Karpacz rodeo
Zabawa z nożem w plecach? Jazda na byku? Napad na bank? A może małe strzelanko w samo południe? Wszelkie atrakcje zapewnione! Nie trzeba jechać na Dziki Zachód.
Westernowe miasteczko
Ścięgny leżą 2,5 tysiąca mil od... Kolorado i rzut lassem od Karpacza. Na śniadanie w towarzystwie listów gończych za oprawcami serwują tu jajecznicę ze strusich jaj.
W drewnianym Western City pod Śnieżką wszystko działa zgodnie z regułami gry. Jest przepisowy saloon, strzelnica, bank, poczta oraz sklep kolonialny. Tyle tylko, że między rewolwerowcami biegają rozkrzyczane dzieci, a panienki z saloonu podjadają pierogi. Nad wszystkim czuwa szeryf Jerzy Pokój, najdzielniejszy facet w tej części Dzikiego Śląska. Są tacy, których przez całe życie nosi. Szeryf należy do tej kategorii, bo choć adrenaliny mu nie brak (przez wiele lat szefował karkonoskiemu GOPR-owi), to wymyślił sobie jeszcze miasteczko westernowe. Ot, spełnienie marzeń z dzieciństwa.– Wtedy czytałem Karola Maya i Jamesa Coopera. Poza tym wychowywałem się w Karpaczu blisko koni. Od zawsze chciałem stworzyć sobie taki świat – tłumaczy Jerzy Pokój. Piętnaście lat temu w Czechach po raz pierwszy przejechał się na kowbojskim siodle. I zupełnie przepadł. Dzisiaj jest prezesem Polskiej Ligi Western i Rodeo. Zajmuje się cuttingiem, bardzo widowiskową konkurencją wyłuskiwania cielaków ze stada. W Western City organizuje takie zawody. Hoduje megaszybkie konie rasy quorter. Stał się kowbojem pełną gębą. I wychowuje kolejnych. W skarbcu szeryfa trzyma ponad 300 kaset z westernami.
Natura dała szeryfowi ze Ścięgnów stosowną posturę i wygląd. Gdy dosiada konia, falbanki na dekoltach westernowych dam falują jak Rio Grande. Tu zresztą wszędzie czuć atmosferę Dzikiego Zachodu. Z krzykiem biegają hordy Indian, na placu pojedynkują się rewolwerowcy, niektórzy próbują sił na „indiańskiej strzelnicy”, a panowie wspinają się na wysoki i śliski słup. Na paniach robi to, oczywiście, stosowne wrażenie, podobnie jak na samym szeryfie, który zwycięzcom funduje czasami butelkę piwa. Na wyposażeniu miasteczka są lassa – oj, rzucanie nimi to trudna sztuka – dzidy, konie, dyliżans, lody indiańskie, gofry i, ma się rozumieć, whisky. Albo tequilla. W Western City wypada paradować w kowbojskim kapeluszu lub przynajmniej mieć pod szyją bolo. Najważniejszy jest jednak krok, nieco leniwy, na lekko rozstawionych nogach – dotyczy to wyłącznie kowbojów – z kołysaniem biodrami. U pań liczą się falbanki, choć w westernowym miasteczku nie brak kobiet, których umiejętności jeździeckie zapierają dech w piersiach.
– Mimo wielu mrożących krew w żyłach atrakcji Western City to rozrywka dla całych rodzin – mówi Jerzy Pokój. – Dzieci mogą się tu czuć bezpiecznie, w kulturze country nie ma agresji.
Wokół prawdziwego korralu, czyli zagrody dla bydła, jeździ stara ciuchcia, która wozi najmłodszych. W tym czasie rodzice podziwiają kowbojów ujeżdżających konie. A że muzyka – szczególnie country – łagodzi obyczaje, w westernowym miasteczku cały czas występują zespoły. Każdy chętny może też zaśpiewać, bo tu nie strzela się ani do pianisty, ani do piosenkarzy. Na przyjezdnych czekają nauczyciele tańców country, zaś leniwi mogą rozsiąść się na werandzie i obserwować, na przykład, napad na bank. W ciepłe dni na bank napada się codziennie, trup ściele się gęsto, bankier umiera z nożem w plecach i zanim zdąży ostygnąć, fachowiec w czarnym meloniku już mierzy zwłoki. Bandyci oblewają sukces, zaczepiają westernowe latawice i wtedy do akcji wkracza samotny wędrowiec.
Czas na chwilę zastyga w miejscu. Ostatni sprawiedliwy wyciąga spluwę i... zabawa zaczyna się od początku. A jak niektórym jeszcze mało emocji, to proszę bardzo: w Western City można płukać złoto, bić monety, pożyczyć konia i pojechać w teren, a na pamiątkę zamówić sobie list gończy z własną podobizną. Nowożeńcy – na własne życzenie – biorą udział w ślubnym torze przeszkód.
Mnie najbardziej podobała się przejażdżka na elektronicznym byku. Kowboje ze Ścięgnów wypatrzyli go kiedyś w jednym z wesołych miasteczek. I odkupili. Byk, z początku majestatyczny, z każdą sekundą zaczyna coraz mocnej wierzgać. Mało kto potrafi się na nim utrzymać w ostatecznym stadium. Jak pofrunęłam z tego byka, to wokół zobaczyłam wszystkie gwiazdy. I bynajmniej żadna z nich nie była gwiazdą szeryfa.