Piotr Pustelnik - Annapurna wieńczy dzieło
Uważa się tylko za rzemieślnika w górach, mimo że jako 20. osoba na świecie i trzeci Polak, po Jerzym Kukuczce i Krzysztofie Wielickim, zdobył Koronę Himalajów. Na ostatni z czternastu ośmiotysięczników, Annapurnę, wszedł 27 kwietnia 2010 r., po czterech nieudanych próbach. Mieszka w Łodzi. Pracuje w banku i wykłada na Politechnice Łódzkiej. Twierdzi, że na nizinach jest nieznośny.
NGT: Annapurna długo sprawdzała Twoją cierpliwość.
Piotr Pustelnik: Za pierwszym i drugim razem rzuciliśmy się na zadanie przekraczające nasze możliwości. Działając w pojedynkę, byliśmy po prostu za słabi. Potem, w 2006 r., podjąłem błędną decyzję o dołączeniu do zespołu Tybetańczyka. Chodziło o zaoszczędzenie głupich kilku tysięcy dolarów. Zamiast być dla nas wsparciem, stał się przeszkodą, gdy oślepił go śnieg. Natomiast w 2008 r. zdecydowała siła wyższa. Gdyby nie burza, może byśmy weszli na wierzchołek. Nie mówię, że na pewno, bo Annapurna ma opinię gory nieobliczalnej.
NGT: Ten sezon na Annapurnie należał do wyjątkowych.
P. P.: Myślę, że taki już się nie powtórzy. Po pierwsze Oh Eun-sun z Korei Południowej i Edurne Pasaban z Hiszpanii rywalizowały o to, która jako pierwsza kobieta stanie na wszystkich ośmiotysięcznikach. Kandydatem do Korony Himalajów był także Portugalczyk Joao Garcia – do kompletu brakowało mu tylko Annapurny. Ja i mój partner Peter Hamor wiedzieliśmy, że w bazie pojawi się dużo wypraw. Przyznam, że wykorzystaliśmy ten fakt. Zaczekaliśmy, aż inni zawieszą liny poręczowe. Mieliśmy świadomość, że idziemy na gotowe i że nie jest to styl, który uprawiamy. Ale z Peterem naszą porcję wspinaczki sportowej na Annapurnie już zrobiliśmy. Po prostu chciałem na tę gorę wejść i zamknąć projekt.
NGT: Czyli zwyczajnie zaliczyć? Nie było emocji?
P. P.: Nie było. Czułem ogromne obciążenie psychiczne, co wynikało z faktu, że wchodziłem na tę gorę kolejny raz. Do końca nie wierzyłem, że mnie wpuści. Jeszcze na polu podszczytowym zastanawiałem się, gdzie natrafi ę na te zamknięte drzwi. I wreszcie, kiedy Peter pokazał mi serak szczytowy, pomyślałem, że już nic mnie nie zatrzyma. Prawie się popłakałem ze szczęścia, bo uświadomiłem sobie, że za chwilę mój sen się spełni. Ale na wierzchołku nie czułem euforii. Popatrzyliśmy sobie z Peterem w oczy i wiedzieliśmy, że brakuje jednej osoby. Nie doczekał tego momentu. Ale był tam z nami metafizycznie. [Chodzi o Piotra Morawskiego – partnera wspinaczkowego, który w zeszłym roku zginął w Himalajach].
NGT: Peter Hámor nie miał powodu wracać na Annapurnę. Jako jedyny na świecie zdobył ją dwukrotnie.
P. P.: Mam pełną świadomość, że Peter zrobił to wyłącznie dla mnie. Był ze mną przez te sześć lat i to chyba stanowi największą wartość całej przygody z Annapurną. Wszystko, co przeżyliśmy, połączyło nas silnymi więzami. To prawdziwe partnerstwo przez duże „P”. Bardzo dla mnie ważne.
NGT: Kilka lat wcześniej mówiłeś, że wycofujesz się z ośmiotysięczników.
P. P.: Już dwa razy robiłem sobie z gęby cholewę – najpierw przed Broad Peakiem, później po Annapurnie. Miałem momenty słabości. Każdy je ma, szczególnie gdy ponosi porażkę za porażką. Teraz postanowiłem, że będzie to moja ostatnia wyprawa i że słowa nie złamię. Albo wejdę, albo zostanę z trzynastoma szczytami. To nie grzech, chociaż okazuje się, że między 13 a 14 jest niewiarygodna różnica. Nie rozumiem tego, bo w zdobycie 13 gór trzeba włożyć ogromny wysiłek. Ale jak widać w życiu liczą się tylko zwycięzcy.
NGT: Portugalczyk João Garcia wyprzedził Cię o 10 dni w drodze po Koronę Himalajów.
P. P.: João był w znakomitej formie i wykorzystał pierwsze okno pogodowe. Chodził potem w bazie dumny jak paw. Zazdrościłem mu, że ma już to wszystko za sobą. Ale finis coronat opus, koniec wieńczy dzieło – nam też się udało.
NGT: Teraz Ty jesteś dumny jak paw?
