Niezwykła wyprawa rowerowa Polaków. Dojechali z Wrocławia do Sudanu, a plany były jeszcze dalsze
Dwóch przyjaciół, dwa rowery i wspólne marzenie o tym, żeby na jakiś czas zostawiać za sobą współczesny styl życia. Wyprawa rowerowa Mateuszów trwała 15 miesięcy. Poznajcie ich przygody.
- Mateusz Andrulewicz
W tym artykule:
Jestem taki jak ty. Ulepiony z krwi i kości, bez nadzwyczajnych możliwości fizycznych, stłamszony przez współczesny styl życia: siedzenie przy biurku, garbienie się, patrząc w telefon, maile. Obawiam się nieznanego.
Jestem inny niż ty. Postanowiłem zakwestionować ścieżkę, którą dotychczas szedłem. Było mi wygodnie i dobrze, ale nie byłem pewny, czy ścieżka ta jest dla mnie, bo podskórnie czułem, że nie do końca obrałem ją z własnej woli. Szukałem okazji, by wytyczyć swoją własną ścieżkę i w międzyczasie zweryfikować moje dotychczasowe wybory.
Okazja przyszła nieoczekiwanie w postaci telefonu od mojego przyjaciela z dzieciństwa i późniejszego towarzysza podróży, Mateusza Głucha. Gdy już przyszła, nie zastanawiałem się dwa razy. Podjąłem decyzję błyskawicznie. Była to najlepsza decyzja mojego życia.
Wyprawa rowerowa z Polski do Sudanu
Przez ostatnich piętnaście miesięcy wraz z Mateuszem wywróciliśmy nasze życia do góry nogami. Rzuciliśmy wszystko: pracę, miejsce zamieszkania, kontakt z bliskimi, rzeczy osobiste. Przez ostatnich piętnaście miesięcy, gdy wchodziliśmy do sklepu spożywczego, jadłodajni, do noclegowni, mówiliśmy „dzień dobry” w kilkunastu różnych językach. Tureckie „merhaba” i arabskie „salam aleikum” utrwaliły się chyba najbardziej. Pomimo że celem naszej wyprawy była Afryka, jej sercem całkiem niespodziewanie stał się Bliski Wschód.
Jechaliśmy rowerami. Chcieliśmy dojechać z Wrocławia do Kapsztadu, dojechaliśmy do Sudanu. Przez Europę jechaliśmy dwa i pół miesiąca. Szybko, bo ścigała nas zima. Kilka dni po tym, jak przekroczyliśmy granicę bułgarsko-grecką, w Bułgarii spadł śnieg. Grecja prezentowała wtedy jeszcze formę raczej wiosenno-jesienną, więc udało nam się przed zimą uciec.
Później w Stambule czekaliśmy na pierwsze oznaki wiosny. Gdy śnieg stopniał, dokładnie pierwszego kwietnia ruszyliśmy przez Turcję. W sumie spędziliśmy w tym naprawdę dużym kraju 3,5 miesiąca. Końcówka wiosny przypadła na iracki Kurdystan. Tam przebijaliśmy się przez strome góry Zagros oraz wzdłuż rzeki Wielki Zab. Byliśmy regularnie dokarmiani przez kurdyjskich żołnierzy, tzw. Peszmergów.
Po miesiącu w Iraku znałem wojskowe menu na pamięć:
- na śniadanie: smażone jajka z gęstą pastą sezamową i chlebem,
- na obiad: ryż z kurczakiem i dużą ilości pietruszki i mięty,
- na kolację: arbuz, który akurat był już w sezonie.
Z europejskiej zimy do lata a la Bliski Wschód
W Iraku zaczęło być naprawdę trudno. Albo jechaliśmy całymi dniami pod górę, albo na poziomie morza mierzyliśmy się z temperaturą czterdziestu lub nawet czterdziestu pięciu stopni Celsjusza. Sytuacja ta uległa pogorszeniu wraz z nadejściem lata i coraz bardziej bezlitosnych upałów. Na tym etapie byliśmy już w Iranie. Gdy mówiliśmy Irańczykom, dokąd jedziemy, wszyscy wybałuszali na nas oczy i wymachując rękami, mówili „garma”, czyli „gorąco” po persku.
Zrozumieliśmy ich obawy, gdy dojechaliśmy do wybrzeża Zatoki Perskiej. Tam po pięciu minutach stania w bezruchu późnym wieczorem, moje wszystkie ubrania były przemoczone potem, jakby przed chwilą ktoś polał mnie wodą z wiadra. Nie ma jednak tego złego. Tropikalna pogoda zbliżyła nas do islamu, dominującej religii Bliskiego Wschodu. To dlatego, że jedynym miejscem, w którym niemal zawsze można było zastać działającą klimatyzację lub przynajmniej wentylację, były meczety. Zaczęliśmy w nich więc co noc sypiać.
