Reklama

Projekt Trzecie oko to inicjatywa poznańskich okulistów, którzy podróżują do odległych rejonów świata. dzięki Mobilnej Klinice Mikrochirurgicznej okuliści wykonują operacje zaćmy, przywracając wzrok osobom pozbawionym na co dzień opieki lekarskiej. w lutym 2010 r. zorganizowano pierwszy obóz medyczny na saharze zachodniej, w grudniu lekarze wyjechali do Nepalu, gdzie pracowali w okolicach wsi diktel w Himalajach. Tym razem z Polski pojechało sześć osób: trzech okulistów, dwie pielęgniarki i jedna wolontariuszka.

Reklama

Z TWÓRCAMI PROJEKTU TRZECIE OKO ROZMAWIA

Marcin Dzierżanowski

Jak się robi operację oka, gdy nagle wysiada prąd?
Rafał: Przy latarce. Trzeba zachować spokój. Zazwyczaj po 10–15 min prąd jest znowu.
Maciej: Groźniejszy jest piasek. W jednym z budynków, gdzie pracowaliśmy, nie było w oknach szyb. Kiedy nadeszła burza piaskowa, w ciągu 20 min cały, wart kilkanaście tysięcy złotych sprzęt mieliśmy w piachu. Bałem się, że się zniszczy. Rafał: Pamiętam salę operacyjną z powyrywanymi lampami. Wokół szpitali leżały bomby. Wyglądało to strasznie. Zabiegi wykonywaliśmy, korzystając z baterii słonecznych.

Od czego się zaczął Projekt Trzecie oko?

Rafał : Od Mariusza i jego biegania.
Mariusz: Właściwie od wystawy World Press Photo w 2006 r. Zobaczyłem zdjęcia z maratonu na Saharze i postanowiłem wziąć udział w tamtejszym biegu.

A konkretnie w sahara Marathon organizowanym od 10 lat w celu zademonstrowania światowej solidarności z sahrawi, czyli rdzenną ludnością sahary zachodniej.
Mariusz: To był przypadek. Kiedy skończyłem pięćdziesiątkę, postanowiłem, że przebiegnę maraton. Udało się i wtedy pomyślałem, że w tej sytuacji przebiegnę jeszcze jeden, potem kolejny.


I w końcu trafił pan na saharę.
Mariusz: Przez tydzień przed biegami mieszkałem z miejscową ludnością w lepiankach na terenie obozów dla uchodźców wokół Tindufu. To wspaniali ludzie żyjący w skrajnie prymitywnych warunkach. Marzą o niepodległości, tak jak kiedyś Polacy. Zacząłem się zastanawiać, czy za pośrednictwem organizacji Lions nie ufundować im jakiegoś sprzętu medycznego do badania wzroku.
Rafał: Problem w tym, że tam w promieniu kilkuset kilometrów nie ma ani lekarzy, ani czynnych szpitali…
Mariusz: Od wielu lat działam w Lions Club International, międzynarodowej organizacji charytatywnej, która pomaga potrzebującym na wszystkich kontynentach. W latach 2007–2008 byłem koordynatorem na Europę Środkowo-Wschodnią programu Sight First, którego celem jest pomoc ludziom z wadami wzroku. Dlatego jeszcze na Saharze odbyłem kilka rozmów z miejscowymi władzami, w tym z ministrem zdrowia. Później, już w Polsce, doszliśmy do wniosku, że lepszym pomysłem będzie zorganizowanie wyprawy medycznej. Po prostu baliśmy się, że jeśli kupimy sprzęt, to ktoś go tam zamknie na klucz i tyle z tego będzie.
Maciej: Lepiej pojechać na miejsce, diagnozować chorych i jeśli to możliwe, robić im operacje.
Mariusz: Na szczęście Rafał i Maciej zgodzili się wziąć udział w takiej wyprawie. Na co dzień pracują na oddziale okulistycznym Szpitala im. Józefa Strusia w Poznaniu. rafał: Dołączył do nas dr Settaf Cherif Bouchraya z Centrum Zdrowia w Żninie. Sam pochodzi z Sahary Zachodniej, w Polsce studiował, ożenił się i został. Nam służył jako dodatkowa pomoc medyczna, przewodnik i tłumacz.