P. P.: Nie noszę głowy wyżej niż przed wyjazdem. Mam ogromną satysfakcję i poczucie spełnionego marzenia. Uwolniłem się od trwającej sześć lat obsesji dotyczącej góry na „A”. Cieszę się, że na ulicy podchodzą do mnie nieznajomi i mi gratulują. Zawsze miałem wrażenie, że w Łodzi jestem anonimowy, a to, co robię, nic nikomu nie mówi. Sądziłem, że równie dobrze mógłbym wejść na jakąś górę na Marsie, byłby to ten sam poziom abstrakcji.
NGT: Studenci pytają Cię o góry?
P. P.: Bardzo często, choć czasem podejrzewam, że próbują uciec od tematu zajęć. Po powrocie z wyprawy przeżyłem coś, co mnie trochę wzruszyło i jednocześnie speszyło. Kiedy wszedłem do sali, cała grupa, z którą miałem mieć wykład, wstała i zaczęła bić brawo.
NGT: Nie chciałeś robić kariery naukowej?
P. P.: Chciałem. Ale nie można jednocześnie robić kariery naukowej i sportowej. Góry i nauka są jak kobiety – bardzo o siebie zazdrosne. Nie dało się tego pogodzić. Nie żałuję, bo pewnie byłbym przeciętnym naukowcem.
NGT: Kiedyś powiedziałeś, że w górach jesteś rzemieślnikiem.
P. P.: Bo nie zrobiłem w górach nic wielkiego. Od początku uważałem się za rzemieślnika, który musi ciężko pracować, żeby zdobyć jakieś umiejętności. Pan Bóg poskąpił mi talentu, dał za to upór. Niesamowity błysk talentu ma natomiast mój syn Adam. Porusza się w skale tak, jakby szedł ulicą.
NGT: Kto Ci imponuje w górach?
P. P.: To ludzie, których dobrze znam. Na pierwszej wyprawie, na Gaszerbrum II, byłem z Wandą Rutkiewicz. Jej determinacja, inteligencja, charakter – nie mylić z charakterkiem – zrobiły na mnie bardzo duże wrażenie. Krzysiek Wielicki imponował mi zawsze pędem do góry i umiejętnością pociągania ludzi za sobą. Niedoścignionym idolem jest Wojtek Kurtyka. Nie zazdroszczę mu ani ego, ani wyobraźni, lecz nieprawdopodobnej łatwości ruchowej. Nie mam takiego talentu do skały jak on, co jest jednym z moich kompleksów.
NGT: Góry Cię jakoś zmieniły?
P. P.: Na pewno jestem bardziej cierpliwy. Poza tym nauczyły mnie dystansu do wielu spraw, na przykład, żeby się nie przejmować materialną stroną egzystencji. W górach traci się wszystko w jednej chwili. Niektórzy może powiedzą, że zrobiłem się bardziej próżny. Ale wiem, że w życiu miałem sporo przeciętnych sytuacji. Nie uniosłem się na wyżyny dzięki górom. Patrzę na nie trochę jak na ludzi – każda ma inny wizerunek, emploi. Będzie mi ich trochę brakowało. W końcu 14 kumpli to nie aż tak dużo.
NGT: Co teraz będziesz robił? Wchodził na siedmio-, sześcio-, pięciotysięczniki?
P. P.: Mogą być nawet dwutysięczniki. Będę jeździł tam, gdzie mi się podoba, wyłącznie dla przyjemności i satysfakcji. Chcę być w górach, i to jest dla mnie najważniejsze. Dlatego jestem w stanie sporo im poświęcić.
NGT: Nawet ludzi bardzo bliskich?
P. P.: Niestety tak. Bliscy cierpią z tego powodu, ale nie ma dobrego rozwiązania. Wszyscy, którzy dużo czasu poświęcają górom, są egoistami. Góry stanowią dla nich pępek świata, jądro egocentryczności. Zdaję sobie z tego sprawę. Ciężko jest ze mną żyć na nizinach. Jestem nieznośny.
NGT: Co się zmieniło w górach przez ostatnie 20 lat?
P. P.: Ośmiotysięczniki stały się bardziej dostępne, oczywiście w sensie organizacyjnym, bo konfiguracja terenu pozostała bez zmian. Everest stracił wszystko, co mógł, jest poligonem doświadczalnym dla ludzi, którzy chcą wejść na najwyższą górę świata. W masie przeciętnych wypraw przemykają znakomici alpiniści. Stanowią promyczek nadziei, że prawdziwy himalaizm sportowy jeszcze nie za¬niknął. Ale tak naprawdę 99 proc. wypraw jedzie odhaczyć się na wierzchołku góry ośmiotysięcznej po najłatwiejszej drodze. Wszyscy są anonimowi, dlatego obok umierające-go człowieka na Evereście może obojętnie przejść 30 osób. To znak naszych czasów.
NGT: Boisz się śmierci?
P. P.: Panicznie.
NGT: W górach też?
P. P.: Tam strach nie jest taki dojmujący. Gdy obok przeleci kamień albo człowiek, lub samemu się spadnie, wtedy poja¬wia się paraliżujący, zwierzęcy strach. Trwa ułamek sekundy, potem już zaczyna się walka o przetrwanie. W górach nie myśli się o śmierci, tam się myśli o życiu.