Motorodeo
Konsekwencje zawiśnięcia podwoziem na zbyt wysokim krawężniku, kąpieli w głębokiej kałuży czy ugrzęźnięcia w błocie zna w Polsce każdy posiadacz samochodu osobowego.
Świadoma ograniczeń i obowiązków grzecznego kierowcy miejskiego wsiadam do land-rovera z napędem na cztery koła. Strome pagórki, wysoka trawa, dziury i błocko? Super! Jedynym mankamentem jest brak umiejętności prowadzenia terenówki.
Dla żółtodzioba
Zaczynam od podstaw, od zrozumienia, do czego służą przyrządy, których nie ma w zwykłym samochodzie. Przeczytanie instrukcji obsługi auta nie wystarczy; zdobycie tej wiedzy powinna ułatwić szkoła oferująca kursy jazdy 4x4, ale zanim się tam zapiszemy, warto się dowiedzieć, czy instruktor ma doświadczenie w off-roadzie i czy ma wystarczająco dużo cierpliwości dla uczniów.
– Włącz reduktor – słyszę na powitanie od Tomasza Konika, redaktora naczelnego Magazynu Off-road 4x4, specjalisty od jazdy w terenie. Reduktor zainstalowany jest przy skrzyni biegów – ma obniżać prędkość i zwiększać moc przypisaną do tradycyjnych biegów (off-road to często jazda z prędkością ślimaka). Rzeczywiście. Wystarczy dodać gazu i stroma górka pokonana. Łykam autem kolejne chaszcze i trudno mi ukryć, jak bardzo mnie to cieszy. Przed ostrym zjazdem dostaję polecenie, by pod żadnym pozorem nie dotykać hamulca ani sprzęgła, bo samochód z zablokowanymi kołami w niekontrolowany sposób zacznie zsuwać się z góry. Dopóki koła powoli się kręcą, jazda jest bezpieczna.
Idzie gładko, do czasu gdy zakopujemy się w głębokim błocie. Nic nie szkodzi, mamy przecież wyciągarkę – stalową linę zawiniętą na wał nad przednim zderzakiem. Linę trzeba rozwinąć, przymocować do mocnego drzewa rosnącego nieopodal i włączyć silnik, który z powrotem nawinie wielką szpulkę. W ten sposób samochód prawie sam wyciąga się z opresji.
Wniosek z tej próby terenowej: jazdy nauczyć się może każdy. Trzeba zrozumieć zasady działania podstawowych mechanizmów w samochodzie 4x4, jak rozkładają się siły podczas manewrów, i mieć dryg do prowadzenia auta z napędem na dwa koła.
Gdzie w teren
Czas na wyprawę na płatny tor off-roadowy, starą żwirownię czy wojskowy poligon z przygotowaną do tego infrastrukturą. Można też poszukać terenu do jazdy samodzielnie, ciesząc się deszczową pogodą i fatalnym stanem dróg publicznych na wsiach. Musimy pamiętać, że obowiązuje zakaz wjazdu do Lasów Państwowych, do rezerwatów przyrody i na posiadłości prywatne bez wcześniejszego uzgodnienia tego z właścicielem lub zarządcą terenu.
Co roku setki samochodów dewastują lasy, płoszą zwierzęta i niszczą wydmy. Strażnicy często są bezradni, szczególnie w trakcie pościgu za nieoznakowanym quadem. – To beztroskie łamanie prawa Polacy przenieśli nawet na Ukrainę, bez pytania rozjeżdżając prywatne pola – mówi Tomasz Madej z adventurowej firmy imprezy4x4.pl. W środowiskach off-roadowych takie zachowania są piętnowane.
W terenie należy stosować się do zasady tread lightly, jedź delikatnie. Wystarczą dobra wola i pomysł, jak uzyskać zgodę nawet na wjazd do Lasu Państwowego. – Zimą pomagamy leśnikom dostarczać samochodami paszę do karmników i przewozić materiały – przyznaje Madej.
Następnym krokiem wtajemniczenia jest udział w rajdzie w kategorii turystycznej. Za granicą są one bardzo popularne, coraz więcej jest ich też w Polsce (m.in. Transgothica, Puchar Polski). To wymarzone warunki do nauki jazdy. Trasy wyznaczone są na poziomie trudności, dostosowanym do umiejętności uczestników i możliwości ich samochodów, a przy wytyczaniu szlaków ostatnie słowo mają strażnicy przyrody. – Na takiej imprezie na początku zamiast się spieszyć, warto podpatrywać, jak radzą sobie lepsi, pytać, jakie stosują sztuczki, szlifować dobre nawyki i cieszyć się z jazdy – mówi Tomasz Konik. A gdy już umiejętności pozwalają, rajd staje się doskonałym miejscem, żeby się sprawdzić i zaszaleć.
Turystyka 4x4
Za kierownicą terenówki znikają prawie wszystkie ograniczenia i pojawiają się nowe możliwości, jak wyprawa do górzystej Rumunii albo Maroka. Turystyka off-roadowa pozwala dotrzeć w miejsca niedostępne zwykłym autom. Jej walory dodatkowo docenią miłośnicy jazdy samochodem. Zanim jednak wyruszy się w drogę, trzeba pamiętać o wskazówkach instruktorów: „Na wyprawie zdawaj sobie sprawę ze swoich ograniczeń, nie przeceniaj swych możliwości. W off-roadzie najważniejsze są otwarta głowa i doświadczenie”. By naprawdę dobrze jeździć, nie wystarczy wiedza, jak pokonać bród i wydostać się z głębokiego piachu albo w jaki sposób postąpić, gdy z gorąca zaklei się chłodnica.