Choroby wzroku są na saharze szczególnym problemem?

Rafał: Jak w każdym kraju rozwijającym się. Tam dodatkowo dochodzi niszczące dla oka działanie suchego wiatru i piasku, który dosłownie wdziera się wszędzie. Gorący pył powoduje liczne choroby powierzchni oka. A niedożywienie i narażenie na dużą dawkę promieniowania ultrafioletowego przyczynia się do częstszego występowania zaćmy, która jest jedną z głównych przyczyn utraty wzroku w tym rejonie.

Nie baliście się jechać do takiego miejsca?

Mariusz: Rafał i Maciej, oprócz tego, że mają doskonałe przygotowanie medyczne, są podróżnikami. A Rafał przez ponad pół roku, dzięki kontaktom wypracowanym przez Lions, odbywał praktyki lekarskie w Nepalu, przeszedł też specjalistyczne szkolenie w Bombaju w tamtejszym Bombay City Eye Institute and Research Center.
Rafał: Mimo że wiedzieliśmy, na co się piszemy, infrastruktura na miejscu nas zaskoczyła. Nie powiem, że pozytywnie…
Maciej: Poszliśmy na rozmowy do ministerstwa zdrowia Frontu Polisario. Okazało się, że mieści się ono w drewnianej szopie. Poproszono nas, żebyśmy pojechali w odległe rejony wolnej części Sahary Zachodniej, gdzie nie docierają żadne misje medyczne. Jedynymi obcokrajowcami są tam wojskowi obserwatorzy ONZ oraz saperzy. rafał: W sumie przeprowadziliśmy cztery tzw. eye campy, czyli okulistyczne obozy medyczne. W trzech miejscowościach Sahary Zachodniej oraz w jednym obozie dla uchodźców z tego kraju w Algierii.

Na czym polega taki obóz?
Maciej: Władze oczekiwały od nas przede wszystkim diagnostyki. Mieliśmy głównie badać pacjentów i założyć im dokumentację medyczną. Ci, którzy mieli zaćmę, mieli być później przewożeni na operację do któregoś z obozów w Algierii, gdzie raz lub dwa razy do roku przyjeżdżają hiszpańskie misje medyczne. Tymczasem my byliśmy bardziej nastawieni na wykonywanie operacji.


Udało się?
Rafał: Każdego dnia po skończonej części diagnostycznej rozkładaliśmy przenośny sprzęt mikrochirurgiczny i wykonywaliśmy zabiegi. W sumie wykonaliśmy kilkadziesiąt operacji, głównie skrzydlika, bardzo częstej na tamtym terenie choroby spojówki gałkowej.

W jakich warunkach medycznych pracowaliście?
Maciej: Trudno mówić o warunkach medycznych. Pustynia, burze piaskowe, brak wody i prądu…
Rafał: Władze Sahary Zachodniej postanowiły nas wysłać na tereny „wolne”, nieokupowane przez Maroko, kontrolowane przez partyzantkę. Przekonywano nas, że do obozów dla uchodźców w Algierii docierają hiszpańskie misje medyczne. Tymczasem tam od lat nie ma lekarzy. Jechaliśmy kilkaset kilometrów, znajdując opuszczone, zdewastowane na początku lat 90. przez armię marokańską szpitale.
Maciej: Były też pewne kłopoty organizacyjne. Czterdzieści lat stłamszenia w niewoli zmieniło mentalność tych ludzi. Miejscowa administracja przyjęła nas życzliwie, ale w gruncie rzeczy musieliśmy sobie radzić sami. Nieoceniony okazał się dr Cherif.
Mariusz: To nie wynikało ze złej woli. Całe lata spędzone w obozach dla uchodźców bez realnych perspektyw na poprawę losu sprawiły, że ludzie żyją tam z dnia na dzień. A czas toczy się tam w bardzo wolnym tempie. rafał: Tymczasem myśmy mieli ciągłe poczucie, że przy lepszej organizacji moglibyśmy zrobić więcej…