Spaliśmy w meczetach całe lato. W pustynnej Arabii Saudyjskiej wilgotność powietrza nie stanowiła już wyzwania. W jej miejsce pojawiło się piekące słońce, które rozgrzewało piach pustyni tak, że nawet w nocy rozłożenie na nim namiotu nie było dobrym pomysłem. Wewnątrz momentalnie tworzyła się sauna. Poruszaliśmy się w godzinach, gdy słońce było nisko na niebie, czyli od 5 do 10 rano, a później od 16 do nawet północy. Przez Arabię jechaliśmy 3 miesiące, zaznając przy tym niesamowitej gościnności, zarówno ze strony Saudyjczyków, jak i Polaków, którzy tam mieszkają i pracują.
Kampinoski Szlak Rowerowy w dwa dni. Fryderyk Chopin, nawiedzone wsie i dlaczego warto zabrać śrubokręt
Kampinoski Szlak Rowerowy to idealna propozycja dla rowerzystów, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z dłuższymi wycieczkami. Doświadczeni cykliści również nie będą się nudzić. J...Afryka na rowerze
Po Arabii była już Afryka. W dwa dni przekroczyliśmy trzy granice: z Arabii do Jordanii, stamtąd do Izraela, a z Izraela do Egiptu. Gdy tylko opuściliśmy Półwysep Synaj, poczuliśmy, że zostawiamy za sobą Bliski Wschód, a wjeżdżamy do Afryki.
Nasza przygoda z Afryką już od początku była pełna wyzwań w porównaniu z tym, co przeżyliśmy w Azji Mniejszej. W Egipcie po dwóch tygodniach jazdy w kierunku południowym zostaliśmy aresztowani przez egipską policję za spanie pod namiotem. Sytuacja szybko eskalowała i finalnie zostaliśmy deportowani przez konwój policyjny do Sudanu.
Sudan z kolei zaczął się świetnie. Zaraz po deportacji przywitał nas bezmiar pustyni oraz wolność z nim związana. Pustynia zimą, bo było to w lutym, okazała się niezwykle przyjemna. Nigdzie nie widzieliśmy jej w tak dzikiej odsłonie, jak w Sudanie.
Po trzech dniach jazdy przez Sudan zachorowaliśmy na malarię. W wyniku malarii mój towarzysz podróży dostał ostrej infekcji ucha, której niestety nie udało nam się uleczyć w Sudanie, pomimo wielokrotnych prób. Po półtora tygodnia leczenia w przeróżnych sudańskich szpitalach i klinikach zdecydowaliśmy się zatrzymać wyprawę i powrócić do Polski.
Gdy opuszczaliśmy Chartum, stolicę Sudanu, zakładaliśmy, że gdy tylko ucho będzie doleczone i minie sudańskie lato, wrócimy na trasę i dojedziemy do Kapsztadu. Zostawiliśmy w Chartumie w zaufanym miejscu nasze rowery oraz znaczną większość bagaży. Miesiąc po naszym wyjeździe w Sudanie wybuchł konflikt zbrojny, który trwa do dziś. Nasze rowery najprawdopodobniej spłonęły w wyniku bombardowania, co dało kres jakimkolwiek rozważaniom o dalszej kontynuacji trasy do Kapsztadu.
Fotorelacja z wyjazdu do obejrzenia w galerii na dole artykułu.
1 z 16
Wyprawa rowerowa do Afryki
W dniu wyjazdu z Wrocławia we wrześniu 2021 r.
2 z 16
Wyprawa rowerowa do Afryki
Niezapomniany nocleg na zamku Chocim na Ukrainie. Rano obudziła nas wycieczka szkolna, która miała zbiórkę pod posągiem.
3 z 16
Wyprawa rowerowa do Afryki
Jesienno-zimowa Ukraina. Uzupełnianie wody pitnej w przydrożnej studni.
4 z 16
Wyprawa rowerowa do Afryki
Z rumuńskim popem Danielem, który pozwolił na rozłożenie namiotu na terenie kościoła pod jego opieką. Często spałem tak w Rumunii.
5 z 16
Wyprawa rowerowa do Afryki
Podczas mikro-przygody, którą odbyliśmy czekając na wizę do Iranu oraz na stopnienie śniegu w Turcji. Z Ankary, gdzie złożyliśmy w ambasadzie irańskiej wniosek o wizę, pociągiem udaliśmy się do Kars. Z Kars autostopem przejechaliśmy do ruin Ani, położonych kilka kilometrów od granicy turecko-armeńskiej. Gdzieś w tzw. międzyczasie zostaliśmy zaproszeni przez Kurda na herbatę. Kurd miał syna i pięknego tureckiego Kangala. Nie miał jedynek. Typowym tureckim zwyczajem wkładał kostkę cukru do ust, a następnie brał łyk herbaty.
6 z 16
Wyprawa rowerowa do Afryki
Pierwsze dni w trasie po zimie i długim oczekiwaniu na stopnienie tureckich śniegów. Zima ustąpiła dokładnie pierwszego kwietnia i wtedy też ruszyliśmy w trasę. Zdjęcie zostało zrobione dwa tygodnie później, gdy cała Turcja rozkwitała i budziła się z zimowego snu.
