Dlaczego warto podróżować rowerem? Spisaliśmy argumenty
"Rower to jest świat. Rower jest wielce OK" - zwłaszcza na drugim końcu świata. Tylko jak przekonać do tego kogoś, dla kogo wysiłek i podróżowanie nie idą w parze?
Przyznaje się otwarcie: nie robił TEGO od dziesięciu lat. Zresztą i wtedy nie sprawiało mu to zbyt wielkiej przyjemności. Wielokrotnie próbowałam go przekonać, że powinien się przełamać. Że odkryje w ten sposób zupełnie nowy świat, że przeżyje coś niesamowitego. Że ruch, że zdrowy styl życia...
Nasz sekretarz redakcji wzdrygał się na samo brzmienie tych słów, wysiłkiem fizycznym bowiem pogardza. Ale niedawno do moich nacisków przyłączyli się inni koledzy z redakcji. Nie wprost, ale przykładem. W końcu widzę, że zaczyna się łamać. Coś przebąkuje, że może by spróbował. W końcu rzuca: „Dajcie mi pięć argumentów za. Jeżeli mnie przekonacie, to zrobię TO w te wakacje”.
Wyzwanie przyjęte. Bułka z masłem, mówię. Bo podróże na rowerze s ą po prostu SUPER! I jadę. Z argumentami.
Swój człowiek
Robię małą sondę pt. „Dlaczego podróżujesz rowerem?” wśród innych członków redakcji i znajomych podróżników. Chce mieć na kogo się powołać. Motyw, który przewija się najczęściej, to ludzie. Wszyscy są zgodni: rower skraca dystans pomiędzy tubylcami i podróżnikiem jak żaden inny środek transportu. Pozwala poznać mieszkańców danego regionu, do których inaczej by się nigdy nie trafiło.
Zaraz, zaraz... To o co tak naprawdę chodzi, o ludzi czy o ten rower, z przekąsem pyta sekretarz. Bo ja z tymi pierwszymi problemu nie mam, podkreśla. Wyobraź sobie, odpowiadam, ze mieszkasz w średniowiecznym miasteczku w Toskanii. San Gimignano, na przykład. Wąskie uliczki, zabytki klasy zero, w powietrzu zapach świeżo pieczonej pizzy. Właśnie wjeżdża autokar z pięćdziesiątką żadnych informacji, zdjęć i wrażeń turystów. Co robisz? No właśnie. Naturalnym odruchem jest ucieczka. I to szybka. Pani z parasolką, która kroczy na czele eskapady, wygląda jak przybysz z kosmosu (kto widział, żeby latem w Toskanii padało?). Reszta zachowuje się, jakby była na głodzie fotograficznym. Pstrykając gdzie popadnie i co popadnie.
Za pół godziny przyjedzie kolejna grupa. Mieszkańcy znowu będą musieli kryć się w domach. OK, przyznaje, ze autokar to przykład ekstremalny. Weźmy więc samochód. Jedziemy po ukraińskich bezdrożach. Zatrzymujemy się w pierwszej lepszej wiosce, żeby zapytać o drogę. Przyjechał pan z miasta, widać na twarzach mieszkańców. Szanse, że zagadają z własnej woli, zaprószą do siebie, opowiedzą swoja historię, maleją z każdym centymetrem otwieranej szyby. Z grzeczności wskażą drogę. Najlepiej palcem, by nie musieć się odzywać. Na więcej nie licz.
Skoro masz furę, to spraw sobie tez mapę! Pytasz, sekretarzu, o backpackerów? Tu sprawa teoretycznie wygląda lepiej. Praktycznie często kończy się tak, że z dworca „plecakowi” jada do turystycznej dzielnicy, gdzie hostele prowadzone są przez obcokrajowców. Tubylcy wyczuwają ich na kilometr. Raczej schodzą im z drogi, niż witają z otwartymi ramionami. Za to rower to zupełnie inna historia. Żeby wjechać do centrum miasta, musisz przecież przekroczyć przedmieścia. Tam zazwyczaj można zobaczyć prawdziwe życie. Szansa na poznanie kogoś, kto tu mieszka od lat, rośnie. Szczególnie że często zmuszony jesteś do interakcji: a tu dętka pękła albo wody zabrakło.
Nagle wszyscy się do ciebie uśmiechają. Nie ma dystansu, poczucia wyższości. Bo przecież większość ludności świata przemieszcza się właśnie na rowerach. W Azji, Afryce, Ameryce Południowej to główny środek transportu mieszkańców wsi. Gość na dwóch kółkach jest swój. Jest taki sam jak my. Damy mu wiec jeść i pic, opowiemy, jak się żyje, zapytamy, czy wszystko dobrze. A może zostanie na nocleg? Tego nie przeżyjesz zza szyby autokaru.