Wjaki sposób docieraliście do pacjentów?
Rafał: Po przyjeździe na miejsce, gdzie mieliśmy zorganizować obóz medyczny, szliśmy do zrujnowanego szpitala. Tam budynkiem opiekował się miejscowy paramedyk, rodzaj znachora czy sanitariusza. On powiadamiał okolicznych mieszkańców o tym, że przybyli lekarze z Polski. Nadawano też komunikaty przez radiostacje. Niestety wiele osób, które zostały zdiagnozowane, nie zgłaszało się później na zabieg. To kwestia mentalności, strachu przed leczeniem.
Maciej: W końcu byliśmy pierwszymi lekarzami na tym terenie od lat. Najbliższy ośrodek zdrowia mają ponad 300 km od domu!

W Nepalu jest inaczej?
Maciej: Ludzie są o wiele bardziej świadomi. Często mieli już kontakt z obozami medycznymi, wiedzą na przykład, że ich sąsiad lub znajomy dzięki operacji odzyskał wzrok. Dlatego pokładają w lekarzach wielką nadzieję.
Rafał: Czasem zbyt wielką. Bywa, że po zdiagnozowaniu okazuje się, że chorują na zaawansowaną jaskrę, która niestety nie jest już operowalna. Mimo to upierają się, żeby wszczepić im soczewkę. Bardzo trudno im wytłumaczyć, że to nic nie da.
Maciej: Zaletą jest też to, że jadąc do Nepalu, pojechaliśmy do zorganizowanej międzynarodowej misji. Oprócz naszej ekipy okulistycznej będą tam ginekolodzy, lekarze ogólni i dentyści z tego kraju. Pracować będziemy w szkole, którą zaadaptujemy na polowy szpital.


Ile operacji wykonaliście?
Rafał: Około stu. O takiej liczbie na Saharze mogliśmy tylko pomarzyć.

A wasze dalsze plany?
Rafał: Chcemy rozwijać Projekt Trzecie Oko. Mamy w planach nawiązanie stałej współpracy z Surgical Eye Expeditions, która wysyła lekarzy do różnych krajów na świecie.
Maciej: Będziemy też kontynuować wyjazdy do Nepalu. Ideałem byłyby dwa obozy w roku: jeden w Himalajach, drugi w innym kraju

Reklama

Jeździcie do ciekawych turystycznie miejsc, ale do ciężkiej pracy. Nie buntuje się w was dusza podróżnika, który chciałby coś zobaczyć? Poznać?
Maciej: Ale to jest również poznawanie świata! W trakcie takiej misji nie przestajemy być podróżnikami.
Rafał: Zresztą nigdy nie interesowała mnie turystyka do pięciogwiazdkowych hoteli. Jeździłem indywidualnie, z plecakiem, jeżdżąc autobusem z miejscową ludnością, a czasem też z kurami i kozami. To oczywiście jest już jakiś stopień wtajemniczenia. Tyle że wtedy mimo wszystko nie nawiązuje się głębszych relacji z ludźmi. A podczas pracy jak najbardziej. Poznajemy życie naszych współpracowników, ich kłopoty, emocje, obserwujemy romanse. A czasem dramaty, gdy okazuje się, że asystent chce poślubić pielęgniarkę, ale nie może, bo rodzice się nie zgodzili...
Maciej: Czasem w pierwszej chwili wydaje się to nieco egzotyczne. A na koniec zwykle przekonujemy się, że pod każdą szerokością geograficzną ludzie borykają się z podobnymi problemami. Wszędzie mają te same marzenia, niepokoje, plany. Zmieniają się tylko detale, ale one tak naprawdę są bez znaczenia.

Reklama
Reklama
Reklama