7 z 16
Obiad z kurdyjskimi żołnierzami (tzw. Peszmergami) w Iraku, w drodze do Erbilu. Ten obiad miał miejsce w posterunku wojskowym położonym na szczycie góry, który zwieńczał długi, mozolny i wymagający fizycznie podjazd. Żołnierze widzieli nas na długo zanim
Obiad z kurdyjskimi żołnierzami (tzw. Peszmergami) w Iraku, w drodze do Erbilu. Ten obiad miał miejsce w posterunku wojskowym położonym na szczycie góry, który zwieńczał długi, mozolny i wymagający fizycznie podjazd. Żołnierze widzieli nas na długo zanim do nich dojechaliśmy.
8 z 16
Wyprawa rowerowa do Afryki
Irak pełen jest starych min, które często są pozostałościami po wojnie iracko-irańskiej jeszcze w poprzednim wieku. Miny porozrzucane są w okolicach szlaków górskich czy na mniejszych drogach. Droga przy jeziorze Dukan była jedyną drogą szutrową, którą przejechaliśmy w Iraku. Podjęliśmy taką decyzję, ponieważ zaufana osoba poleciła nam tę drogę i poinformowała, że jest ona bezpieczna. Było warto.
9 z 16
Wyprawa rowerowa do Afryki
Pustynia saudyjska.
10 z 16
Wyprawa rowerowa do Afryki
Noc przespana w meczecie.
11 z 16
Wyprawa rowerowa do Afryki
Z Alim i jego synami. Ali był naszym pierwszym gospodarzem w Arabii Saudyjskiej i zdecydowanie jednym z bardziej wyjątkowych. Ali zauważył nas na stacji benzynowej, gdy uzupełnialiśmy wodę i zaprosił na swoją farmę wielbłądów, gdzie, zgodnie z muzułmańskim obyczajem, gościł nas przez trzy dni. Podczas tych trzech dni uczył nas o islamie i wielbłądach oraz częstował nas daktylami, których kilogramy porozrzucane były na srebrnych tacach wyłożonych na podłodze jego medżlisu. Ali fantastycznie przygotował nas na kolejne trzy miesiące jazdy przez Arabię Saudyjską, ucząc nas kultury oraz obyczajów ludzi zamieszkujących królestwo.
12 z 16
Wyprawa rowerowa do Afryki
Z Egipcjanami na prowincji. Mężczyźni spotykają się wieczorem w medżlisie, czyli specjalnym pokoju przeznaczonym do przyjmowania gości, by siedząc na dywanie pić herbatę, palić papierosy i plotkować. Pomimo, że po arabsku znamy ledwie kilka słów, wiele z tych plotek rozumiemy. Będąc gośćmi u egipskiego gospodarza czasem czuliśmy się, jakbyśmy prowadzili kampanię wyborczą. Dziennie potrafiliśmy uścisnąć setki dłoni, a „salam alejkum” powiedzieć drugie tyle razy.
13 z 16
Wyprawa rowerowa do Afryki
Z egipskimi dziećmi rano, po złożeniu obozu. Dzieci obserwowały nas uważnie i z ogromnym zaciekawieniem przez całe pół godziny, podczas których składaliśmy nasze obozowisko. W Egipcie często rozbijaliśmy namiot na polnych drogach (pola były pełne kocich łbów, nie było to zbyt komfortowe). Drogi te wieczorami były puste, bo akurat jechaliśmy przez Egipt zimą, która dla Egipcjan wydaje się sroga (dla nas bardzo przyjemna!). Brak ludzi był ogromnym luksusem w Egipcie, kraju niesamowicie przeludnionym, gdzie podróżnik rowerowy nie zazna chwili spokoju.
14 z 16
Wyprawa rowerowa do Afryki
Ful sudański polany olejem sezamowym, podany z chlebem oraz szattą, czyli ostrą, zmieloną papryką. Jedyny zajazd jaki spotkaliśmy przez kilkaset kilometrów z granicy egipsko-sudańskiej do Dongoli. Na pustyni wszystko smakuje inaczej. Ten posiłek był pewnie jednym ze smaczniejszych, jak widać po moim zaangażowaniu.
15 z 16
Wyprawa rowerowa do Afryki
Sudańska pustynia w pełnej okazałości. Jedyny czas, gdy na drodze pojawiał się jakikolwiek ruch, to późne popołudnie, gdy temperatura spadała wystarczająco, by autokary i samochody mogły poruszać się bez klimatyzacji. W ciągu dnia oraz w nocy panowała kompletna pustka. W żadnym kraju nie spotkaliśmy się z tak dziką pustynią. I to mimo, że podróżowaliśmy przez ową pustynię asfaltową drogą.
16 z 16
Wyprawa rowerowa do Afryki
Ostatnie minuty na w pełni uposażonym rowerze. Zdjęcie wykonane przez mojego towarzysza podróży, Mateusza Głucha, zaraz przed rozbiciem ostatniego obozu wyprawy. Gdy obudziliśmy się następnego dnia, z Mateuszem było już naprawdę źle. Więcej na rowerach nie jechaliśmy.