbii z Wenezuelą jest zamknięta od marca 2020 roku. Mimo to, codziennie setki Wenezuelczyków przekraczają ją “por la trocha”, czyli przez nielegalne kładki na przygranicznej rzece Tachira. / Fot. Ewa Treszczotko

Imigranci, bieda i kartele

Hiperinflacja i korupcja doprowadziły doprowadziły do exodusu Wenezuelczyków. Poza wojskowymi, politykami i mieszkańcami kilku bogatych dzielnic w Caracas, ludzie żyją w ubóstwie. Jak mówią ironicznie Wenezuelczycy "nie ma już nawet czego kraść". Spadek ceny ropy na międzynarodowym rynku i skrajnie nieodpowiedzialne zarządzanie gospodarką od dekady zmieniło Wenezuelę nie do poznania.

W grudniu 2020 w Wenezueli odbyły się wybory parlamentarne. Wygrała je partia urzędującego prezydenta Nicolasa Maduro, za którego kadencji kraj popadł w ruinę. Partia opozycyjna zbojkotowała wybory i wycofała się, zarzucając nieuczciwość warunków wyborczych.

Aż tak źle z tą hiperinflacją? -zapytałam. - Miesięczna wypłata to 5$, a worek mąki kosztuje 3$. Jak można przeżyć? - Słyszałam, że benzyna w Wenezueli jest tańsza od wody. Prawie darmowa.. - Kiedyś była. Teraz nawet benzyny nie dostaniesz, jeśli nie dasz 20$ łapówki ochroniarzowi na stacji paliw. Bez łapówki w kolejce po benzynę możesz stać nawet 2 tygodnie. / Fot. Ewa Treszczotko

– Jak to możliwe, że znów wygrali? – zapytałam dwie wenezuelskie kobiety z czwórką dzieci, które podwoziliśmy.

– Z głosowaniem było tak: jak nie poszłam zagłosować, znaczyło, że jestem za opozycją. Kto nie głosował, nie dostał paczki z jedzeniem w styczniu. Jedzenie albo głos. My Wenezuelczycy nie rozumiemy prezydenta Maduro. Który ojciec chce źle dla własnych dzieci? A prezydent to ojciec narodu – powiedziała jedna z nich.

Im dalej od granicy, tym miejscowi Kolumbijczycy są mniej chętni do pomocy. W Ekwadorze opinie są podobne. Wenezuelscy imigranci przynieśli przestępczość, bez nich nie było tylu kradzieży ani morderstw – słyszałam to wielokrotnie podczas podróży. W Ekwadorze prowadzenie schronisk jest prawnie zakazane, w Peru wysłano czołgi na granicę z Ekwadorem, aby powstrzymać nielegalną migrację caminantes. Zagrożenia czyhające na pieszych uchodźców to pogryzienie przez bezpańskie psy, rabunek przez swoich rodaków, fałszywa podwózka, która kończy się kradzieżą dobytku, a również gwałty.

Prezydent Kolumbii powiedział twardo, że restrykcje związane w pandemią obowiązują też caminantes, a za nieprzestrzeganie zasad będzie deportacja pod granicę. Caminantes idą w maseczkach i nie krążą po miastach po godz. 19, gdy zaczyna się toque de queda, czyli nakaz pozostania w domu. / Fot. Ewa Treszczotko

Co z kartelami narkotykowymi? Mam wrażenie, że nie ma tego tematu. W departamencie Norte de Santander w Kolumbii kwestia karteli narkotykowych, tak żywa dwie dekady temu, dziś nie budzi emocji.

– Owszem, kartele wciąż działają. Zajmują się teraz tylko interesami. W Kolumbii jest spokój z kartelami, bo one skupiają się stricte na biznesie, a szerzenie przemocy i władza już ich nie obchodzi. Oni nikogo nie zaczepiają, ani nikt ich. Co innego z guerillą (partyzantką). Ten temat nie jest zamknięty. Przyznanie nagroda Nobla dla prezydenta Santosa za historyczny pokój z ELN (Armia Wyzwolenia Narodowego, jedna z grup partyzanckich w Kolumbii) to farsa – tłumaczył mi Kolumbijczyk John, nasz lokalny kierowca, który przez 15 lat pracował jako żołnierz.

Schronisko dla wenezuelskich uchodźców. Douglas, założyciel to starszy pan, który zbudował Albergue Douglas (schronisko) z odpadków budowlanych. Bywały dni, gdy nocowało tu 500 caminantes. Wiele dużych organizacji pozarządowych odmówiło mu wsparcia, bo miejsce nie spełniało wymogów. W końcu dostał kredyt zaufania od mniejszych organizacji, jak On The Ground International, gdzie byłam wolontariuszką. / Fot. Ewa Treszczotko

Poznałam część Kolumbii, do której zagraniczni turyści rzadko zaglądają. Praca przy pomocy humanitarnej "w terenie" wymaga empatii i odwagi, otwiera oczy i serce. Na poprawie sytuacji w Wenezueli coraz mniej zależy społeczności międzynarodowej. Zadłużony kraj na skraju bankructwa, geopolitycznie traci na wartości jako potencjalny partner, zarówno w oczach USA i Unii Europejskiej, jak i Chin czy Rosji. Przyszłość Wenezueli to wielka niewiadoma.


Nazywam się Ewa Treszczotko. Z wykształcenia jestem specjalistą ds. stosunków międzynarodowych, kulturoznawcą Ameryki Łacińskiej i trenerką fitness. Odwiedziłam do tej pory 66 państw (stan na luty 2021). Moje motto w podróży to "Dam radę. Uda mi się". W styczniu 2021, balansując między dynamicznymi restrykcjami linii lotniczych, rozpoczęłam kolejną podróż, tym razem przez Amerykę Południową od Bogoty do Rio de Janeiro. Pracuję jako wolontariuszka w każdym miejscu, które odwiedzam w zamian za nocleg. Pomagam w organizacjach charytatywnych, na farmach, w hostelach i szkołach językowych. Integruję się z lokalną ludnością, poznając ich prawdziwe, codzienne życie. O tym, gdzie byłam i co mnie spotkało, dowiedzie się z moich mediów społecznościowych:

Instagram: https://www.instagram.com/ewa_treszczotko/

Reklama

Facebook: https://www.facebook.com/evatreszczotko

Patronat medialny podróży: National Geographic Traveler Polska

Reklama
Reklama
Reklama