– Trzeba nauczyć się biegle czytać mapy fizyczne, przypomnieć sobie ze szkoły, co to były warstwice i pozio- mice, oraz umieć na podstawie roślinności rozpoznawać cechy podłoża – przyznaje Andrzej Derengowski, organizator maratonu Transgothica. Takie „czytanie z terenu” staje się umiejętnością bezcenną, gdy trzeba szybko ocenić, czy grunt, po którym mamy przejechać, jest grząskim bagnem czy też suchą łąką. Warto także zaznajomić się z podstawowymi zasadami życia kempingowego i survivalu.
Off-road to również nauka pokory. – Jeśli w trasie przeholujemy, trzeba umieć schować dumę w kieszeń i pójść do chłopa z prośbą, żeby wydostał nas ciągnikiem na drogę – dodaje Derengowski. Niby prosta sprawa, a wielu kierowców ma z tym problemy. Mało kto potrafi przyznać się do błędu.
Ostra jazda
Sportową wersję jazdy terenowej poznaję na nocnym odcinku przeprawowym Pucharu Polski. Ciemność rozświetlają reflektory – to samochody klasy travel spokojnie pokonują przeszkody. Na osobnym torze z terenem walczy nieco bardziej zadziorna klasa adventure.
Tymczasem na torze extreme na stromym leśnym stoku wąwozu, ryczą silniki, na wyciągarkach wiszą samochody. Za nimi po zboczu zsuwają się następne i w ich ślady idą kolejne. Wokół nich biegają przejęci ludzie w kaskach z mikrofonami i słuchawkami, lawirując między korzeniami oraz linami rozpostartymi po ziemi. Setki widzów, strażacy patrolują teren, służby ratownictwa medycznego w pełnej gotowości. Istne pandemonium.
Teraz widzę, jak ważne są technika jazdy, rozpoznanie terenu i znajomość auta: tę samą przeszkodę jedni pokonują w pół minuty w normalny sposób, czyli „na kołach”, a inni męczą się kwadrans, by w końcu zakopać się w błocie. Gdy samochód się niebezpiecznie przechyla albo nie może się wydostać z jakiejś opresji, zawodnicy z drużyn konkurencyjnych spieszą mu na ratunek. Lepiej pomóc koledze, aby nie blokował drogi, niż za nim utknąć. Drużyny miały w sześć godzin pokonać kilkanaście kilometrów górzystego terenu, jednak nie było łatwo: niektóre samochody wróciły do bazy dopiero o 7.00 rano!
W rajdach startują głównie mężczyźni. Pełen przekrój wiekowy, różnorodność zawodów: mechanik, biznesmen i lekarz ortopeda. Kobiety są w zdecydowanej mniejszości, ale gdy się zaangażują, zwykle okazują się wybitne.
Zespół zawsze jest dwuosobowy. Kierowcy towarzyszy pilot. Podczas trudnych przepraw nie siedzi on na fotelu – większość czasu spędza na bieganiu dokoła auta. Wdrapuje się po błocie na strome wzniesienia, by znaleźć miejsce do zamocowania liny wyciągarki. Podpina samochód taśmami asekuracyjnymi, żeby się nie przewrócił, a kiedy to nie wystarcza, dociąża go, zawisając na taśmie na rękach. Brodzi po pas w zimnych wodach rzeki, szukając bezpiecznego przejazdu. Z kierowcą utrzymuje stałą łączność radiową i przez mikrofon w kasku mówi mu, w którym momencie skręcić koła, na jakim przełożeniu, ile dodać gazu albo kiedy włączyć wyciągarkę. Muszą się znać na mechanice, ponieważ są zdani tylko na siebie, gdy auto „klęknie” (uszkodzi się) w trasie.
Tuning ostry i łagodny
Samochodów biorących udział w rajdowej rywalizacji w klasie extreme nie kupuje się w salonie. Żeby osiągnęły pożądane parametry, zmniejsza się ich awaryjność, usuwając znaczną część elektroniki, dostosowuje napęd, zmienia nadwozie na lżejsze i bardziej wytrzymałe (seryjna maska waży około 30 kg, a wykonana z karbonu – zaledwie 5 kg), zdejmuje palne elementy tapicerki oraz montuje się rajdowy osprzęt. W samochód niektórzy inwestują setki tysięcy złotych.
Uwaga dla zbyt ambitnych: ostry tuning robią tylko wybrańcy losu, którzy zaprzedali off-roadowi duszę. Gdy początkujący chce mieć auto bardziej wszechstronne niż to z salonu, powinien po prostu kupić używaną terenówkę w niezłym stanie (za jakieś 25 tys. zł) i drugie tyle przeznaczyć na niezbędne modyfikacje w warsztacie. Warto zasięgnąć rady doświadczonego kierowcy i mechanika, bo zwykle coś, co ładnie wygląda, w terenie jest zbędne. Posiadacze efekciarskich aut w korku przy sopockim Monciaku może i wzbudzają zainteresowanie, ale przez fachowców traktowani są z wyższością.