Uwolnienie
Wjeżdżam, gdzie chce. Zakazy wjazdu? Mnie nie obowiązują. Most Karola w Pradze, rundka wokół krakowskich Sukiennic, nowojorski Central Park. Z parkingiem tez nie ma problemu. Zostawiam rower przy drodze, pod sklepem, jak trzeba, to w lesie. Czasem go porzucam na parę dni za czyimś domem. Nie muszę myśleć, czy stoję na dobrym miejscu, czy wszystko opłacone. Czy przypadkiem ktoś mi nie wybije szyb. Bo ich po prostu nie ma. Mogę jechać na północ lub południe. Jak skręcam w prawo, to dlatego, że tego chce, a nie że autostrada czy trakcja kolejowa tak prowadzi. Jadę gdziekolwiek, kiedykolwiek. Na rowerze czuje, że jestem wolna. A to poczucie wolności, mówię ci, sekretarzu, warte jest milion dolarów. Zresztą sam dobrze wiesz.
Pieniądze
A na pewno zaoszczędzisz. Bo w porównaniu z innymi rodzajami podróżowania to na rowerze jest po prostu tanie. Nawet biorąc pod uwagę to, że na początku trzeba sobie takiego stalowego rumaka kupić. Na szczęście nawet na dłuższe wyprawy nie są konieczne modele z najwyższej półki. Kazimierz Nowak juz w latach 30. udowodnił przecież, ze aby przejechać Afrykę, wystarczy najprostszy rower. Rama i dwa koła.
Gdy patrzę na rowerowa elitę polskich podróżników, upewniam się w tej teorii. Królują raczej modele z supermarketu za tysiaka niż wypasione cacka za 3 tys. Zazwyczaj im lepszy rower, tym mniej kilometrów na liczniku. Koszty samej podróży są minimalne. Właściwie im mniej się ze sobą weźmie, tym lepiej, bo każdy, kto choć raz jechał z sakwami, wie, ze każdy dodatkowy kilogram daje nieźle w kość.
Ceny przejazdów, pociągów, autobusów odpadają. Nie trzeba tankować paliwa. Przejmować się rosnącymi stawkami za ropę. Jedyne o czym musisz pamiętać, to części zapasowe. Choć w większości krajów świata warsztaty rowerowe znajdziesz w każdej wiosce i nie są one drogie. Przecież lokalsi też muszą naprawiać swoje stalowe rumaki.
Dopiero teraz widzę u sekretarza błysk w oku. Ten argument chyba naprawdę go przekonuje. Załóżmy, że chciałbym spróbować, mówi nieśmiało. To skąd mam wiedzieć, jaki kupić? O holender! – myślę sobie. A może górala? Po dłuższym zastanowieniu i konsultacjach polecam mu jednak cos najbardziej uniwersalnego. Rower trekkingowy, który sprawdzi się i na asfalcie, i w terenie. Ważne, by można było zmieniać w nim grubość opony w zależności od tego, po jakim terenie się jedzie. Ostre koło dla sekretarza zostawimy na później.
Energia
Bo jazda na rowerze, szczególnie wśród pięknej natury, dodaje skrzydeł. Z jego perspektywy świat wydaje się fajniejszy. Zresztą, sekretarzu, często pytasz rano, dlaczego tak się śmieje. A to z powodu tego, że właśnie zeszłam z roweru.
Tak samo nasza fotoedytorka, kartografka, czy grafik. Tak, sekretarzu, i ty zaczniesz się rano uśmiechać. Jak tylko zamienisz swój samochód na rower.
Poczujesz się lepiej nie tylko z powodu ruchu i świeżego powietrza. Ale tez świadomości, że robisz cos ekologicznego i dobrego dla środowiska. Co tu dużo gadać, dzięki rowerowi poczujesz, że masz energię, by zmieniać świat. Znana nowozelandzka para Russ Roca i Laura Crawford, która promuje podróże rowerowe, przekonuje na swojej stronie, że taki rodzaj turystyki wspiera tereny wiejskie.
Udowadniają to na bardzo prostym równaniu. Aby przebyć dystans 360 km do kolejnego wielkiego miasta, rowerzysta potrzebuje czterech dni. W tym czasie będzie musiał zjeść 17 tys. kalorii. Uzupełni braki w przydrożnych wioskach, tam też znajdzie trzy noclegi. Ten sam dystans samochodem pokonuje się w jeden dzień. Przystanki nie są wskazane.
Ruch
Zdaje sobie sprawę, że ten argument będzie dla ciebie, sekretarzu, najtrudniejszy do przełknięcia, jako że brzydzisz się wysiłkiem fizycznym. Jednak liczba spalanych kalorii na godzinę (około 500) zrobi na tobie wrażenie. A także to, ze po takich wakacjach będziesz miał bardziej umięśnione ciało.
To co, mogę cię wyciągnąć na rower? Miejsce możesz wybrać sam.
Julia Lachowicz