Reklama
Co nas czeka?

Nie wiemy, czego się spodziewać. Ja wyobrażam sobie, jak triumfalnie wpływam na falę powietrza przy akompaniamencie „Spread your wings and fly” grupy Queen i swobodnie wiruję w powietrzu. Druga koncepcja jest taka, że moje sny o lataniu roztrzaskują się o podłogę, jak ja o kratkę tunelu aerodynamicznego i zamiast motylem okazuję się - dajmy na to - ziemniakiem.

Reklama

Tunel aerodynamiczny FlySpot to szklany walec, w którym potężne wentylatory wytwarzają wiatr o prędkości ponad 300 km/h. To wystarczająco dużo, by unieść się na wysokość kilku, a nawet kilkunastu metrów i poczuć się jak w czasie skoku ze spadochronem.

Do podwarszawskiego tunelu najłatwiej dojechać obwodnicą S8, zjeżdżając z niej przy węźle Mory. Szara wieża bez okien może raczej kojarzyć się z siedzibą mrocznego władcy rodem z powieści fantasy. Nic bardziej mylnego! Ludzie wychodzą z niej z szerokim uśmiechem i szeroko otwartymi z wrażenia oczami.

Lekcje latania

Co jest potrzebne, by polecieć? Niewiele - chęć, wolna chwila, fundusze i odrobina odwagi. Tego ostatniego na szczęście aż tak wiele nie trzeba, bo w końcu nie skaczemy ze spadochronem z potężnej wysokości - tutaj w każdej chwili można bezpiecznie zejść na ziemię.

Jako przyszli adepci sztuki latania zostajemy wyposażeni w kask, kombinezon, gogle (osoby w okularach nie muszą ich zdejmować, mieszczą się pod goglami) oraz stopery do uszu (wewnątrz tunelu panuje hałas jak przy silniku samolotu pasażerskiego). - Jeśli nie chcesz mieć dredów, zwiąż dokładnie włosy – ostrzegał mnie instruktor. Miał rację, przez dwa dni rozczesywałam z włosów ten dziki wiatr…

Kiedy już wyglądamy jak astronauci, wchodzimy do sali szkoleń. Brzmi poważnie, ale trwa tylko kilka minut. Sam konkret. Najważniejsze to nauczyć się gestów, za pomocą których będziemy komunikować się z instruktorem. Przez cały czas naszej przygody w powietrzu towarzyszyć nam będzie doświadczony ekspert, który nie tylko zadba o bezpieczeństwo, ale też nauczy poruszania się w tych wyjątkowych warunkach. A trzeba przyznać, że jest to doświadczenie nie z tego świata.

Ja latam!

Do tunelu wchodzi się na półtoraminutowe sesje. Wydaje się krótko? Wcale nie. Latanie to całkiem ciężka praca - pracuje brzuch, pracują ręce, ciało stawia opór, napięte mięśnie walczą z pędzącym powietrzem. - Po takiej sesji w tunelu będziecie się czuć jak po 5 godzinach na siłowni – mówi instruktor i zakwasy na drugi dzień potwierdzają jego słowa.

To oczywiście nie powód, by odmawiać sobie latania. Skrzydeł dodawali tu sobie i 3-latek, i 103-latek. Nie trzeba być atletą, ważne tylko by móc się w miarę swobodnie poruszać.

Pierwsze sekundy w tunelu to kompletna dezorientacja! Każda komórka ciała krzyczy „Co tu się wyprawia?!”, ale to fantastyczne uczucie! Usta uśmiechają się same. Ja do tego niepowstrzymanie krzyczałam coś w stylu… zresztą nieważne. (Może i było przekleństwem, ale po angielsku, poza tym w tunelu jest głośno, a z wykrzyczanych słów zostają tylko mikrocząsteczki śliny pędzące z zawrotną prędkością).

Najwięcej frajdy miałam, gdy zupełnie straciłam kontrolę nad sytuacją. Instruktor porwał mnie w powietrze kilkanaście metrów w górę. Wirowaliśmy jak w tańcu, ale ponad ziemią i z prędkością znacznie przekraczającą tę dozwoloną na polskich autostradach. Szaleństwo!

Szybko orientujesz, że zasady poruszania się są tu zupełnie inne - każde przesunięcie ręki, głowy czy nogi o centymetr daje odczuwalną zmianę kierunku, nachylenia lub wysokości. Zaczynasz więc kontrolować ciało, co odbiera trochę frajdę z unoszenia się nad ziemia, ale daje satysfakcję ze sterowania własnym ciałem. Nie ma żartów ani szarżowania. Jednak gdy już nauczymy się swojego ciała i jego możliwości (a przede wszystkim rozluźnienia) to okazuje się, że latanie jest do opanowania dla każdego - na podstawowym poziomie.

Chcemy jeszcze!

Po każdej krótkiej sesji w tunelu mięśnie wyraźnie informują, że za rzadko mają przyjemność brać udział w takim treningu i chętnie przyjmą więcej.

Dostarczyliśmy sobie przeżyć, które wydawały się dostępne tylko nielicznym - uprawiającym sporty ekstremalne. - A ja nie okazałam się ani motylem, ani ziemniakiem. To było zupełnie inne wrażenie. Jestem przekonana, że każdy powinien spróbować tego na własnej skórze!

Hanna Gadomska i Błażej Grygiel


Reklama

Jeśli też lubisz takie wrażenia, chcesz się z nami podzielić swoimi aktywnościami, zgłoś się i stwórz z nami przewodnik po Polsce Pełnej Przeżyć!

Reklama
Reklama
Reklama